Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Bezrobotni na eksport

Treść

Ponad 20 tysięcy bezrobotnych i coraz większe kłopoty z pozyskaniem ludzi autentycznie zainteresowanych znalezieniem jakiegoś zajęcia - taka paradoksalna sytuacja panuje od wielu miesięcy na sądeckim rynku pracy.

Przed rokiem opisywaliśmy beznadziejne próby rzeszowskiej firmy, która za pośrednictwem Powiatowego Urzędu Pracy w Nowym Sączu chciała pozyskać kilkudziecięciu niewykwalifikowanych bezrobotnych mogących podjąć pracę w branży budowlanej. Oferowała 3 tys. zł brutto miesięcznie, a mimo to nie udało się zebrać grupy ludzi gotowych podjąć pracę za taką pensję. Po kilku nieudanych podejściach pracodawca zdecydował się w końcu zatrudnić Ukraińców, bo dla nich to astronomiczna stawka, za którą są gotowi pracować na przysłowiowy pełny zegar. Z podobnymi przypadkami personel pośredniaka spotyka się niemal codziennie. Głośno tam m.in. o właścicielu firmy specjalizującej się w branży ślusarskiej, który opowiadał, że musi zapłacić co najmniej 2 tys. zł "na rękę", żeby ludzie w ogóle chcieli przyjść do pracy, czy innym budowlańcu, którego - jako osobę bezrobotną - wezwano do urzędu, by mu przedstawić ofertę odpowiadającą jego kwalifikacjom. Gdy się okazało, że w grę wchodzi pensja w wysokości 1500 zł mężczyzna obruszył się i rzucił do urzędniczki:

- Proponujecie mi pracę za półtora tysiąca miesięcznie? Przecież na byle jakiej budowie ja tyle zarobię za tydzień!

- Cóż, siła mięśni jest dziś więcej warta od wykształcenia - stwierdza Stanisława Skwarło, dyrektor Sądeckiego Urzędu Pracy. - Proszę się jednak postawić w położeniu urzędnika, który skończył studia, potem zrobił jeszcze kilka dodatkowych kursów, koordynuje programy unijne warte wiele milionów złotych, ciąży na nim duża odpowiedzialność za realizację konkretnych projektów, a zarabia 1700 zł brutto.

Urzędnicy pośredniaka są jednak przyzwyczajeni do takich sytuacji. Od lat stykali się z petentami, którzy rejestrowali się jako osoby bezrobotne, podjeżdżając pod urząd luksusowymi samochodami. W większości przypadków byli to budowlańcy, którzy wracali do domu z zagranicznych kontraktów i - czekając na kolejny wyjazd - załatwiali formalności.

- Ta grupa od dziesięcioleci miała się całkiem dobrze - przypomina Stanisława Skwarło. - Jeszcze w minionym systemie fachowcy byli więcej warci od inżynierów. Dlatego ci ostatni, wyjeżdżając do pracy na zachodzie, robili dodatkowe kursy cieśli czy spawacza, bo tylko w ten sposób mogli tam zarobić konkretne pieniądze. Dziś jest podobnie. I dobrze, bo obecnie to głównie ludzie z branży budowlanej napędzaja gospodarkę. Rynek się otworzył, więc wyjeżdżają do krajów Unii Europejskiej. Pracują, uczciwie zarabiaja pieniądze i większość z nich inwestuje je w Polsce. Duża część domów budowanych obecnie na Sądecczyźnie to właśnie domy "eksportowców", czyli tych, którzy ciężko pracują na zachodzie, by ułożyć sobie życie w rodzinnym mieście czy wsi. Zresztą łatwo ich poznać podczas zwyczajnych, weekendowych zakupów, bo kupują dużo wędlin i proszą o próżniowe zapakowanie kiełbas, szynek czy boczku. Dziś niemal wszystkie sklepy mięsne posiadają foliarki. To taki znak czasu.

Co miesiąc z rejestrów pośredniaka skreślanych jest ponad 700 osób. Wiele z nich po prostu nie stawia się na wezwania, co oznacza, że nie wywiązuje się z obowiązku bycia w gotowości do podjęcia pracy. Można się jedynie domyślić, że duża część z nich przebywa za granicą lub pracuje na czarno. Co tracą? Jeśli mają prawo do zasiłku, to zasiłek, ale jest on na tyle niski, że dla kilkuset złotych nie warto rezygnować z dochodowego zajęcia. Bardziej dotkliwa jest utrata statusu osoby bezrobotnej, bo ta ma zapewnioną np. opiekę zdrowotną. Czasem jednak rachunek ekonomiczny zwycięża i człowiek jest skłonny podjąć ryzyko dla zarobku na poziomie kilku średnich krajowych.

Jednak nie wszyscy są w tak dobrej materialnej sytuacji. Wciąż wiele osób jest zatrudnionych np. w dużych sieciach handlowych, pracując za kilkaset złotych miesięcznie. To głównie kobiety, które z różnych względów nie mogą lub nie chcą wyjechać za granicę.

- Trzeba mieć świadomość, że nie wszyscy bezrobotni są ludźmi, którzy, działając w szarej strefie, całkiem nieźle sobie radzą - podkreśla Stanisława Skwarło. - Nadal ponad 60 procent bezrobotnych stanowią kobiety, którym trudno jest znaleźć dobrze płatną pracę na miejscu. Wielu matek nie sposób zachęcić na przykład do wyjazdu na Majorkę, gdzie sprawdzone przez nas biura oferują zarobki na poziomie 1300 euro za pracę w charakterze opiekunki dla dziecka. Te panie decydują się zostać w kraju i są gotowe podjąć każdą, nawet kiepsko opłacaną pracę. Trudno je przecież za to ganić.

Stanisława Skwarło podkreśla, że otwarcie rynków unijnych wpłynęło też na stosunek polskich pracodawców do pracowników, bo muszą oferować im lepsze warunki zatrudnienia, by zatrzymać ludzi na miejscu.

- Coraz rzadziej słyszy się dziś argument w rodzaju "jak ci się nie podoba, to na twoje miejsce znajdę kogoś innego", bo w wielu branżach tych innych po prostu nie będzie. Zatem generalnie pracownicy na tym zyskują - kończy Stanisława Skwarło.

PAWEŁ SZELIGA, "Dziennik Polski" 2007-05-29

Autor: ea