Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dorównać poprzednikom

Treść

Rozmowa z ojcem Józefem Bireckim TJ, proboszczem jezuickiej parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa, tzw. kolejowej w Nowym Sączu Trwają obchody Roku Jezuickiego Jubileuszowego. Rozmawiamy w przededniu uroczystości związanych z 450. rocznicą śmierci założyciela waszego zakonu, św. Ignacego Loyoli... - Tak, 31 lipca 1556 roku zmarł twórca naszej wspólnoty. Poniedziałek będzie więc dniem liturgicznego wspomnienia jego postaci i działalności zakonnej. Rok Jubileuszowy zainaugurowany został jednak jeszcze w 2005 r., 3 grudnia. Główne uroczystości miały miejsce w naszej prowincji, w tym również w Nowym Sączu, 22 kwietnia, natomiast zakończenie roku planowane jest na niedzielę, 4 grudnia we Wrocławiu, w parafii pod wezwaniem św. Ignacego. Nawiasem mówiąc, jej proboszczem jest mój poprzednik na stanowisku proboszcza sądeckiej parafii kolejowej, ojciec Kazimierz Ptaszkowski. Czy Ojciec wie, że ulicę 1 Maja, przy której znajduje się plebania waszej parafii, chciano na początku lat 90. przemianować na ul. właśnie św. Ignacego Loyoli? - Tak, wiem. A kto się temu sprzeciwił? - Ojciec Władysław Augustynek, nasz współbrat w zakonie. Znam tę historię bardzo dokładnie, jako że w latach 1990-92 pełniłem swą posługę w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa, nauczając religii w Technikum Elektrycznym. Senior wspólnoty, ojciec Władysław stwierdził, że dzień 1 Maja obchodzony jest nie jako święto komunistyczne, lecz dzień wszystkich ludzi pracy. A z takich w głównej mierze rekrutuje się licząca 10 tys. wiernych nasza parafia. I chyba miał rację, choć pamiętajmy, że kościół parafii Ducha Świętego mieści się przy ul. ks. Piotra Skargi, a plebania parafii św. Kazimierza przy ul. ks. Sygańskiego. Może dożyjemy czasów, że obecna ulica 1 Maja nosić będzie imię Ojca Augustynka? - Dlaczego nie? Jest on już przecież patronem stadionu Sandecji, może mieć również swą ulicę. Postać św. Ignacy Loyoli jest przykładem przemiany duchowej, jakiej doświadczyć może każdy człowiek. Twórca zakonu w młodości prowadził przecież dość lekkie, tak to nazwijmy, życie, był hazardzistą, by nagle odnaleźć w sobie powołanie kapłańskie i dopiero w wieku 46 lat otrzymać święcenia zakonne. Czy uważa Ojciec, że powinien być chrześcijańskim wzorcem osobowym? - Nie każdy katolik musi koniecznie sprawdzić się w duchowości, charyzmie jezuickiej. Nie każdemu ta duchowość odpowiada. Ale to prawda, że na świecie jest obecnie 20 tysięcy jezuitów, którzy potrafią zarazić swą misją, ideą, wielu wiernych. Istniejecie, jako zakon, od roku 1540 i postrzegani jesteście jako elita w Kościele katolickim. Zgadza się Ojciec z taką teorią? - Tak, coś w tym chyba jest. Św. Ignacy ogromny nacisk kładł na zdobywanie wszechstronnej wiedzy przez swych współbraci, uważał przekazywanie informacji intelektualnej za jedno z podstawowych założeń naszej posługi. Tendencja ta przetrwała przez wieki. Dość powiedzieć, że obecnie każdy jezuicki zakonnik, zanim zostanie wyświęcony, przez 11 lat zdobywa gruntowne wykształcenie. To ważne, by w kontaktach z wiernymi kapłan jawił się jako osoba, która na każdy temat ma coś sensownego do powiedzenia. Nie tylko w kwestiach prawd wiary, teologicznych czy filozoficznych. Ojciec jest sądeczaninem? - Nie, pochodzę z Podkarpacia, ale z Nowym Sączem związany jestem od 1990 roku. Kościółek kolejowy był moją pierwszą placówką zakonną. Dwa lata później wyjechałem z waszego miasta, ale wracałem tutaj zawsze w okresie wakacji, większych czy dłuższych świąt. By pomagać. W międzyczasie przez trzy lata studiowałem teologię w Warszawie, przez kolejne dwa przebywałem w Rzymie, następnie przez rok pracowałem w Mediolanie. To był cudowny dla mnie okres i często wracam do niego wspomnieniami. Miałem szczęście zetknąć się osobiście z papieżem Janem Pawłem II. Zdarzyło się to podczas sakry biskupiej ks. Stanisława Ryłki, kiedy pełniłem rolę jednego z dwóch diakonów. Ojciec Święty uścisnął mi dłoń, ja ucałowałem Jego pierścień. No a później przyszło pięć lat posługi we wspomnianej parafii pw. św. Ignacego Loyoli we Wrocławiu. 3 lipca 2004 r., zatem niemal dokładnie dwa lata temu, przejąłem po ojcu Ptaszkowskim probostwo w sądeckim kościółku kolejowym. Trzeba przyznać, że stawał Ojciec przed niełatwym wyzwaniem. Jego poprzednikami byli przecież wybitni kapłani: wspomniany ojciec Ptaszkowski, ojciec Majcher, jeszcze wcześniej ojcowie Masier, Wiktor, Mencel, którzy wysoko zawiesili poprzeczkę. Odczuwał Ojciec coś na kształt obawy, że nie potrafi im dorównać? - Obawy w pojęciu strachu przed niemożliwością udźwignięcia odpowiedzialności może nie czułem, ale z całą pewnością towarzyszyła mi trema. Lęk występuje przeważnie przed czymś nowym. A ja przecież wracałem do swoich, do parafian, których zdążyłem wcześniej poznać. Nie zmienia to faktu, że do swej powinności przystępuję z ogromną dozą pokory. Parafia kolejowa jest bardzo specyficzna, niewyobrażalnie mi bliska. Tak mi się wydaje, że stanowimy jedną wielką rodzinę. Wiem, że brzmi to patetycznie, ale taka jest prawda. W naszą jezuicką misję wpisaną mamy nieustanną gotowość służenia wiernym pomocą. Stąd nigdy, o żadnej porze dnia i nocy, nie odmawiamy im wysłuchania spowiedzi, udzielenia innych sakramentów, rady, wysłuchania. Tak właśnie dzieje się w naszej parafii. Nie oznacza to, że zasklepiamy się w swoich czterech ścianach. Jesteśmy otwarci na świat, ale - jak powtarzam - tworzymy pewną wspólnotę. Jak zatem, w przekonaniu Ojca, wygląda bilans tego nowosądeckiego proboszczowskiego dwulecia? - Kiedy kontynuuje się po kimś coś, co wcześniej ledwie funkcjonowało, jest łatwiej. Tymczasem moi zacni poprzednicy przyzwyczaili wiernych do prawie doskonałego funkcjonowania ich parafii. Staram się tego poziomu nie obniżać. Czy mi się to udaje? Nie mnie oceniać. Myślę jednak, że wiele wyrzucać sobie nie muszę. Pierwszy rok mej posługi upłynął raczej na przyglądaniu się temu, czego dokonał przez 9 lat swej pracy ojciec Ptaszkowski, na powolnym wchodzeniu w nowe obowiązki. Jako proboszcz byłem przecież absolutnym debiutantem. Starałem się więc niczego nie zmieniać. Teraz widzę więcej. Dostrzegam, jak wiele dobra się tutaj działo i nadal się dzieje. Mam wspaniałych współpracowników, choćby takich jak poświęcający się dzieciom ojciec Kubisz, czyli słynny Gargamel, pomagający mu ojciec Juruś, czy ojciec Błażkiewicz, opiekujący się liczącą 80 osób młodzieżową grupą formacyjną "Magis". Kontynuuje ona tradycje zapoczątkowane przez ojca Majchra. Spotyka się Ojciec z wyrazami sympatii ze strony parafian? - Tak. Odczuwam dużą życzliwość z ich strony. Zatrzymują mnie na ulicy, przychodzą ze swymi problemami, dziękują za okazane im serce. Doświadczam tego na każdym kroku. To naprawdę bardzo pomaga, szczególnie w trudniejszych chwilach. Ksiądz jest przecież tylko człowiekiem i jak każdy miewa gorsze dni. W społeczeństwie Polaków istnieje jednak też grupa antyklerykalna, zarzucająca wam - duchownym - pychę, opływanie w dostatki, przepych, nawet tupet. Zetknął się Ojciec i z takimi postawami? - W Nowym Sączu - nie. Staram się tak żyć i postępować, by nie dawać powodu do jakichkolwiek krytycznych uwag. Przypatruję się samemu sobie i zastanawiam się, czy te zarzuty, które słyszy się gdzieś w Polsce, czy nawet tutaj, w naszym mieście, można odnieść do mojej osoby. Myślę, że nie daję powodu, by można mnie było określić mianem bogacza, czy tupeciarza. Przy parafii kolejowej istnieje Koło Miłośników Radia Maryja. Jaka jest Ojca opinia o tej rozgłośni? - Istotnie, jest spotykająca się raz w miesiącu grupa osób, której udostępniamy pomieszczenia i dla której odprawiamy mszę św. Na gromadzenie się tych ludzi zezwolił jeszcze ojciec Ptaszkowski i ja nie mam zamiaru tego zmieniać. Sam natomiast rzadko słucham Radia Maryja. Jeśli już, to tylko na zasadzie ciekawości. I to wyłącznie audycji modlitewnych, czasem historycznych czy społecznych. Razi mnie upraszczanie przez to radio pewnych tematów, kategoryczne dzielenie rzeczywistości na dobrą i złą. Innymi słowy, do toruńskiej rozgłośni podchodzę z dużym dystansem. Na zakończenie chciałbym usłyszeć od proboszcza Józefa Bireckiego przesłanie skierowane do władz miasta Nowego Sącza. - Ludziom odpowiedzialnym za miasto i jego mieszkańców życzę mniejszej dbałości o dobro reprezentowanej przez siebie partii. Bardziej powinni troszczyć się o to, by razem, wspólnie, odrzucając podziały polityczne, jak najwięcej pożytecznego czynić dla ludzi. Najpilniejszym na dzisiaj zadaniem wydaje mi się zahamowanie coraz niebezpieczniejszej migracji z Nowego Sącza młodych, wykształconych ludzi. Zjawisko to staje się masowe i należy zrobić wszystko, by je ograniczyć. Rozmawiał Daniel Weimer

Autor: ea

Tagi: Dorównać poprzednikom