Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Awantura w markecie Eurocash

Treść

W ubiegły czwartek jeden z klientów marketu sieci Eurocash w Nowym Sączu podczas sprzeczki z personelem został obezwładniony przez miejscowego szefa hurtowni i pracowników oraz związany taśmą do pakowania towarów. Do awantury doszło, gdy kupujący zbił butelkę soczku dla dzieci "Pysio". W markecie odmówiono nam komentarza do całego incydentu do czasu przyjazdu z Bułgarii jednego z dwóch szefów uczestniczącego w zajściu. Sprawą zajęła się policja. Zainteresowali się nią także dyrektor generalny i prezes Eurocash w Polsce. Pechowym klientem sądeckiego marketu sieci Eurocash, gdzie robi się zakupy hurtowe, okazał się właściciel innej hurtowni i producent między innymi zabawek z podsądeckiej Kamionki Wielkiej. Jak nam relacjonował, w magazynie Eurocash robi zakupy od trzech lat, nigdy wcześniej nie spotkało go tam nic przykrego. Tym razem do hurtowni przyjechał z kilkunastoletnim synem. Awantura za 5,60 - Gdy napełniłem kosz produktami - opowiada nam pan J. - Przypomniało mi się, że mam kupić coś do picia dla córki. Podszedłem do stoiska z sokami "Pysio". Podniosłem tekturową zgrzewkę z sześcioma butelkami. Jedna z butelek wypadła mi na posadzkę i się zbiła. Butelki były po prostu źle zapakowane. Takich przypadków w marketach są dziesiątki. Uznałem, że to nie moja wina i poprosiłem o uzupełnienie zgrzewki pełną butelką. Usłyszałem, że nie ma mowy, więc powiedziałem, że rezygnuję ze wszystkich towarów. Powiedziano mi, że to niemożliwe. Wybrane produkty przed kasą zostają wpisywane do komputera i stwierdzono, że muszę za wszystko zapłacić. Z dalszej, dość nieprawdopodobnej relacji klienta wynika, że doszło do przepychanek z personelem sklepu i z jednym z ajentów Eurocash, podczas których walnęła o posadzkę cała zgrzewka soków "Pusio", w liczbie sześć sztuk i cenie 5,60 zł. Z relacji klienta J. wynika, że podczas szarpaniny został obalony twarzą do ziemi, wykręcono mu ręce, które następnie zostały skrępowane taśmą do pakowania. Podobnie pracownicy marketu zrobili z nogami niepokornego klienta, który nie ukrywa, że wierzgał i próbował się uwolnić, lecz wobec pięciu obezwładniających go mężczyzn nie miał żadnych szans. - Trwało to kilkanaście minut zanim przyjechała policja - opowiadał nam wczoraj J. - Kiedy wreszcie postanowiono mnie uwolnić, szukano nożyczek, żeby przeciąć krępującą mnie taśmę. Bolały mnie bardzo żebra. Obdukcja, jakiej się poddałem w sądeckim szpitalu, wykazała podejrzenie złamania jednego z nich. Mój syn był w szoku, jeszcze większym niż ja. Sam prowadzę handel, mam do czynienia z różnymi klientami, czasem bardzo agresywnymi. Ale nie wyobrażam sobie, żeby przez siedem rozbitych butelek kogoś przewalać na ziemię i wiązać. Nakaz milczenia Usiłowaliśmy wczoraj skontaktować się z jednym z braci, szefów sądeckiej hurtowni, który brał udział w awanturze. Do końca tygodnia przebywa jednak za granicą. Drugi z braci nie chciał komentować incydentu, tłumacząc, że skoro w nim nie uczestniczył, nie może go relacjonować. Pracownicy otrzymali zakaz wypowiadania się do mediów na ten temat. Na etapie prowadzonego śledztwa policja nie udostępniła nam zeznań szefa marketu. Uzyskaliśmy jedynie komentarz od rzecznika Komendy Miejskiej Policji w Nowym Sączu Beaty Frohlich: - Badamy okoliczności zdarzenia. Z zeznań pracowników marketu wynika, że klient zachowywał się agresywnie i prowokująco. Mamy więc zeznania zarówno osoby uznającej się za poszkodowaną w tym zajściu, jak i relacje pracowników. Prawda być może leży pośrodku. Będzie badany zapis monitoringu kamery. Tych państwa nie obsługujemy W centrali Eurocash w podpoznańskich Komornikach usłyszeliśmy najpierw, że w tej największej, co skwapliwie podkreślono, sieci hurtowni w kraju, nie ma standardów wiązania agresywnych klientów, ani wykreślania ich z listy nabywców. Niedługo później rzecznik Eurocash Jan Domański oświadczył jednak, że w przypadku wyjątkowo agresywnego zachowania kupującego, pracownicy mają prawo użyć siły, a nawet, jak w tym wypadku skrępować delikwenta, do czasu przyjazdu policji. Rzecznik podkreślił, że w Nowym Sączu obiektem napastliwego zachowania mężczyzny była kobieta w ciąży, co ostatecznie doprowadziło do takiego, a nie innego zachowania się pracowników hurtowni. Komentując wykreślenie pana J. oraz jego żony z listy klientów, Jan Domański stwierdził, że taka procedura jest wytłumaczalna, bo Eurocash nie musi handlować ze wszystkimi. Należy przypuszczać, że zapis z kamery niewiele wyjaśni, gdyż - jak się dowiedzieliśmy - w marketach sieci używa się monitoringu przede wszystkim do ochrony obiektów, a nie do nagrywania tego, co dzieje się między regałami. Sprawa pójdzie do sądu Pan J. zapowiada, że sprawy nie odpuści. Ma zamiar na drodze sądowej dochodzić swoich praw i odszkodowania. - Wciąż jestem w szoku po tym, co mnie spotkało. Mam trudności z oddychaniem. Nie mówię już o stratach materialnych i moralnych. Uważam, że na mnie została drastycznie przekroczona granica poprawnego zachowania sprzedawców wobec klienta. Któż przy zdrowych zmysłach założy, że przyjechałem z synem do sklepu po to, żeby tłuc butelki i rozrywać zgrzewki. Być może szczegółowe śledztwo policji pozwoli ustalić, co właściwie zdarzyło się w sądeckim markecie Eurocash. Jak się zorientowaliśmy, bardzo zależy także na tym szefom polskiej sieci pod Poznaniem. Wojciech Chmura Oświadczenie W godzinach popołudniowych otrzymaliśmy od rzecznika Domańskiego pisemne oświadczenie, z którego wynika, że firma dystansuje się ostatecznie od postępowania sądeckiego ajenta i jego pracowników. Oto fragmenty: "Z uwagi na agresywne zachowanie klienta oraz używany przez niego obraźliwy język wezwano policję. Klient opuścił hurtownię, następnie powrócił i przystąpił do niszczenia produktów i ekspozycji. W oczekiwaniu na przyjazd policji personel hurtowni Eurocash niestety wykroczył poza właściwe procedury, próbując zapobiec zranieniu którejkolwiek z osób uczestniczących w zajściu. Eurocash zamierza w pełni współpracować z policją, jak również ocenić i w razie konieczności zrewidować procedury stosowane w takiej sytuacji (która, nota bene, w 10-cioletniej historii Eurocash zdarzyła się po raz pierwszy). Nie wykluczamy również możliwości wystąpienia na drogę sądową przeciwko sprawcy zajścia." "Dziennik Polski" 2007-07-03

Autor: wa