Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Cena desperacji

Treść

NOWY SĄCZ. Ponad 140 zł musi zwrócić Sądeckim Wodociągom Piotr Skrzyniarz, który w styczniu samodzielnie wymienił licznik wody w swoim domu, bo stary rozsadził mróz. Mężczyzna zdemontował uszkodzone urządzenie i zamienił je nowym, kupionym w sklepie za 76 zł.

Instalacja licząca ponad 30 lat nie wytrzymała fali mrozów, które nawiedziły miasto na początku tego roku.

- Rankiem 26 stycznia woda nie pociekła z kranów, lała się natomiast w piwnicy, gdzie mróz rozsadził licznik główny - opowiada Piotr Skrzyniarz. - Zadziałałem błyskawicznie. Zamknąłem główny zawór i pobiegłem dzwonić do wodociągów. Telefon był jednak zajęty. Uświadomiłem sobie, że na pewno nie jestem jedynym poszkodowanym w tym dniu, więc podobnych interwencji jest wiele. Obawiając się rozsadzenia rur i dużych kosztów związanych z naprawą, postanowiłem sam wymienić licznik, a później zgłosić ten fakt stosownym służbom. Kupiłem więc wodomierz, odkręciłem dwie śruby i było po sprawie.

Nasz rozmówca postanowił, że zaczeka na pracownika spółki, który przyjdzie odczytać licznik i wtedy powiadomi go o tym, iż wymienił zniszczone urządzenie. Nie spodziewał się, że pociągnie to za sobą konsekwencje finansowe. A tak właśnie się stało. Sądeckie Wodociągi obciążyły bowiem klienta kwotą 141 zł i 97 groszy. Na tę sumę złożyły się cena licznika (99 zł), sprawdzenia instalacji i założenia nowych plomb (20 zł) oraz roboczogodziny ekipy (13,50 plus VAT). Do tego nasz skrupulatny rozmówca dolicza 76 zł, które zapłacił za wodomierz kupiony w sklepie.

- Tak więc całość kosztowała mnie ponad 200 złotych - dodaje Piotr Skrzyniarz. - Robocizny we własnym wykonaniu do tego nie doliczam, bo nie wiem, na ile trzeba by wyliczyć koszt dokręcenia dwóch nakrętek.

Nasz rozmówca jest oburzony postawą spółki Sądeckie Wodociągi. Oburzony jest także jej prezes Zbigniew Kowal, tyle, że jego bulwersuje zachowanie klienta. Zgodnie z regulaminem spółki oraz umową podpisaną z odbiorcą, dokonał on samowoli, demontując wodomierz będący jej własnością. Mało tego, doszło do tego 26 stycznia, tymczasem klient powiadomił o tym fakcie administratora sieci dopiero na początku maja. W tym czasie, przynajmniej teoretycznie, zużycie wody pozostawało poza kontrolą.

- Zgodnie z regulaminem, już samo zerwanie plomb jest równoznaczne z nielegalnym poborem wody - wyjaśnia Zbigniew Kowal. - W tej sytuacji powinniśmy ukarać klienta. Odstąpiliśmy jednak od tego. Poszliśmy mu też na rękę, godząc się na zaplombowanie kupionego przez niego wodomierza, mimo że jest to urządzenie znacznie mniej dokładne od naszych liczników. Zresztą stąd właśnie wzięła się różnica w cenie pomiędzy wodomierzem zakupionym przez klienta, a tym, który należał do nas, a został u niego zamontowany na początku sierpnia 2002 roku. Ten wodomierz miał jeszcze nawet legalizację, więc był urządzeniem stosunkowo nowym, no i sprawnym oczywiście.

Zbigniew Kowal dodaje, że pechowy klient musiał ponieść finansowe konsekwencje zniszczenia wodmierza będącego własnością Sądeckich Wodociągów. Mróz nieodwracalnie go uszkodził, bo nie był właściwie zabezpieczony.

- Dziwne, że przez trzydzieści lat fachowcy z wodociągów przysyłani do odczytu licznika nie zauważyli, iż nie jest on opatulony szalikiem, ani zabezpieczony w żaden inny sposób - ripostuje Piotr Skrzyniarz.

Na ten zarzut Zbigniew Kowal odpowiada krótko: - To do właściciela domu należy właściwe zabezpieczenie wodomierza. Powinien on zdawać sobie sprawę, że jeśli w piwnicy utrzymywać się będzie niska temperatura, to urządzenie zostanie zniszczone.

Piotr Skrzyniarz zapowiada, że sprawy tak nie pozostawi. Utrzymuje, że działał w sytuacji wyższej konieczności, bo zwłoka mogła zakończyć się rozsadzeniem całej instalacji w jego domu. Wtedy naprawa kosztowałaby znacznie więcej, a koszty musiałby ponieść nie kto inny, tylko on. Dodaje, że Wodociągi dowiedziały się o tej samowolnej wymianie dopiero w maju, bo postanowił, że powiadomi o tym pracownika, który przyjdzie skontrolować stan licznika. Odrzuca też zarzut dotyczący samowolnego montażu urządzenia.

- Uważam, że w moim domu mogę robić co mi się podoba i nikt nie będzie decydował o tym, czy mam wymienić dachówkę, czy spuścić wodę w toalecie - twierdzi Piotr Skrzyniarz. -Oczywiście mogłem zrobić tak: dodzwonić się do wodociągów, dowiedzieć się, że ekipy są w terenie i czekać, aż mi rozsadzi rury. Potem zaskarżyć wodociągi do sądu, że nie udzieliły mi pomocy. Przegrywając sprawę na podstawie wniosku, że jako właściciel nie zabezpieczyłem odpowiednio rur, byłbym do tyłu o kilka tysięcy złotych. Mam chyba prawo do obrony własnej kieszeni i minimalizowania wydatków i kosztów utrzymania w każdej sytuacji.

- Trzeba trzymać się zasad umowy - odpowiada Zbigniew Kowal. - I wierzyć w naszą skuteczność, bo pracujemy jak pogotowie, dyżurując przez całą dobę. Nasza ekipa na pewno natychmiast by do klienta przyjechała i wtedy problemu by nie było. PAWEŁ SZELIGA

"Dziennik Polski" 2006-05-29

Autor: ab