Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Cenię sądecką piłkę

Treść

Rozmowa z Januszem Wójcikiem, trenerem "srebrnej" drużyny olimpijczyków z Barcelony, byłym selekcjonerem piłkarskiej reprezentacji Polski, gościem honorowym uroczystości jubileuszowych Grodu

- Panie Januszu, Pańska wizyta w Podegrodziu była zaskoczeniem nawet dla gospodarzy uroczystości...

- W Nowym Sączu, mieście, które darzę szczególną sympatią, wypoczywałem przez weekend, w Rynku, pod parasolkami, w miłym towarzystwie, obejrzałem na telebimie ligowy mecz Górnika Łęczna z Legią, a od mojego przyjaciela Jurka Kopca dowiedziałem się, że "Dziennik Polski" patronuje jubileuszowi zacnemu klubowi, jakim jest z pewnością Gród. Jeśli moja obecność podczas uroczystości sprawiła podegrodzianom przyjemność, to jest mi miło. Zapewniam, że zostałem godnie ugoszczony, pokosztowałem pysznych lokalnych przysmaków. Muszę przyznać, że bardzo lubię i cenię sobie takie właśnie swojskie klimaty.

- Jako trener miał Pan do czynienia z wieloma zawodnikami z Sącza rodem. Jak ich Pan zapamiętał?

- Dobrze znam i naprawdę cenię sądecki futbol. Pierwszym moim podopiecznym z waszego miasta był Boguś Szczecina. Grał u mnie w Hutniku, został królem strzelców II ligi. Chłopak miał nieprawdopodobnego "skoka" do górnych piłek, w powietrzu wygrywał walkę z wyższymi od siebie o głowę przeciwnikami. Zresztą, cóż ja będę panu opowiadał, przecież wy - sądeczanie, najlepiej znacie walory Bogusia. Nawiasem mówiąc, spędziłem w sobotę uroczy wieczór w lokalu "Real", prowadzonym właśnie przez niego. Przez kilka godzin wspominaliśmy stare, dobre lata. Bardzo się cieszę, że Szczecina jest obecnie szanowanym w środowisku trenerem. Można rzec, że to moja szkoła.

- Później była olimpijska Barcelona i srebrny medal dwóch wychowanków nowosądeckiego Dunajca: Piotrka Świerczewskiego i Alka Kłaka...

- Zgadza się. Obydwaj gracze, podobnie zresztą, jak i Boguś, zaimponowali mi nieustępliwym, góralskim charakterem. Niezależnie od niego, natura obdarzyła ich niepospolitym talentem piłkarskim. Piotrek zrobił międzynarodową karierę i jak sądzę, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Alka natomiast gnębiły kontuzje. Gdyby nie one, byłby dzisiaj z pewnością czołowym bramkarzem w Polsce. Ale przecież i Kłak ma się czym pochwalić: występował w pierwszej reprezentacji Polski, bronił w ligach belgijskiej i holenderskiej.

- Obecnie na boiskach ekstraklasy występuje dwóch kolejnych młodych sądeczan. Jak ocenia Pan postawę i możliwości Dawida Janczyka i Maćka Korzyma?

- Z uwagą przyglądam się i jednemu, i drugiemu. Dawid to chłopak z wrodzonymi świetnymi cechami motorycznymi, zawodnik, którego piłka szuka w polu karnym rywali. Tego talentu nie wolno nam zmarnować. Z chłopakiem trzeba pracować, by nie powtórzyła się historia Maćka Korzyma. Młody piłkarz jest jak łódka: z żaglem, kołem ratunkowym, z wszelkim sprzętem. Potrzebny tej łódce jest jednak ster, którym, w przypadku futbolisty, jest właściwy trener. Bez niego łajba bądź utknie na mieliźnie, bądź wręcz zatonie. Jeśli Dawid będzie miał odpowiednią opiekę, może zrobić wielką karierę.

- Powiedział Pan, że nie chce, by Dawid podążył śladami Korzyma. Czyżby spisał Pan już Maćka na straty?

- Nie, uchowaj Panie Boże. Uważam wręcz, że bardzo dobrze się stało, że ten siedemnastolatek wypożyczony został z Legii, w której jakoś nie mógł przebić się do podstawowego składu, do Odry Wodzisław. W klubie tym ma gwarancję stałych występów w pierwszej lidze. A chłopak, w dodatku z taką "iskrą", jaką otrzymał od natury Maciek, potrzebuje jak najczęstszego kontaktu z piłką w wydaniu meczowym. Uważam, że i przed Maćkiem roztacza się piękna przyszłość.

Rozmawiał: Daniel Weimer

"Dziennik Polski" 2005-08-02

Autor: ab