Przejdź do treści
Przejdź do stopki

BOR pokpiło sprawę

Treść

Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadząca postępowanie w sprawie tzw. incydentu gruzińskiego bada, czy funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu, mający w trakcie zagranicznej wizyty ochraniać prezydenta Lecha Kaczyńskiego, nie dopuścili się niedopełnienia obowiązków służbowych. Sprawę chce zbadać również sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych. Tymczasem szef BOR gen. Marian Janicki w medialnych wystąpieniach gorączkowo szuka usprawiedliwienia, obwiniając za zajście stronę gruzińską i sugerując, że do złamania zasad bezpieczeństwa doszło z winy prezydenta. Tłumaczenia Janickiego w świetle działań służb specjalnych ochraniających przywódców państw zachodnich są jednak niedopuszczalne. Tymczasem władze Osetii Południowej przyznały wczoraj, że to ze strony ich posterunków padły strzały w kierunku kolumny pojazdów prezydentów Polski i Gruzji. Minister informacji tej separatystycznej republiki Olga Gagłojewa powiedziała rosyjskiemu dziennikowi "Kommiersant", że osetyjska straż graniczna nie widziała prezydentów i żołnierze sądzili, iż przejazd kolumny to prowokacja. Tym samym bezpodstawne okazały się oskarżenia, formułowane także przez media i polityków w Polsce, że ostrzał był celową gruzińską prowokacją. To jednak nie zmienia oceny zachowania funkcjonariuszy BOR. - Złamano wszelkie obowiązujące zasady dotyczące ochrony głowy państwa polskiego. Są pewne kanony chronienia prezydenta, które powinny być przestrzegane w każdej sytuacji, tak się jednak nie stało. Będziemy chcieli wyjaśnić sytuację - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" poseł Stanisław Rakoczy (PSL), członek sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. Jak się dowiedzieliśmy, parlamentarzyści będą chcieli poznać powody, dla których oficerowie BOR zgodzili się na odseparowanie od prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którego powinni chronić, dlaczego zgodzili się na umieszczenie ich samochodu na końcu prezydenckiej kolumny, wreszcie dlaczego zaakceptowali pojazd, który nie miał bezpośredniej łączności ani z samochodem prezydenta, ani z wozem gruzińskiej ochrony. Na błędy popełnione przez BOR wskazuje również Zbigniew Wassermann, były koordynator służb specjalnych. Jego zdaniem, funkcjonariusze BOR "nie powinni pod żadnym pozorem" odstępować od ochrony prezydenta. Własne postępowanie sprawdzające prowadzi Biuro Ochrony Rządu. Ma ono odpowiedzieć m.in. na pytanie, z powodu czyjego błędu samochód z funkcjonariuszami BOR znalazł się w zbyt dużej odległości od auta, którym jechał prezydent. Prezydencki minister Michał Kamiński zapowiedział, że jeśli BOR zwróci się o informacje, to Kancelaria Prezydenta na to odpowie. Poinformował też, że Lech Kaczyński za zaistniałą sytuację nie ma do BOR żadnych pretensji. A prezydent w TVN 24 powiedział, że nie mógł skontaktować się z dowódcą ochrony, któremu... nie działał telefon. - Być może, że to się dobrze skończyło. Bo gdyby polska ekipa była przygotowana na takie zdarzenie - tak jak w sierpniu, kiedy była w kamizelkach kuloodpornych z długą bronią, mogło dojść do reakcji obronnej - mówił Lech Kaczyński. Sprawę "incydentu gruzińskiego" bada już Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Postępowanie sprawdzające idzie w dwóch kierunkach: z jednej strony - ustalenia okoliczności oddania strzałów w pobliżu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, z drugiej - możliwości niedopełnienia obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu. Pracownicy BOR w najbliższym czasie zostaną przesłuchani przez warszawskich śledczych. - Trudno mi obecnie całą sprawę komentować. Opieramy się wyłącznie na samych przesłankach wynikających z opowieści funkcjonariuszy BOR, więc wolałbym poczekać na efekt dochodzenia prokuratury. Według opinii byłych szefów BOR, doszło jednak do złamania pewnych reguł - uważa poseł Mieczysław Łuczak z sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Tymczasem szef Biura Ochrony Rządu generał Marian Janicki, powołany na to stanowisko w listopadzie ub.r. przez premiera Donalda Tuska, w medialnych wywiadach rozpaczliwie wręcz próbuje przerzucić odpowiedzialność na "stronę gruzińską" i - prezentując własną wersję wydarzeń - sugeruje co najmniej współodpowiedzialność prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który zgodził się na realizację niezaplanowanego punktu wizyty. Ale BOR doprowadziło do sytuacji, na którą nie zgodziłaby się żadna ze służb specjalnych ochraniających zagraniczne wizyty polityków krajów Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych. Wystarczy przypomnieć, że to na bezpośrednie żądanie ochrony byłego już prezydenta USA George'a Busha włoskie służby musiały zaplombować kanaliki odpływowe na jednej z ulic włoskiego Zatybrza, którą prezydent Stanów Zjednoczonych miał odwiedzić. Wizyta Busha została ostatecznie odwołana, mimo zabezpieczeń włoskich służb, ponieważ ich amerykańscy odpowiednicy uznali, że uliczka jest zbyt słabo oświetlona i nie gwarantuje bezpieczeństwa. Podczas "Trójkąta Weimarskiego" w Poznaniu w 1998 roku z udziałem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, kanclerza Niemiec Helmuta Kohla, prezydenta Francji Chiraca służby tych krajów wspólnie z polskimi zabezpieczały plac Starego Rynku. Kiedy znany z otwartości Chirac złamał zaplanowany punkt wizyty i podczas spaceru rynkiem podszedł do odgrodzonych barierkami gapiów, natychmiast został szczelnie otoczony kordonem ochrony. - Nie chciałbym obecnie komentować wydarzeń z Gruzji. Na pewno wszystkie ich aspekty powinny zostać dokładnie zbadane i po to jest postępowanie prokuratorskie, by je wyjaśnić - mówi Aleksander Szczygło (PiS), były szef MON i członek Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Ciekawostką jest fakt, że niemal identyczne błędy BOR popełniło, ochraniając wizytę we Francji 3 maja 1997 roku ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Prezydent i jego małżonka znajdowali się w "niewłaściwych pojazdach", auto z funkcjonariuszami BOR jechało za prezydentem, a nie przed nim. I choć wówczas również mówiono o "odpowiedzialności strony francuskiej", to brak odpowiedniego zabezpieczenia prezydenta przez BOR uznano za tak karygodny, że kilka dni później zdymisjonowano ówczesnego szefa tej służby gen. Mirosława Gawora. Wojciech Wybranowski "Nasz Dziennik" 2008-11-26

Autor: wa