Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Artyleria na wrakowisku

Treść

Zdjęcie: S_Karpukhin/ Reuters

Zaledwie kilka godzin międzynarodowi eksperci pracowali na miejscu katastrofy malezyjskiego boeinga. Poszukiwanie ciał ofiar przerwał ostrzał artylerii.

W pobliżu wsi Hrabowe wciąż znajdują się szczątki ludzkie. Część z nich zebrano w piątek. Wczoraj rano kolumna czterech pojazdów z fragmentami ciał wyruszyła do Charkowa. Podobnie jak wcześniej przetransportowanych 200 trumien, te także trafią do Holandii, gdzie prowadzone będą identyfikacje.

W sobotę kontynuowano prace na miejscu wypadku. Pracowało ok. 70 specjalistów z Holandii, Malezji i Australii, towarzyszyli im obserwatorzy Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie.

Władze ukraińskie zadeklarowały, że siły operacji antyterrorystycznej (ATO) nie będą prowadzić walk w pobliżu wrakowiska pasażerskiego boeinga, podobne obietnice składali także separatyści. Kijów zastrzegał jednak, że nie dotyczy to „działań w obronie własnych pozycji przed atakiem”. Tymczasem linia pomiędzy stanowiskami obu walczących stron przebiega zaledwie 10 km od miejsca upadku samolotu. Ukraińcom udało się utworzyć w tej okolicy „korytarz” rozdzielający tereny zajęte przez rebeliantów na dwie części i siły prorosyjskie robią wszystko, by go przerwać.

Według Alexandre’a Huga, wiceszefa misji OBWE na Ukrainie, eksperci słyszeli odgłosy ostrzału artyleryjskiego w odległości około dwóch kilometrów od siebie i zdecydowali o zawieszeniu prac z obawy o własne bezpieczeństwo. Hug ocenił, że jest za wcześnie, by wyrokować, czy doszło do naruszenia deklarowanego przez obie strony przerwania walk w tym rejonie i która strona ponosi za to odpowiedzialność.

Wcześniej międzynarodowa grupa mieszkała w Doniecku, który wciąż jest pod kontrolą sił separatystycznych, tak jak miejsce katastrofy. Jednak próbując tam dotrzeć, przez prawie tydzień napotykała trudności – ekspertów nie przepuszczano przez posterunki samozwańczej donieckiej milicji. Obecnie bazą dla ekspertów jest miasteczko Sołedar znajdujące się w rękach ukraińskich, skąd docierają na miejsce katastrofy, przecinając „linię frontu” w pobliżu miejscowości Dobalcewo.

Terytorium kontrolowane przez prorosyjskich separatystów na wschodzie Ukrainy, obejmujące tzw. Doniecką Republikę Ludową i Ługańską Republikę Ludową, zostało zredukowane o 3/4 – poinformowała wczoraj Rada Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy.

Kreml bez dialogu

Prezydent USA Barack Obama oświadczył, że jego kraj nie może już bardziej pomóc Ukrainie, gdyż Rosja i jej prezydent Władimir Putin nie przejmują się nakładanymi sankcjami. – Uczyniliśmy wszystko, co możliwe dla wsparcia rządu Ukrainy i odstraszenia Rosji przed posuwaniem się dalej na Ukrainę. Ale jeśli nie zamierzamy udawać się na wojnę, będziemy mieli do czynienia z pewnymi ograniczeniami tego, co możemy zrobić, jeśli prezydent Putin i Rosja lekceważą to, co powinno być ich długoterminowymi interesami – powiedział Obama. Prezydent ocenił, że Kreml działa nieracjonalnie, nie podejmując dialogu, który mógłby doprowadzić do unormowania sytuacji i zakończenia sankcji.

USA nie chcą się angażować na Ukrainie militarnie (poza kwestią kosztów można przypuszczać, że spowodowałoby to zaostrzenie konfliktu), ale udzielają Kijowowi pomocy w różnej formie. W piątek w rozmowie telefonicznej z prezydentem Petrem Poroszenką amerykański wiceprezydent Joe Biden obiecał wsparcie dla ukraińskich służb granicznych warte 8 mln dolarów. Ma to być aparatura do nadzorowania granicy i środki transportu. W czerwcu Waszyngton wyasygnował 48 mln dol. na wsparcie ukraińskich reform politycznych, a według „New York Timesa” USA dostarczyły Ukrainie „nieofensywne” wyposażenie wojskowe warte około 33 mln dol., stale pomagają też Ukraińcom w sprawach wywiadowczych. Co więcej, jak odnotowuje nowojorski dziennik, w Kongresie podnoszą się głosy przedstawicieli obu partii wzywające do dostarczenia Ukrainie także broni, amunicji, pojazdów wojskowych oraz organizowania szkoleń.

Wypowiedź Baracka Obamy może być skutkiem rozmowy telefonicznej prezydenta z Putinem, pierwszej od zestrzelenia malezyjskiego boeinga, to jest 17 lipca. Według służb prasowych Kremla, rosyjski prezydent miał powiedzieć jasno, że sankcje USA nakładane na Rosję są daremne.

Putin sięgnie po rezerwy?

Według amerykańskich ekspertów ekonomicznych, Rosja jest w stanie przetrwać skutki sankcji Zachodu przez dwa lata bez poważnych perturbacji. Rosja ma 1,5 bln dol. aktywów, z czego jedna trzecia to rezerwy walutowe. Około 40 mld dol. rosyjskich rezerw trzymanych jest w złocie, a 13 mld w skarbcu MFW w Waszyngtonie. Objęte restrykcjami rosyjskie banki nie mają dużych zobowiązań zagranicznych, a i tak Centralny Bank Rosji zapowiedział udzielenie im pomocy, gdyby napotkały problem ze spłatą długów w obcych walutach.

Obecne analizy nie uwzględniają jednak przyszłych zmian cen ropy i gazu oraz ewentualnych trudności ze sprzedażą tych surowców przez Rosję. Eksport ropy i gazu to główne i największe źródło dochodów rosyjskiej gospodarki, która korzysta na wysokim poziomie ich cen na światowych rynkach. Większość rezerw państwowych jest przeznaczona na zrekompensowanie deficytu budżetu państwa, gdy ceny spadną. Także gdyby zachodnie sankcje objęły handel surowcami energetycznymi, rezerwy schudną znacznie szybciej.

Spadek eksportu wywołany sankcjami powoduje, że aby zaspokoić konieczne potrzeby importowe, rząd będzie musiał albo sięgnąć do rezerw, albo dojdzie do dalszego spadku kursu rubla (który jest i tak rekordowo niski), co oznacza inflację. Cała ta sytuacja oczywiście odbija się na wzroście gospodarczym. Rosyjskiej gospodarce jeszcze bardziej niż sankcje szkodzi odpływ zachodniego kapitału zarówno inwestycyjnego, jak i ulokowanego w instrumentach finansowych. Z ok. 200 mld dol. ulokowanych w rosyjskich aktywach przez cudzoziemców i zagraniczne podmioty od początku roku wycofano 75 mld, a według szacunków banku Morgan Stanley w najbliższych miesiącach z Rosji ucieknie drugie tyle.

Tak czy inaczej w końcu skutek restrykcji stanie się odczuwalny przez obywateli i rząd nie będzie mógł temu zapobiec własnymi siłami. Już teraz prognoza tegorocznego wzrostu gospodarczego Rosji dokonana przez MFW została zrewidowana z imponujących 3,8 proc. PKB do 0,2 procent.

Trudno jednak oczekiwać, że to wpłynie na politykę państwa. „Rosyjska gospodarka będzie chyliła się ku upadkowi, ale nie zostanie znokautowana i można oczekiwać, że Rosjanie zewrą szeregi wobec trudności, za które odpowiadają zagraniczni wrogowie kraju” – napisał „Financial Times”.

Nastawienie społeczeństwa rosyjskiego potwierdza to przekonanie. Rosjanie jeszcze z czasów sowieckich wynieśli silne przeświadczenie, że ich państwu zagrażają zewnętrzni wrogowie, a współcześnie media mocno utwierdzają odbiorców w przekonaniu, że obecna sytuacja na Ukrainie to wymierzona w ich ojczyznę prowokacja Zachodu, szczególnie USA. W sobotę kilkuset demonstrantów apelowało w Moskwie do Putina o jeszcze większe zaangażowanie na wschodzie Ukrainy i o wysłanie tam wojska („sił pokojowych”) w celu „ochrony ludności Noworosji przed wojną”. „Noworosją” prorosyjscy separatyści i nacjonaliści rosyjscy nazywają południowe i wschodnie obwody Ukrainy, w których przewagę ma ludność rosyjskojęzyczna (choć niekoniecznie uważająca się za rosyjską).

Piotr Falkowski
Nasz Dziennik, 4 sierpnia 2014

Autor: mj