Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Jeden procent co rok

Treść

Były minister zdrowia Zbigniew Religa zapowiedział, że w przyszłym tygodniu posłowie PiS złożą w Sejmie projekt ustawy o zwiększeniu składki na Narodowy Fundusz Zdrowia. Składka, odpisywana od podatku, miałaby od 2009 r. rosnąć o 1 proc. co rok aż do osiągnięcia w 2011 r. 13 proc. zarobków. Ustawa została przygotowana przez poprzedni rząd, ale obecna ekipa projekt odrzuciła. Teraz inicjatywę tę chce przejąć klub parlamentarny PiS. Zbigniew Religa podkreśla, że nie istnieje inne wyjście, jeśli ma dojść do wyraźniej poprawy sytuacji w ochronie zdrowia. - W roku 2011 będziemy mogli myśleć o 6 proc. PKB na ochronę zdrowia, a na przełomie 2010 i 2011 roku żądania lekarzy będą mogły być spełnione - podkreślił Religa. Dodał, że ma na myśli także spełnienie postulatów płacowych innych grup zawodowych. Ale nie chodzi tylko o pensje. - Brak jest 40 miliardów złotych, aby rozwiązać wszystkie problemy finansowe służby zdrowia. Wiele nowoczesnych metod leczenia nie jest w Polsce stosowanych ze względu na brak pieniędzy - wyjaśnił. Okazuje się np., że wiek aparatów rentgenowskich w polskich szpitalach sięga 18 lat. Były minister zdrowia zaznaczył, że żadna reforma w opiece zdrowotnej się nie uda, jeśli nie będą zagwarantowane na nią pieniądze. Dlatego Religa zaapelował do posłów wszystkich opcji politycznych, aby wznieśli się ponad partyjne interesy i poparli projekt ustawy autorstwa PiS, gdy znajdzie się on w parlamencie. Minister jest przeciw Minister zdrowia Ewa Kopacz jest przeciwna temu projektowi. Zarzuciła Zbigniewowi Relidze, że nie podjął tej ustawy, gdy był szefem resortu zdrowia. Ale jej zdaniem zanim zdecydujemy o podniesieniu składki, trzeba przede wszystkim uszczelnić system ochrony zdrowia, aby nie wyciekały z niego pieniądze, czy też opracować koszyk gwarantowanych świadczeń leczniczych, które finansowane byłyby ze składki zdrowotnej. Negatywne stanowisko PO praktycznie przesądza losy ustawy, którą zapewne Sejm odrzuci. Obecne kierownictwo resortu ma własne pomysły na reformę służby zdrowia. Wiceminister zdrowia Andrzej Włodarczyk obiecał, że efekty reformy będą widoczne za dwa lata. Kopacz zapewniła zaś, że jeszcze w tym roku zostanie przyjęty pakiet ustaw, które umożliwią przeprowadzenie takiej reformy. We wtorek na posiedzeniu rządu minister przedstawi harmonogram zmian w ochronie zdrowia. Z kolei Konstanty Radziwiłł, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, w liście do minister Ewy Kopacz zwrócił uwagę, że zwiększenie nakładów na leczenie może się dokonać tylko przez zwiększenie nakładów publicznych na ten cel, tak aby na zdrowie szło właśnie 6 proc. PKB. W systemie nie ma bowiem żadnych rezerw, które można by uruchomić i przekazać szpitalom. NRL krytycznie ocenia np. niepłacenie placówkom za tzw. nadwykonania, aby z tych pieniędzy finansować podwyżki płac. NRL nie podoba się także spychanie przez ministerstwo odpowiedzialności za funkcjonowanie jednostek ochrony zdrowia na ich pracowników i dyrektorów. Dlatego podpisywanie przez szpitale niekorzystnych kontraktów z NFZ i zgoda lekarzy na nowe warunki pracy to przejaw ich ogromnej odpowiedzialności. "Nie ma jednak zgody na to, aby system ochrony zdrowia na dłuższą metę bazował tylko na etycznych zobowiązaniach pracowników medycznych w stosunku do chorych. Trzeba powiedzieć to wprost: lekarze są zobowiązani do leczenia pacjentów, ale warunki do tego (w tym także finansowe) musi zapewnić państwo" - napisał dr Konstanty Radziwiłł. Prezes NRL podkreślił też, że rząd do tej pory nie przedstawił "mapy drogowej" dojścia do poziomu płac żądanych przez lekarzy: dwie średnie krajowe dla lekarza bez specjalizacji i trzy - dla specjalisty. Kto odpowiada za bałagan? Tymczasem politycy PO i PiS przerzucają odpowiedzialność jedni na drugich za obecny kryzys w szpitalach związany z problemami z obsadzeniem dyżurów. Platforma uważa, że rząd Jarosława Kaczyńskiego zostawił jej kukułcze jajo w postaci przyjętej w 2007 roku ustawy o zmianie czasu pracy lekarzy. Zbigniew Religa wyjaśnił, że te regulacje były przedmiotem decyzji Komisji Europejskiej, a ustawy nie przygotowano wcześniej, gdyż trwały jeszcze negocjacje wewnątrz wspólnoty. To Polska i Wielka Brytania przeforsowały klauzulę opt-out (48 godzin pracy tygodniowo plus 24 godziny, jeśli zgodzi się na to lekarz) i gdy było wiadomo, że UE nie pójdzie na dalsze ustępstwa, przystąpiono do prac nad ustawą. Ale zarówno Religa, jak i Kaczyński twierdzą, że zabezpieczyli większe pieniądze na ochronę zdrowia niż ma teraz do dyspozycji NFZ. Chodzi przede wszystkim o 4 mld złotych, które miały do NFZ być przekazane z Funduszu Pracy. Ale rząd Donalda Tuska z tego zrezygnował. - Ta decyzja została wycofana. Gdyby ona była podtrzymywana, to wtedy możliwość podejmowania decyzji odnoszących się do opłat za dyżury lekarzy byłaby inna. Nie my wycofaliśmy tę decyzję - powiedział Jarosław Kaczyński. Były premier dodał, że po uwzględnieniu podniesienia wartości składki z tytułu wzrostu płac do NFZ trafiłoby w 2008 roku o 11 mld zł więcej niż w poprzednim roku. - PO nie proponuje niczego poza ogólnikami i nieustannie próbuje obciążyć poprzedników własnymi decyzjami - zauważył Kaczyński. O ile PO dopuszcza wprowadzenie współpłacenia za usługi medyczne przez pacjentów, o tyle PiS jest temu przeciwne. Zbigniew Religa wyjaśnił, że Polacy i tak dużo płacą za leczenie z własnej kieszeni. Jest to 30 proc. wszystkich pieniędzy, jakie wydajemy w kraju na ten cel - to najwięcej w Europie. Dlatego zamiast współpłacenia trzeba podnieść składki na NFZ, aby państwo było w stanie spełnić swoje zobowiązania wobec obywateli. - To nie jest ten moment, może w przyszłości - podkreślił Zbigniew Religa. Trudna sytuacja w szpitalach Politycy się spierają, a sytuacja w szpitalach staje się coraz trudniejsza. W większości placówek albo podpisano tylko czasowe porozumienia z lekarzami, albo jeszcze ich nie ma. Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy ocenia, że sprawa dyżurów jest rozwiązana tylko w kilkunastu szpitalach w całym kraju. W niektórych sytuacja stała się dramatyczna. W Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym im. Kopernika w Łodzi zostały wstrzymane planowe zabiegi i operacje z powodu braku anestezjologów. To skutek tego, iż lekarze nie dogadali się z dyrekcją, bo żądania płacowe medyków okazały się zbyt wysokie w stosunku do możliwości finansowych szpitala Kopernika. W Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi lekarze również nie zgodzili się na propozycje dyrekcji i w nocy będzie brakować medyków na oddziałach. Po ośmiu godzinach pracy medycy opuścili swoje stanowiska. Zapowiadają, że tak będą robić w kolejnych dniach, chyba że sukcesem zakończą się dzisiejsze negocjacje. W mniejszych placówkach regionu łódzkiego zawarto tymczasowe porozumienia z lekarzami. Bardzo trudna jest sytuacja w Szpitalu Wojewódzkim we Włocławku, gdzie prawie 140 lekarzy będących na kontraktach złożyło wypowiedzenia z pracy, czyli około 90 proc. pracujących tu medyków. Zdaniem dyrektora, było to bezprawne działanie. Nie zmienia to jednak faktu, że za dwa tygodnie, gdy minie termin wypowiedzenia, szpital może zostać bez lekarzy. Klauzuli opt-out nie podpisali również pracownicy trzech szpitali w Radomiu, twarde rozmowy trwają także w Warszawie, na Śląsku, w świętokrzyskim czy na Lubelszczyźnie. Lepsza sytuacja jest w Wielkopolsce. W Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie lekarze będą mieli podwyżki, a za dyżury dyrektor zapłaci im, tak jak za nadgodziny. Tak samo ma być w Szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu. Z kolei w szpitalu im. Jana Pawła II nadal toczą się negocjacje płacowe. W innych placówkach w Małopolsce dyrektorzy zawarli tymczasowe porozumienia z lekarzami. Minister Ewa Kopacz nie widzi powodów do niepokoju. Zarzuciła nawet swoim krytykom, że straszyli ludzi wizją paraliżu szpitali, a nic takiego nie nastąpiło, a negocjowanie warunków pracy na początku roku uznała za zjawisko jak najbardziej normalne. Krzysztof Losz "Nasz Dziennik" 2008-01-03

Autor: wa