Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Cel: zniszczyć koalicję

Treść

Nagłośniona przez "Gazetę Wyborczą" sprawa Anety Krawczyk była nieudaną próbą obalenia rządu Rzekoma seksafera, w której główną rolę odegrała była radna Samoobrony Aneta Krawczyk oskarżająca działaczy tej partii o wykorzystywanie seksualne, okazuje się wyłącznie medialną prowokacją mającą na celu doprowadzenie do rozpadu koalicji i obalenia rządu Jarosława Kaczyńskiego. Wyniki badań DNA wskazują niezbicie, że poseł Stanisław Łyżwiński nie jest ojcem dziecka Krawczyk, a "demaskatorskie" publikacje "Gazety Wyborczej" to zwykła fikcja. I choć osoby zaangażowane w całą prowokację próbują teraz wicepremiera Andrzeja Leppera "wrobić" w ojcostwo dziecka - w takie rewelacje już nikt nie wierzy. Sam zaś Lepper zamierza złożyć do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego doniesienie o "medialnym zamachu stanu", jaki jego zdaniem zamierzały przeprowadzić niektóre media. Sprawę domniemanego skandalu obyczajowego "ujawnił" przed tygodniem dziennikarz "Gazety Wyborczej" Marcin Kącki. Aneta Krawczyk - była radna Samoobrony w łódzkim sejmiku i była dyrektor biura poselskiego Stanisława Łyżwińskiego - twierdzi, że pracę w partii miała dostać w zamian za usługi seksualne świadczone Stanisławowi Łyżwińskiemu i Andrzejowi Lepperowi. W telewizji TVN Krawczyk powiedziała, że Łyżwiński jest ojcem jej 3,5-letniej córki. Poseł temu zaprzeczał. Od ubiegłego poniedziałku Prokuratura Okręgowa w Łodzi prowadzi śledztwo w sprawie seksafery w Samoobronie. Jednak w minioną sobotę rzecznik prokuratury Krzysztof Kopania poinformował, że badania DNA wykazały, iż poseł Łyżwiński nie jest ojcem dziecka Anety Krawczyk. Cała sprawa to nie jedyna skandaliczna prowokacja, jakiej dopuścił się dziennikarz "GW" Marcin Kącki. W marcu 2005 r. opublikował on bowiem tekst, z którego miało wynikać, jakoby z poznańskiego oddziału Centralnego Biura Śledczego "wyciekły do gangsterów dokumenty z nazwiskami policyjnych tajnych współpracowników". Śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Apelacyjną w Szczecinie wykazało, że ten artykuł Kąckiego był nieprawdziwy i w sposób oszczerczy pomawiał policjantów o współpracę z gangsterami. Nieoficjalnie mówiono wówczas w poznańskim środowisku dziennikarskim, że cała publikacja była "prowokacją", która przyniosła oczekiwane efekty - po publikacji Kąckiego na emeryturę odszedł świetny policjant, szef poznańskiego CBŚ Jerzy Jakubowski. Sprawa dla ABW Publikacja o rzekomym sekskandalu w Samoobronie również przynosi efekty, jednak dalekie od tych, jakich mogła spodziewać się "GW". Nie doszło do oczekiwanego rozpadu koalicji i wcześniejszych wyborów parlamentarnych, po których - jak wskazują obecnie niektóre sondaże - władzę w Polsce przejęłaby Platforma Obywatelska. Zamiast tego jest wniosek wicepremiera Andrzeja Leppera do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w sprawie "fałszywych oskarżeń" mediów przeciwko Samoobronie. Na wczorajszej konferencji prasowej Andrzej Lepper zapowiedział również złożenie sądowego pozwu przeciwko "Gazecie Wyborczej". - Afera wokół Samoobrony była próbą zamachu stanu i dlatego ABW powinna się tym zająć i wyjaśnić, kto za tym stoi - mówił Andrzej Lepper. Choć wyniki badań DNA zdezawuowały doniesienia "Gazety Wyborczej", z jej strony nie padają słowa skruchy i przeprosin za podawanie i powielanie nieprawdziwych informacji oraz skandaliczny brak rzetelności dziennikarskiej. Mimo że "rewelacje" na temat rzekomego ojcostwa posła Łyżwińskiego okazały się kłamstwem, Piotr Stasiński, zastępca redaktora naczelnego "GW", nie ma sobie nic do zarzucenia, próbując odbijać medialną piłeczkę. - Jako gazeta byliśmy na tropie tej afery, wytropiliśmy skandal i test DNA niczego nie zmienia - powiedział Stasiński w sobotę wieczorem PAP. Z taką argumentacją nie zgadza się jednak zdecydowana większość polityków, zarówno opozycji, jak i koalicji. Zdaniem ministra Aleksandra Szczygło, szefa Kancelarii Prezydenta, "każda osoba publiczna, czyli zarówno politycy, jak i dziennikarze, muszą o tym pamiętać, nie może być tak, że rzuca się jakieś poważne zarzuty, nie biorąc za to odpowiedzialności". Plujmy, może coś się przylepi Osoby zaangażowane w sprawę jednak nie rezygnują i próbują przekonywać, że skoro ojcem dziecka Anety Krawczyk nie był poseł Łyżwiński, to mógł być nim Andrzej Lepper. - Konieczne powinno być teraz zbadanie DNA lidera Samoobrony Andrzeja Leppera - powiedziała w sobotę pełnomocnik Anety Krawczyk mecenas Agata Kalińska-Moc. Zdaniem mecenas, wyniki testów w żaden sposób nie podważają wiarygodności zeznań Anety Krawczyk w postępowaniu dotyczącym molestowania seksualnego w Samoobronie (sic!). Przypomniała, że jej klientka z uwagi na częstotliwość kontaktów seksualnych wskazywała przede wszystkim na Łyżwińskiego jako na ojca dziecka, ale "to jest jej subiektywna ocena". Tyle że w zapewnienia Anety Krawczyk, jak i jej medialnych mecenasów, nie wierzy już praktycznie nikt. Mimo że można się spodziewać, iż sprawą kobiety i jej dziecka niektóre media będą próbowały grać jeszcze przez długi czas, co szczególnie dziecku może przynieść szkodę, wiarygodność takich informacji jest już niemal żadna. - Oznacza to, że ta kobieta to jakaś naciągaczka - tak zareagował senator Stefan Niesiołowski (PO) na wiadomość o wynikach badań DNA. Zdaniem wicepremiera Romana Giertycha (LPR), wyniki testów DNA posła Stanisława Łyżwińskiego pokazują, że zeznania Anety Krawczyk są niewiarygodne "do szpiku kości". Z kolei sekretarz generalny PiS Joachim Brudziński jest zdania, że należy zakończyć już zamieszanie wokół tzw. seksafery w Samoobronie i zająć się ważnymi dla państwa sprawami. - Namawiałbym wszystkich polityków, szczególnie tych z opozycji, aby zgodnie ze swoimi deklaracjami zechcieli włączyć się w konstruktywne prace nad budżetem - zaapelował poseł Joachim Brudziński. Wojciech Wybranowski, "Nasz Dziennik" 2006-12-11

Autor: ea