Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dobre miejsce do życia i pracy

Treść

Rozmowa z Aleksandrą Jagieło, siatkarką Banku BPS Muszynianki Fakro Muszyna
Muszynianka w zakończonym niedawno sezonie wywalczyła dublet, czyli mistrzostwo i Puchar Polski. A jako że sytuacja taka miała miejsce po raz pierwszy, wychodzi na to, że ma za sobą najlepsze rozgrywki w dziejach.
- Zgadza się. Gram w Muszynie od czterech lat, podobne cele stawiałyśmy sobie już wcześniej, ale dopiero teraz je zrealizowałyśmy w pełni. Proszę nie zapominać również o tym, że weszłyśmy do szóstki czołowych drużyn Europy, co też było ogromnym sukcesem. Można zatem powiedzieć, że za nami najlepszy sezon.
A obecna drużyna była najmocniejsza w historii klubu?
- Wynik wskazywałby, że tak. Tyle że czasami składają się nań umiejętności, szczęście i jeszcze inne sprawy w różnych proporcjach, tak że trudno wyrokować, czy obecna drużyna była dużo lepsza od tej sprzed dwóch lub trzech lat. Na pewno była silna.
Sukces był tym cenniejszy, że przed sezonem w składzie zespołu doszło do sporych zmian, a z powodu obowiązków reprezentacyjnych miałyście niewiele czasu na wspólne treningi i przygotowania.
- O tak, to prawda. Sama nie wiem, gdzie byśmy doszły, gdybyśmy nie znały się z reprezentacji. Z Joasią Kaczor, Mileną Sadurek czy Agnieszką Bednarek występowałyśmy choćby na bardzo udanych mistrzostwach Europy w 2009 roku, co nieco ułatwiło nam przygotowania do rozgrywek. Czasu faktycznie brakowało, także później sezon był bardzo trudny, szalony, intensywny, z dużą liczbą spotkań.
Budowa nowego zespołu to proces, który niekiedy trwa bardzo długo i wymaga przede wszystkim czasu. Kiedy poczułyście, że udało się stworzyć drużynę w pełni tego słowa znaczeniu?
- Kiedy buduje się zespół, nawet z największych gwiazd i najlepszych zawodniczek, nie ma żadnej gwarancji, że osiągnie się oczekiwany wynik. Oprócz umiejętności liczy się bowiem atmosfera, chemia, jaka panuje - lub nie - w grupie. Nam udało się stworzyć monolit, bo na parkiecie każda z nas pokazywała charakter i walczyła do końca, a poza nim pozostawałyśmy spokojnymi, poukładanymi dziewczynami. Polubiłyśmy się, zgrałyśmy, zbudowałyśmy fajny zespół, w którym grało się i wygrywało z przyjemnością.
Finał mistrzostw Polski, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wyglądał zaskakująco jednostronnie. Trzy mecze, tylko jeden nerwowy i bardzo zacięty, poza tym raczej spokojnie i bezproblemowo. Z perspektywy boiska było podobnie?
- Faktycznie, bardziej stresujący i cięższy był półfinał z Aluprofem Bielsko-Biała. Przegrywałyśmy w nim już 1:2 i rywalki potrzebowały tylko jednej wygranej, by zagrać o złoto. W czwartym spotkaniu przegrałyśmy pierwszego seta, a w drugim bielszczanki prowadziły 20:14. Sytuacja wyglądała dramatycznie, ale w tym momencie pokazałyśmy charakter. Wyszłyśmy z opresji, potem wygrałyśmy cały pojedynek i uwierzyłyśmy, że stać nas na wszystko. To była chyba najważniejsza, przełomowa chwila w całym sezonie. A co do finałowej rywalizacji z Atomem Sopot: faktycznie, najbardziej wyrównany był mecz inauguracyjny. Rywalki przyjechały do nas naładowane energią i pewne siebie, chciały zwyciężyć. Po nas było widać zmęczenie, ale zdołałyśmy się pozbierać i przechylić szalę na swoją stronę. Kolejne spotkania były łatwiejsze, bardzo nam zależało, aby walkę o tytuł zakończyć po trzech odsłonach.
Poziom rozgrywek rośnie? Patrząc choćby na nazwiska, jakie trafiają do naszej ligi, można chyba uznać, że staje się ona jedną z najatrakcyjniejszych w Europie?
- Staje się coraz ciekawsza, mocniejsza i atrakcyjniejsza dla znakomitych zawodniczek z całego świata. Mówiąc nieskromnie, my też potrafimy grać, ale przyjazd utytułowanych siatkarek z zagranicy dodatkowo podnosi poziom rywalizacji. Liga była wyrównana, w każdym niemal spotkaniu trzeba było zaciekle walczyć o swoje, zdarzały się niespodzianki. Debby Stam-Pilon i Caroline Wensink [reprezentantki Holandii - przyp. red.], które grały u nas, na każdym kroku potwierdzały, że w Polsce bardzo im się podoba i chciałyby zostać na kolejny sezon.
Liga staje się ciekawsza, mocniejsza, ale w trzech z czterech ostatnich sezonów triumfowała ta sama drużyna - Muszynianka. Dlaczego?
- Może dlatego, że w tym klubie można odnaleźć coś, co ma ogromne znaczenie, a nie jest normą: spokój. W wielu innych ekipach po trzech, czterech porażkach rozpoczyna się nerwowe poszukiwanie przyczyn, winnych takiego stanu rzeczy. Często dochodzi do zmian kadrowych, których ofiarą bywa głównie trener. Tymczasem w Muszynie nigdy nic takiego nie miało miejsca. Odkąd tu gram, zawsze Muszynianka była stawiana w gronie faworytów, ale tego nie odczuwałyśmy. Nie odczuwałyśmy presji, że musimy, że jeśli nie wygramy, to świat się zawali. Trener Bogdan Serwiński z całym sztabem wykonywał i wykonuje świetną pracę, potrafi wszystko poukładać, znaleźć dziewczyny, które nie tylko dobrze grają, ale i dogadują się poza boiskiem. Spokój i profesjonalizm, te dwa słowa dobrze pasują do mojego zespołu.
Muszyna, położona trochę na uboczu wielkiego świata, jest atrakcyjnym miejscem pracy? Nie ma tam przecież spektakularnych centrów handlowych, multikin, dyskotek czy innych miejsc rozrywki, które dziś stanowią magnes dla młodego człowieka.
- Muszyna jest przepiękną miejscowością i idealnym miejscem do życia. Przez trzy lata mieszkałam w Krynicy, dopiero ostatnio przeprowadziłam się do Muszyny i żałowałam, że tak późno. Tam faktycznie czas płynie wolniej, żyje się spokojniej, nie ma tego pędu jak w dużych miastach. A że nie ma wielkich galerii czy dyskotek? Jeśli dla kogoś są niezbędne, może się wybrać do Nowego Sącza czy nawet Krakowa, ale proszę mi wierzyć, w naszej drużynie spotkały się zawodniczki, które specjalnie nie tęskniły za podobnymi atrakcjami.
Czemu zatem Muszynianka jeszcze niedawno budziła skrajne emocje? Delikatnie mówiąc, lubiano ją krytykować...
- Nie chciałabym mówić dosadnie, ale często człowiek ze zwykłej zazdrości robi i mówi pewne rzeczy. Przeszkadza mu, gdy spotyka kogoś, komu się udaje, ma pieniądze itd. Pamiętam ataki na trenera Serwińskiego, absurdalne dla nas, dobrze go znających. A co ciekawe, najgłośniej wołali ci, którzy w Muszynie nie spędzili nawet kilku dni.
Siatkówka to wyczerpująca dyscyplina? Po sezonie sporo czołowych zawodniczek, reprezentantek kraju, zamiast na zgrupowanie kadry udało się do gabinetów lekarskich, co nie wszyscy potrafili zrozumieć.
- Sport wyczynowy, nieważne jaki, jest wyczerpujący. Gdybyśmy po sezonie ligowym, trwającym 9-10 miesięcy, miały dwa miesiące na odpoczynek, regenerację, spokojne treningi, pewnie drobne dolegliwości udałoby się wyleczyć. Tak jednak nie jest. Opowiem na swoim przykładzie. W siatkówkę, tak na poważnie, gram od 15. roku życia. Gdy kończę ligę, jadę na zgrupowanie reprezentacji, a później po różnych ważnych turniejach miewam dwa tygodnie dla siebie. Żadne tam wakacje, tylko czas na podreperowanie zdrowia. Kilkunastu lat życia w takim tempie nie wytrzyma żaden, nawet najtwardszy organizm. W pewnym momencie się zbuntuje, nie jesteśmy przecież maszynami. Żadna z nas nie chce na starość być kaleką. Dlatego kibice powinni to zrozumieć. Chore, kontuzjowane kadrze się nie przydamy. Zdrowe jesteśmy gotowe odpowiedzieć na każde powołanie. Dziewczyny, które teraz się leczą, będą do dyspozycji trenera na najważniejsze imprezy.
Pani rezygnuje z siatkówki z innych przyczyn, osobistych. Na dłużej czy na zawsze?
- Nie, nie, mam zamiar wrócić. Kocham grać w siatkówkę, to moja praca i pasja, którą cieszę się od tak dawna, że nie chciałabym rezygnować. Ale faktycznie w tej chwili mam inne priorytety, mam nadzieję, że wszystko potoczy się tak, jak z mężem zaplanowaliśmy. A w przyszłości jeszcze ze dwa, trzy sezony zamierzam pograć, nie jestem przecież taka stara (śmiech).
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz


Aleksandra Jagieło (ur. 2 czerwca 1980 r.) - czołowa polska siatkarka, dwukrotna złota i brązowa medalistka mistrzostw Europy z reprezentacją, pięciokrotna mistrzyni kraju (ze Stalą Bielsko-Biała i Muszynianką Muszyna).
Nasz Dziennik 2011-06-08

Autor: jc