Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Film sztuką bywa

Treść

Rozmowa z Jerzym Stuhrem, bohaterem zakończonego wczoraj w Nowym Sączu I Festiwalu Filmowego pn. "Ludzie Kina"

- Jak Pan, uznany artysta, którego nazwisko jednym tchem zaczyna się wymieniać wśród takich tuzów polskiej kinematografii, jak Wajda, Kawalerowicz czy Kieślowski, czuje się, kiedy jego dokonania prezentowane są na różnych przeglądach czy festiwalach obok takich pseudodzieł, jak "Rh+", "Enduro Boyz", "Gulczas, a jak myślisz...", czy "Samotny pozna panią"?


- Przede wszystkim dziękuję za porównanie do Wajdy i innych mistrzów, na które - zapewniam - jeszcze nie zasłużyłem. A odpowiadając na pytanie: cóż, pozostaje mi tylko nad tym faktem ubolewać. Co gorsza, tak już pewnie będzie i zostanie. Bóg raczy wiedzieć, na jak długi okres czasu.

- Skąd ten pesymizm?
- Ano stąd, że film, proszę pana, sztuką bywa. Teatr zawsze chce nią być. Teatr to, co sztuką - w szerokim pojęciu - nie jest, wyrzucił do kabaretu, rewii, wodewilu, tworząc w ten sposób pośledniejsze - nie obrażając nikogo - gatunki. I ten teatr, tak zwany ambitny, uparł się na wyższą formę artyzmu. Ale film nie! Widziałem kilka przedsięwzięć, które były na zimno kalkulowane: to bierzemy. Ilu jest uczniów szkół średnich w Polsce? Dwa miliony? To dawać, dziękuję, tę książkę filmujemy, bo to lektura. Szkoły przyjdą na seanse zbiorowe, koszty się zwrócą.

- No dobrze, jednak nie wszystkie te kinowe gnioty powstają w oparciu o literaturę. Po co zatem robić takie filmy? Przecież tego nawet najmniej wybredny widz nie chce oglądać.

- Widzi pan, ja nigdy nie obwiniam samego twórcę takiego "dzieła". Bo ten twórca może być pozbawiony talentu. Ma do tego prawo, prawda? Bo może być pozbawiony gustu. Większe pretensje mam do tych, którzy temu reżyserowi dali pieniądze na produkcję. Ci krezusi wykazują się zupełną nieświadomością oczekiwań widzów. Bo że grafoman chce zrobić film, to jasne. Tylko, że gdy grafoman pisze książkę, to wkłada ja potem do szuflady biurka. I nie ma w tym żadnej szkody. Lecz w przypadku filmu, to produkt tego grafomana jest od razu widoczny. I na ten produkt wydaje się mnóstwo pieniędzy.
- Winna jest zatem głównie forsa?
- Cwaniacy zawsze się znajdą. Tylko rzeczywiście: kto im daje na to wszystko gotówkę? Kto ich utwierdza w przekonaniu, że to, co robią jest słuszne?

- Powstają więc filmowe "kichy", które prezentowane są następnie na festiwalach wraz z filmami, nazwijmy je, ambitnymi?

- Niestety, tak się dzieje. Czytam potem, że na tym samym konkursie funkcjonuję na równi z tymi osobami. No bo to jest film, proszę pana. Film, który bywa, podkreślam to słowo - "bywa" - sztuką.

- Odnoszę wrażenie, że Pańskie ostatnie dokonanie pt. "Prognoza na jutro", w jakimś sensie odnosi się do jego biografii. Bohater filmu w obawie przed represjami SB chroni się w klasztorze. Pan też w latach 80. uciekał. Tyle tylko, że nie z życia, lecz z filmu. I nie skrył się pan w kościele, lecz w teatrze...

- Ależ tak, oczywiście. O każdym moim filmie można powiedzieć, że wyrwany jest z bardzo osobistych przeżyć. To zresztą jest jeden z powodów, dla których grałem w tych filmach. Kto mnie miał zastąpić? Nikt przecież nie odda lepiej tego co czułem, co myślałem w określonej sytuacji, niż sam osobiście.

- Ale przecież z wielbłądem nie miał Pan nigdy do czynienia...
- Rozumiem, że nawiązuje pan do filmu "Duże zwierzę"...

- Który kręcony był w naszych stronach, w Tymbarku...

- A tak, w Beskidzie. Już podczas uroczystości otwarcia festiwalu powiedziałem, że bardzo lubię Nowy Sącz i jego okolice, że chętnie tutaj przyjechałem. I mówiłem to jak najbardziej szczerze.
- Miło słyszeć. Powróćmy jednak do tego wielbłąda...

- "Duże zwierzę" to film bardzo szczególny w moim dorobku. Już chyba nigdy takiego nie zrobię. To był z samego założenia projekt poetycki, powstały na podstawie zapomnianego scenariusza Krzysztofa Kieślowskiego. Nakręciliśmy go już po śmierci Krzysia. Był więc trochę hołdem mu złożonym. Powtarzam, "Duże zwierzę" charakteryzuję jako obraz poetycki, do którego to gatunku już pewnie nie powrócę. Tak jak nigdy nie napiszę wiersza lirycznego. Natomiast wszystkie inne moje filmy powstały w dużej mierze w oparciu o problemy, z którymi się borykałem i które wcześniej czy później musiałem z siebie wyrzucić. One - to znaczy te problemy - pomału się kończą. Na przykład noszę w sobie w tej chwili pomysł nowego filmu i w ogóle nie widzę siebie w jego obsadzie. Po prostu nie będę grał w tym przedsięwzięciu.
- Proszę mi wybaczyć, ale trudno mi sobie wyobrazić film Stuhra bez Stuhra w roli głównej...

- No właśnie, sam się sobie dziwię, ale tak jest w istocie. To naprawdę będzie film Stuhra bez Stuhra.


- Panie Jerzy, dziękuję za rozmowę...


- Cała przyjemność po mojej stronie. Pan jest z "Dziennika Polskiego". A ja lubię "Dziennik Polski", naprawdę chętnie go czytuję.

Rozmawiał: Daniel Weimer

"Dziennik Polski" 2005-05-09

Autor: ab