Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Agitka za marihuaną

Treść

Projekt zniesienia penalizacji za posiadanie marihuany na własny użytek zapowiadany przez Ruch Poparcia Palikota to kolejny temat zastępczy. Ale skutki mogą okazać się dramatycznie realne


Lewacki ruch nie ma w gruncie rzeczy wiele do zaoferowania, dlatego stara się wypłynąć na tanich obietnicach skierowanych do wąskich grup społecznych, takich jak np. plantatorzy konopi. Adorujące Palikota media ochoczo biorą udział w kampanii mającej na celu wykazanie, że dbałość o partykularne interesy handlarzy narkotyków jest równoznaczna z troską o dobro wspólne. Prawnicy alarmują: zniesienie penalizacji posiadania marihuany przyniesie opłakane skutki.
Andrzej Rozenek, rzecznik Ruchu Palikota, agitując za projektem, stwierdził, jakoby marihuana wcale nie była taka szkodliwa, że "bardziej groźne są alkohol i papierosy". Dowodził, że legalizacja marihuany świadczy wręcz o postępie cywilizacyjnym. Sam przyznał się, że jest "sporadycznym użytkownikiem marihuany". Co ciekawe, rzecznik Ruchu Palikota ani razu nie używa słowa "narkotyk". Zdaniem karnisty prof. Piotra Kruszyńskiego, depenalizacja posiadania marihuany na własny użytek jest złym pomysłem. - Jestem przeciwny temu projektowi. Jestem zdecydowanie przeciwny zniesieniu penalizacji za posiadanie narkotyków, zarówno tzw. miękkich, jak i twardych, choć domyślam się, że i tak jest to dość umowny podział. Uważam, że może być to droga do całkowitej legalizacji narkotyków. Można porównać to do sytuacji, w której np. kradzież tysiąca złotych jeszcze jest dozwolona, a już większej sumy nie. Ta otwarta furtka może później okazać się otwartą na oścież bramą, nad czym trudno będzie zapanować - podkreśla karnista. - Marihuana jest narkotykiem, który może prowadzić do poważnego uzależnienia i jest to opinia autorytetów naukowych. Dlatego musimy w tej kwestii zachować zdrowy rozsądek i dostrzegać, czym może grozić w przyszłości zniesienie penalizacji posiadania narkotyków - dodaje ekspert.
Lekarze i pedagodzy niejednokrotnie alarmowali, że od tzw. miękkich narkotyków zaczyna się często uzależnienie. Poza tym kluczowe jest, jak zaznacza prof. Kruszyński, diagnozowanie dalekosiężnych skutków proponowanych projektów. Pompowanie tego tematu jest jednak najwidoczniej bardzo na rękę niektórym środowiskom i mediom, które - podobnie jak w kwestii dopalaczy - mają kolejną "atrakcyjną" wrzutkę. - Po raz kolejny widzimy, że działa reguła - kto ma media, ten ma władzę. Nie ulega wątpliwości, że Palikot jest specjalistą od wrzucania tematów kompletnie nieistotnych. Otóż kwestia zniesienia penalizacji marihuany nie jest sprawą zasadniczą dla Polski. Nie jest też tak, aby jawiła się w tym projekcie jakaś troska o dobro wspólne. Jest to klasyczny temat zastępczy. Dziennikarze, wałkując takie "wrzutki", tworzą świetny pretekst do nieporuszania tematów naprawdę ważnych. Przede wszystkim do rozliczania premiera z obietnic wyborczych - uważa Andrzej Maciejewski, politolog z Instytutu Sobieskiego. Jak wskazuje, od kiedy Palikot wszedł do Sejmu ze swoim nowym ruchem, stał się gwiazdą mediów. - Poza wydumanymi, interesującymi niezwykle wąską grupę lewicowych ideologów hasłami Palikot nie wnosi nic konstruktywnego. A jednak jest gwiazdą i cały czas narzuca tematy. To oczywiście jest na rękę premierowi, ponieważ nikt nie przypomina dzięki temu o tych 300 mld zł, które obiecywał w kampanii wyborczej uzyskanych z UE - dodaje ekspert. W jego przekonaniu, media zawracają ludziom głowy, podczas gdy najistotniejsze tematy - takie jak przyszłoroczny budżet, stan zadłużenia - są de facto pomijane. Zdaniem Maciejewskiego, Palikot potrafi wykorzystać swoje pięć minut na promocję spraw, którymi zainteresowane są niszowe środowiska. - Co do samego projektu podnoszonego ostatnio przez Palikota - dziś marihuana, jutro dopalacze. Dlaczego nie pójść dalej? Niedługo będzie już można wszystko zalegalizować. Może nawet wiek pełnoletności zostanie zaniżony specjalnie na tę okoliczność. Bez fundamentów, wartości podstawowych nie ma normalnego państwa - komentuje Maciejewski. - To jest właśnie ten moment, kiedy musimy powiedzieć stanowcze: nie. W innym razie ruszy lawina, której potem nie sposób będzie zatrzymać - konkluduje politolog.

Paulina Gajkowska

Nasz Dziennik Wtorek, 25 października 2011, Nr 249 (4180)

Autor: au