Burzy się konstrukcja marszałka
Treść
Z Piotrem Bączkiem, członkiem Komisji Weryfikacyjnej WSI, rozmawia Wojciech Wybranowski Po majowej rewizji w Pana domu przeprowadzonej przez ABW zdarzały się jeszcze przypadki jakichś działań specsłużb w stosunku do Pańskiej osoby lub Pana rodziny? - O działaniach ABW nic oficjalnie nie wiem: czy dalej prowadzą jakieś śledztwo lub czynności operacyjne wobec mnie. Podejrzewam, że być może w dalszym ciągu kontrola operacyjna jest przez służby prowadzona. Natomiast śledztwo w Prokuraturze Krajowej trwa, byłem przed kilkoma dniami przesłuchiwany i niestety właśnie ze względu na tajemnicę śledztwa nic więcej nie mogę powiedzieć. Dodam, że zwrócono mi część przedmiotów zajętych w trakcie rewizji w moim domu, uznając tym samym, że ABW bezpodstawnie zatrzymała dużą część materiałów, robiąc tylko niepotrzebną pracę prokuraturze. Wydano również postanowienie o dalszym zatrzymaniu części materiałów. Jakich? - Kilka nośników elektronicznych, kilka dokumentów pisemnych bez żadnych klauzul tajności czy poufności i - co mnie zdziwiło - również dokumentów wytworzonych jeszcze przed rozpoczęciem prac Komisji Weryfikacyjnej i niezwiązanych w ten sposób z przedmiotem prac komisji. Wśród nich były też moje publikacje dziennikarskie, które już dawno pojawiały się na łamach mediów. Czy od maja miał Pan do czynienia z próbami docierania do Pana ludzi dawnej WSI? Czy kontaktowali się z Panem Aleksander Lichocki lub Leszek Tobiasz? - Nie. Ani Tobiasza, ani Lichockiego nie znam, nie kontaktowałem się z nimi nigdy. Dlatego to śledztwo i wplątanie w nie mojej osoby, do czego doszło 13 maja, było dla mnie dużym zaskoczeniem. Podobnie jak jakieś sugestie, jakobym miał próbować sprzedać aneks do raportu z weryfikacji WSI "Gazecie Wyborczej". Przecież to jakiś absurd. Z materiałów prokuratorskich może wynikać, że śledztwo w sprawie rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI zostało wszczęte wcześniej niż - jak twierdzi Bronisław Komorowski - zawiadomił on o sprawie Lichockiego ABW... - Tak! Jednym z dokumentów jest postanowienie prokuratora generalnego z lipca br., w którym stwierdzono, że czyn polegający na rzekomym powoływaniu się na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej miał nastąpić do 21 listopada ubiegłego roku. Natomiast rzekome ujawnienie pracownikom spółki Agora aneksu miało nastąpić nie później niż 20 listopada ubiegłego roku. Wynikać z tego może, że zawiadomienie o tym, jakoby członkowie Komisji Weryfikacyjnej czy pan redaktor Wojciech Sumliński mieli popełnić przestępstwo, mogło być skierowane około 21-22 listopada. Czyli wcześniej, niż twierdził w swoich zeznaniach Bronisław Komorowski, który przekonywał, przypomnę, że około 19 listopada spotkał się z Lichockim, później z Tobiaszem raz czy dwa, ponownie z Lichockim i dopiero po rozmowie z Pawłem Grasiem zawiadomił ABW. To bardziej wskazuje na prawdziwość zeznań pułkownika Tobiasza, który twierdził, jak ujawnił "Nasz Dziennik", że do spotkania Komorowskiego z nim doszło prawie miesiąc wcześniej. Cała ta konstrukcja opierająca się na zeznaniach Komorowskiego się rozsypuje. Wątpliwości jest coraz więcej. Może potrzebna byłaby w tej sprawie działająca jawnie, publicznie komisja śledcza? - Na pewno nie uda się wyjaśnić sprawy po jednym przesłuchaniu Wojciecha Sumlińskiego na niejawnym posiedzeniu Komisji ds. Służb Specjalnych. Sądzę, że coraz częściej wypływać będą informacje podważające wiarygodność zeznań marszałka Bronisława Komorowskiego, dlatego moim zdaniem istotne jest, by również on przedstawił posłom spójną, chronologiczną wersję wydarzeń. Co do komisji śledczej w tej sprawie, to podejrzewam, że nie udałoby się tego zrealizować za czasów tej koalicji. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-11-21
Autor: wa