Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Felek w Barcicach

Treść

Prawie zupełnie nie zmienił się od czasów, w których postrzegany był jako jeden z najlepszych piłkarzy w Nowym Sączu. Ta sama płomienna czupryna, te same "kowbojskie", wygięte w charakterystyczną elipsę nogi, wciąż młodzieńcza sylwetka.

Henryk Urasiński, boiskowy przydomek: Felek. W latach 60. i 70. ubiegłego wieku nastrzelał Sandecji więcej goli, aniżeli jest dzisiaj w stanie spamiętać. Powiada, że 40, może 50, może nawet więcej. W każdym razie, wieść o snajperskich umiejętnościach rudzielca znad Dunajca szybko obiegła Małopolskę. Dotarła również do Tarnowa. Parol na Felka zagięła Unia, występująca w tamtych latach w drugiej lidze. Zmienił więc Urasiński miejsce zamieszkania, na stałe - jak się miało później okazać - przenosząc się do miasta generała Bema.

Na drugoligowych boiskach nadal imponował skutecznością, na stałe zapisując się w historii klubu z jaskółką w herbie. Po zakończeniu kariery zawodniczej przez jakiś czas zajmował się trenerką, a zapoczątkowane przez ojca dzieło z powodzeniem kontynuowali równie piłkarsko uzdolnieni synowie.

Niedawno Henryk Urasiński nieoczekiwanie pojawił się w Barcicach. Fachowym okiem przyglądał się poczynaniom futbolistów Górnika Zabrze i świętującej swój jubileusz 60-lecia Barciczanki.

- To miłe, że jeszcze jacyś ludzie człowieka rozpoznają - powiedział Felek, zagadnięty przez reportera "Dziennika Polskiego". - Boże, ile to już czasu minęło od mojego wyjazdu z Nowego Sącza... Prawdę powiedziawszy, mam raczej luźny kontakt z mym rodzinnym miastem. Chociaż mieszka w nim siostra, a i brat osiadł całkiem niedaleko. Rzadko jednak ruszam się z Tarnowa. Zrobiłem się chyba za wygodny.

Henryk Urasiński przyznał, że trenerką już tylko bawi się dla przyjemności, tak, żeby zupełnie nie zgnuśnieć. Chodzi, a jakże, na mecze tarnowskich drużyn, ale podkreśla, że brakuje mu tej niepowtarzalnej atmosfery ze starego stadionu Sandecji przy alejach Wolności.

Pretekstem dla wizyty w Barcicach stało się wesele w rodzinie, hucznie obchodzone dzień wcześniej w Rytrze. Na stadionie Barciczanki uciął sobie legendarny ekspiłkarz przyjacielską pogawędkę ze swym niegdysiejszym trenerem Ryszardem Aleksandrem, przechylił ze dwa kufelki "jasnego", stanął do wspólnego zdjęcia z bratem.

- Śledzę losy Sandecji, ten klub jest mi niezmiennie bliski - podkreślił na koniec. - Ojciec był przecież jego oddanym działaczem, a ja przeżyłem w nim swe najpiękniejsze lata. Gdybyż tak można było cofnąć czas... Trudno, było - minęło. Proszę pozdrowić wszystkich kibiców piłkarskich w moim mieście. Szczególnie tych, którym nazwisko Henryk Urasiński sympatycznie się kojarzy.

(dw)

Dziennik Polski" 2006-07-20

Autor: ea