Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Eliminacje mistrzostw świata: San Marino - Polska

Treść

Dzisiejszy mecz San Marino - Polska o punkty eliminacji mistrzostw świata będzie dla naszych piłkarzy szansą na poprawienie kiepskiej ostatnio atmosfery wokół narodowej drużyny. Ta podupada z każdym miesiącem, a po sobotnim, remisowym starciu ze Słowenią, sięgnęła już dna. Katastrofa w Serravalle przyczyniłaby się do zakończenia pracy Leo Beenhakkera nad Wisłą, ale takiego scenariusza nie można sobie nawet wyobrazić. Jest zbyt nierealny. Kiedy nasi w dobrym stylu awansowali do finałów mistrzostw Europy, piłkarze i ich trener byli noszeni na rękach. Tuż przed turniejem nastroje się pogorszyły, ale Beenhakker wciąż obiecywał, iż będzie dobrze. Nie było. Pierwszy w historii występ w ME okazał się kompletną klapą, Biało-Czerwoni nie wygrali ani jednego meczu, zdobyli tylko punkt, remisując z Austrią, strzelili jedną bramkę, i to ze spalonego. Grali fatalnie. Leo nie potrafił albo nie chciał udzielić odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało, choć miało być tak pięknie. Na coraz częściej pojawiającą się krytykę reagował bardzo nerwowo i emocjonalnie. Posadę oczywiście zachował i zapowiedział kompletowanie nowej reprezentacji, która z powodzeniem walczyć będzie o awans do mundialu w RPA. Zmiany przeprowadził, ale na razie nic dobrego z tego nie wyszło. Polacy w miernym stylu przegrali w towarzyskim meczu z Ukrainą, a w sobotę nie zdołali pokonać przeciętnej Słowenii już w boju o eliminacyjne punkty. Po wrocławskim spotkaniu znów uaktywnili się krytycy holenderskiego szkoleniowca, kierując w jego stronę mocne działa. Posługiwali się mniej lub bardziej poważnymi argumentami, ale i faktami, z którymi dyskutować nie sposób. A są one następujące: w ostatnich pięciu meczach Polacy nie odnieśli ani jednego zwycięstwa i strzelili zaledwie dwie bramki (ze spalonego i z rzutu karnego). Co gorsza (to też nie podlega dyskusji): prezentowali się źle, grając w fatalnym stylu albo zupełnie bez niego. Beenhakker próbował szukać nowych rozwiązań, bez efektu. Po drodze była jeszcze pijacka wpadka trzech kadrowiczów, zakończona zawieszeniem ich w prawach reprezentanta, co dodatkowo pogorszyło relacje panujące w środku narodowej drużyny. Dawniej to doskonała atmosfera i kapitalne relacje na linii trener-zawodnicy pozwalały pokonywać przeszkody, które wydawały się poza zasięgiem możliwości. Wpatrzeni w swego szkoleniowca piłkarze słuchali jego słów z powagą i bez cienia wątpliwości, wierząc w zapewnienia, iż dysponują talentem pozwalającym im myśleć o odnoszeniu prawdziwych sukcesów. Awans na ME ten stan jeszcze pogłębił, ale potem było już tylko coraz gorzej. Zaczęło brakować wyników, pojawiły się za to nerwy, a kompromitujące zachowanie trzech imprezowiczów tylko przelało czarę goryczy. W minioną sobotę nasi otrzymali kolejną poważną lekcję pokory. Pojedynek ze Słowenią miał być dobrym początkiem i szansą na poprawę atmosfery. Miał, bo okazał się niewypałem. Zabolała strata punktów, zabolał styl. Dziś musi być inaczej. Pod każdym względem. Oczywiście nasi wygrają. Trudno zresztą wyobrazić sobie inny wynik w starciu z zespołem tworzonym przez amatorów kopiących piłkę dla rozrywki, w czasie wolnym od zajęć i codziennej pracy. Słowa Rafała Ulatowskiego, asystenta Beenhakkera, że reprezentanci San Marino potrafią nieźle grać w piłkę i z tego powodu nie można niczego być pewnym, brzmią jak żart lub ponura refleksja dopuszczająca najgorsze. Gdyby dziś Polacy nie zdobyli kompletu punktów i wysoko nie zwyciężyli, byłaby to największa kompromitacja w historii i... nie może do niej dojść. Choć z drugiej strony wgląd w przeszłość nakazuje lekką ostrożność. Nasi grali z San Marino cztery razy i oczywiście odnieśli cztery zwycięstwa, ale w 1993 roku w Łodzi byli o krok od katastrofy. Męczyli się ze słabiutkimi rywalami okrutnie, nic im nie wychodziło, a celu dopięli dopiero w 70. minucie, kiedy to Jan Furtok zdobył zwycięską bramkę. Na dodatek nie powinno jej być, bo zawodnik pomagał sobie ręką, ale sędzia tego nie zauważył. W tym przypadku - na szczęście. Dziś nie tylko trzeba wygrać, ale dla poprawy atmosfery - najlepiej uczynić to w dobrym stylu i nader przekonująco. Beenhakker na pewno zagra bardziej ofensywnie niż w sobotę, gdy chciał postraszyć Słoweńców jednym tylko napastnikiem, który w swym macierzystym klubie ostatnio częściej występuje na... obronie. Teraz Leo musi wstawić do składu więcej graczy ofensywnych i najprawdopodobniej da szansę Robertowi Lewandowskiemu, rewelacyjnemu napastnikowi poznańskiego Lecha. W kadrze nie ma już kontuzjowanych Pawła Brożka i Bartosza Bosackiego, ale ich absencja nie powinna być większym problemem. Bądźmy szczerzy: meczem w Serravalle nie ma co się ekscytować, bo to takie starcie, w którym wszystko jest (lub być powinno) jasne jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego, chyba że dojdzie do trzęsienia ziemi, huraganu, jakiejś niebywałej katastrofy i gościom nie uda się wywieźć z San Marino kompletu punktów. W takim przypadku z pracą pożegna się Beenhakker, my z nadziejami na awans do mundialu, ale... to nierealne. Z San Marino nie da się nie wygrać. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-09-10

Autor: wa