Justyna Wielka z Kasiny Wielkiej
Treść
Przez całą noc czekali w Kasinie Wielkiej na swą bohaterkę najwierniejsi i najbardziej wytrwali kibice. Wiadomość o rychłym powrocie z Turynu ich krajanki - Justyny Kowalczyk, która zdobywając brązowy medal olimpijski, dosłownie z dnia na dzień stała się najpopularniejszą Polką, obiegła wieś lotem błyskawicy.
Jedno było pewne: Justyna, wraz ze swym trenerem Andriejem Wieretielnym, wyjechała z Włoch swym prywatnym samochodem w sobotę rano. Wstępnie skalkulowano, że pod Śnieżnicą pojawić się może ok. godz. 2 w niedzielę. Niecierpliwi fani biegaczki narciarskiej pojawili się jednak pod jej rodzinnym domem już grubo przed północą.
x x x
Jako pierwsza maszeruje wyraźnie odznaczająca się strojami w barwach narodowych niewielka grupka młodych mężczyzn. Przyprowadza ją Maria Żaba, żona Bolesława - przewodniczącego Rady Powiatu Limanowa, zarazem sołtysa Kasiny Wielkiej.
- To jest mój syn Józuś, a to jego kolega Grzesiu Kaletka - przedstawia towarzystwo. - Chcą iść w ślady Justyny. Tyle tylko, że w skokach. Wciąż mnie męczą, bym jeździła z nimi na skocznie do Zakopanego. Co mam robić, jeżdżę!
Wkrótce na stanowisku meldują się przywiezieni z właściwą pompą, na sygnale i pod błyskającym "kogutem", odświętnie umundurowani strażacy z miejscowej OSP. Powiadają, że Kowalczykównę z honorami eskortować chcą na ostatnich metrach jej powrotnej wędrówki do domu. Są też ubrani w stroje ludowe: radny gminy Mszana Dolna Stanisław Chrustek oraz Piotr Lulek, prezes Stowarzyszenia Rozwoju i Odnowy Wsi Kasina Wielka i zespołu regionalnego "Kasinianie - Zagórzanie". Ten ostatni, z nutą sarkazmu, stwierdza:
- Justynie powinni dziękować przede wszystkim niektórzy panowie ze związku narciarskiego. Ta dziewucha uratowała im stołki.
x x x
Nad całością czuwa przywołany już mistrz ceremonii, sołtys Żaba. Wszędzie go pełno. Biega od własnego domu do mieszkania państwa Kowalczyków, a stamtąd do remizy, gdzie trwa zabawa kończąca karnawał. Na przekór nieprzeniknionym ciemnościom widać gołym okiem, że czuje się odpowiedzialny za punktualne przybycie medalistki i za zgodne ze scenariuszem jej przywitanie.
Tymczasem, pytani o kontakt z córką, jej rodzice bezradnie rozkładają ręce. Wciąż nie mogą się do niej dodzwonić.
O godz. 4.30 kibice mówią: pas. Jak na komendę wsiadają do samochodów, rozjeżdżają się w swoje strony. Najwyraźniej zmęczenie bierze górę. Zapowiadają jednak, że powrócą, kiedy tylko będzie trzeba. Na posterunku trwają jedynie ekipa telewizyjnej "trójki" oraz - nie chwaląc się - "Dziennika Polskiego". Pół godziny później w oknach domu rodziny Kowalczyków rozbłyskają światła.
x x x
Cierpliwość dziennikarzy zostaje częściowo nagrodzona o godz. 5.10. Wychodzi do nich pan Józef, ojciec Justyny, z informacją, że... wciąż nie ma żadnych informacji od córki.
- Jej telefon milczy - mówi z lekka zażenowany, jak gdyby czując się, nie wiedzieć dlaczego, współwinny zaistniałej sytuacji. - Albo ma wyłączoną komórkę, albo śpi w którymś z hoteli i nie słyszy dzwonka. Nie, nie obawiam się, że coś się mogło po drodze przytrafić. Nie jedzie przecież sama. Trochę się denerwuję, przez całą noc nie zmrużyłem oka, nawet nie próbowałem się położyć. Myślę jednak, że wszystko będzie dobrze. Po raz ostatni rozmawiałem z córką o wpół do dwunastej w nocy. Była rozespana. Widocznie drzemała w aucie. Proszę, wejdźcie państwo na gorącą herbatę, albo na kieliszeczek czegoś mocniejszego na rozgrzewkę. U nas o tej porze już się nie śpi. Konika trzeba przecież nakarmić, bo by obórkę rozpirzył.
Nadzieja wstępuje w serca żurnalistów o godz. 6.25. Do pracy w limanowskim szpitalu wyjeżdża starszy brat Justyny - Tomasz. Nalega, by nie robić mu zdjęcia, ale mówi:
- Jeszcze trochę poczekajcie, siostra niedługo powinna tutaj być. Myślę, że do godziny.
x x x
Przed godziną 7 zaludniają się drogi prowadzące do kościoła. To przecież niedziela. Czas na mszę świetą. Towarzyszący grupce kobiet mężczyzna w średnim wieku odwraca się do dziennikarzy i woła:
- Idziemy się pomodlić w intencji Justynki. Jest chlubą całej miejscowości. Widać, Bóg musi istnieć na niebie, bo po tym nieszczęściu we wtorek, dał jej w piątek medal. Nikt bardziej od niej na niego nie zasłużył.
x x x
Przepowiednia brata Justyny sprawdza się w stu procentach. Dokładnie o godz. 7.27 przed wjazdem do gospodarstwa państwa Kowalczyków zatrzymuje się ford mondeo z narciarskim bagażnikiem na dachu. Za kierownicą ta, na którą wszyscy czekają. Medalistka wreszcie jest u siebie!
Jak spod ziemi wyrastają kibice z transparentami, trąbkami, piszczałkami, biało-czerwonymi szalikami. Pomagają wypchać auto na wzgórek, na którym stoi budynek. Wyciągają swą krajankę z pojazdu, intonują "Sto lat", następnie chóralne: "Justyna naszą najlepsza przyjaciółką jest, jej kobiecość przerasta wieś", skandują: "Jesteś dumą całej Kasiny".
Pierwszy w objęcia córkę bierze jej tata. Całuje z dubeltówki, wręcza bukiet kwiatów. Później przychodzi kolej na mamę, siostry, krewniaczki, krewniaków, wreszcie przyjaciół. Ktoś przynosi tacę z kieliszkami. Pan domu otwiera butelki z szampanem, częstuje zgromadzonych. Znów któryś z gości rozpoczyna "Sto lat", następnie "Niech jej gwiazdka pomyślności...". Justyna jest wzruszona, choć dla nikogo nie ulega najmniejszej wątpliwości, że dosłownie leci z nóg.
x x x
Oto i sołtys Bolesław Żaba. Trochę spóźniony, zasapany, za to dźwigający pod pachą tajemniczy zawiniątek.
- Justynko, kochana! Ty sobie nawet sprawy nie zdajesz, jak wielkiej radości nam przysporzyłaś. Cała wieś trzymała za ciebie kciuki, wszyscy wierzyliśmy, że się nie poddasz, że uratujesz godność Polaków. To dla nas ogromny honor mieć cię za swą współobywatelkę. Przyjmij tę wyrzeźbioną w drewnie postać narciarza. Dzieło to powstało z inspiracji serca, z myślą wyłącznie o tobie. Niech zawsze ci przypomina, że na nas - kasinianach - możesz bez reszty polegać. Jesteś wspaniałą dziewczyną. Naszym najlepszym ambasadorem już nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Pokazałaś hart góralski. Dzięki ci za to.
Justyna, co udowodniła podczas olimpijskich zmagań, to twarda kobieta. Podczas improwizowanego wystąpienia sołtysa roni jednak łezkę. Śmieje się natomiast, kiedy któryś z fanów oznajmia: - Postulowałem w internecie, by zmienić nazwę z Kasiny Wielkiej na Justyna Wielka. Ripostuje: - Historii nie należy zmieniać.
x x x
- Wybaczcie, że musieliście na mnie tak długo czekać, ale od godz. 10 w sobotę jesteśmy bez przerwy w drodze - tłumaczy medalistka. - W ogóle przez dwie ostatnie doby przespałam w sumie może dwie godziny. Teraz marzę tylko o gorącej kąpieli i o łóżku. Niemniej pięknie wszystkim dziękuję, naprawdę nie spodziewałam się, że ten mój sukces aż tak bardzo was ucieszy.
A chwilę potem, zwracając się do dziennikarzy: - Pytajcie, proszę, już teraz, póki jeszcze mogę coś sensownego powiedzieć.
x x x
I mówi:
- Jedziemy, jedziemy, jedziemy do Polski, a tej drogi jak gdyby nie ubywa. Zatrzymywaliśmy się tylko na herbatę i na zatankowanie paliwa. Do Krakowa za kierownicą siedział trener, później podróżowałam już sama. Jak widać przyjechałam cała i zdrowa.
- Dlaczego podjęłam się walki? Nie zastanawiałam się jakoś nad tym. To jest po prostu sport i rywalizuje się do końca. Aż do zwycięstwa. Jeśli nie nad przeciwnikiem, to przynajmniej nad samym sobą. Przed ostatnim biegiem czułam, że jestem bardzo mocna. Jednak po tym psikusie, jaki sprawił mi organizm, nie chciałam głośno rozprawiać o swych szansach. Wolałam nie zapeszać. Ale przyznaję, że w głębi ducha liczyłam na wysoką lokatę.
- Po krótkiej chwili oddechu wyruszam do Skandynawii, gdzie czekają mnie starty w Pucharze Świata oraz w Biegu Wazów, o którym od dawna marzę. Później Azja: Japonia oraz Chiny. Sezon planuję zamknąć pod koniec marca. Większego odpoczynku więc nie przewiduję. Nie potrzebuję go zresztą. Jestem przygotowana na starty przez większą część roku, zatem sezon zamierzam zakończyć tak, jak należy.
- Owszem, otrzymałam list gratulacyjny do prezydenta RP, pana Lecha Kaczyńskiego. Zastał mnie jeszcze we Włoszech i nie ukrywam, że przysporzył sporo satysfakcji.
Na pytanie, jak zamierzy spędzić pierwszy od dłuższego czasu dzień w domu, Justyna Kowalczyk odpowiada krótko:
- Zaraz idę spać.
x x x
Całej uroczystości przygląda się troszkę z boku Maria Kowalczyk, mama Justyny. Nietrudno zauważyć, że wciąż kontempluje, tak na swój kobiecy sposób, sukces swej pociechy. Kiedy widzi wyciągnięty w swym kierunku dyktafon reportera, próbuje przybrać oficjalny ton, ale mówi wyraźnie łamiącym się głosem:
- Skrzywdzili nas niektórzy dziennikarze, nie pozostawiając na Justysi suchej nitki po jej wtorkowym niepowodzeniu. Lista ludzi, którym ogromnie dużo zawdzięczamy i którym należy się nasza wdzięczność, jest jednak znacznie dłuższa. Należą do nich m. in. sołtys Kasiny Bolesław Żaba, wójt gminy Mszana Dolna Tadeusz Patalita, trener Andriej Wieretielny oraz menedżer Ludwik Żukowski. Pragnę im wszystkim z całego serca podziękować. Na sukces córki czekaliśmy całymi latami. Tym bardziej, że jej ukaranie, a później zasłabnięcie na trasie okupiliśmy łzami, niepokojami, strachem, bólem, lękami o jej zdrowie, a nawet i o życie. Jak to jest być mamą sportsmenki? Odpowiem krótko: czasami równie to trudne, co i piękne. W ogóle to szczęście mieć takie dzieci. Zawsze wierzyłam, że każde z nich czegoś w życiu dokona. I te moje marzenia się spełniły. Wszystkie moje dzieciaki są piękne, każde z nich pracuje dla innych ludzi, a Justynie udało się w tej chwili osiągnąć sukces najładniej, w sposób najbardziej widoczny i popularny. Praca pozostałych moich pociech jest cicha, ale jakże ważna, bo na rzecz ludzi, z którymi się spotykają. Przepraszam, lecz staram się być realistką i wiem, że nie jestem osobą medialną. Dlatego każdy taki występ publiczny jest dla mnie stresem i poprzedzają go nerwy.
x x x
Kiedy przed godziną dziewiątą opuszczamy Kasinę Wielką, przed domem państwa Kowalczyków wciąż jest gwarno i rojno. Kibice dopijając szampana, po raz już nie wiadomo który przywołują na pamięć trudne do zatarcia chwile sprzed telewizora, na ekranie którego widać ich krajankę odbierającą brązowy olimpijski medal. Skandują kolejne hasła. Justyna ich już jednak nie słyszy. Zrobiła, jak zwykle, po swojemu. Cichutko powiedziała najbliższym dobranoc i poszła spełnić swe marzenie: przytulić głowę do poduszki.
A Kasina długo jeszcze i to nie tylko w niedzielę, wiwatować będzie na cześć swej bohaterki. Dzięki niej mieszkańcy niewielkiej wbrew nazwie miejscowości, poczuli się kimś bardzo ważnym. I potrzebnym.
Daniel Weimer
Fot. Kuba Toporkiewicz
Rolki na pamiątkę
Opowiada Janusz Kałużny, w kl. IV-VIII nauczyciel wf Justyny Kowalczyk o swej podopiecznej:
- Zaczynała od czwórboju lekkoatletycznego. W owym czasie szkoła w Kasinie Wielkiej była chyba jedyną w powiecie, która w programie wychowania fizycznego miała narciarstwo klasyczne. W szkole mieliśmy narty, ale biegały głównie dzieciaki młodsze, bowiem dysponowaliśmy tylko małymi rozmiarami butów. Swych sił spróbowała też Justysia.
Zanim jednak pokazała swój talent narciarski, startowała w przełajach, w mistrzostwach ówczesnego województwa nowosądeckiego i to w starszej niż swoja kategorii wiekowej. Okazała się tak dobra, że nie mogło to ujść uwagi działaczy sportowych. Ale też nie miała szczęścia: pomimo zakwalifikowania się na letnie obozy kondycyjne mszańskiego Maratonu, nie udało się w nich uczestniczyć. Chyba się wtedy lekko "obraziła" na narciarstwo. W VII klasie na Mistrzostwach Polski w Piotrkowie Trybunalskim zdobyła brąz. Nie trenowała w żadnym klubie, tylko w szkole. Po wielu dyskusjach z rodzicami ostatecznie zapadła decyzja w sprawie jej dalszej nauki w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. Zimą Justyna biegała na nartach, latem na rolkach, dopóki się nie popsuły. Mam je do dziś i podaruję kiedyś Justynie na pamiątkę. (RM)
"Dziennik Polski" 2006-02-27
Autor: ab