Koncert Biało-Czerwonych
Treść
To była prawdziwa demonstracja siły polskiej siatkówki. Biało-Czerwoni rozgromili wczoraj w Fukuoce mistrzów olimpijskich, Amerykanów, 3:0, odnosząc szóste zwycięstwo w rozgrywanym w Japonii Pucharze Świata - kwalifikacji do przyszłorocznych igrzysk w Londynie. Nasi pozostali liderami tabeli, aczkolwiek to, co najtrudniejsze, wciąż przed nimi.
W tym roku Polska i USA spotykały się ze sobą już czterokrotnie - w Lidze Światowej. Bilans tych spotkań był remisowy, a obie strony doskonale znały swoje mocne i słabe strony. Zatem wczoraj o zaskoczeniu nie mogło być mowy, zadecydować miała dyspozycja dnia. Amerykanie w Pucharze Świata poczynali sobie do tej pory nieco poniżej oczekiwań, z kolei nasi, wyjąwszy kompletnie nieudany pojedynek z Iranem, kroczyli od zwycięstwa do zwycięstwa. Nikt jednak nie liczył, że wczoraj będzie łatwo. Polacy w ostatnich meczach walczyli z rywalami dużo niżej notowanymi, Japonią i Chinami, i chwilami brakowało im koncentracji. Przeciw Amerykanom, niezależnie jak dysponowanym, na chwile słabości nie mogli sobie pozwolić. I nie pozwolili, wyszli na parkiet niesłychanie zmobilizowani i zdeterminowani. Od samego początku poczynali sobie niemal doskonale, totalnie przejmując kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami. W pierwszym secie rywale zdawali się nie wiedzieć, co się dzieje. Sprawdziły się słowa Piotra Nowakowskiego, który przed spotkaniem odważnie zapowiadał: "Wiemy, jak z nimi grać". Nasi znakomicie zagrywali, stawiali skuteczny blok, efektownie kończyli akcje, słowem - ani przez moment nie poczuli się zagrożeni. Seta wygrali do 15, co na tym poziomie, w starciu dwóch tak wyrównanych i utytułowanych drużyn, zdarza się bardzo rzadko. W kolejnej odsłonie Amerykanie się przebudzili, przynajmniej na tyle, by podjąć walkę. Przez kilka minut spotkanie faktycznie się wyrównało, a na tablicy wyników przeważał remis. Przy stanie 12:11 asa zaserwował jednak Bartosz Kurek i od tego momentu rozpoczął się "odjazd" Biało-Czerwonych. Po drugiej przerwie technicznej przeciwnicy już praktycznie nie istnieli i tylko przyglądali się efektownym akcjom podopiecznych Andrei Anastasiego. W trzeciej partii Polacy postanowili nie dać Amerykanom nawet cienia złudzeń. Rozpoczęli od prowadzenia 5:1, a potem nie zwolnili. Seta zakończył wspaniałym atakiem Zbigniew Bartman, najskuteczniejszy zawodnik w naszym zespole. - Nie spodziewałem się takiego przebiegu meczu, Amerykanie zawsze walczą o każdą piłkę. Ale my zagraliśmy doskonale, realizując w stu procentach taktykę. Jesteśmy bliżej, ale wciąż daleko igrzysk, w każdym kolejnym spotkaniu będziemy musieli grać z maksymalną koncentracją - powiedział Michał Winiarski. Anastasi nie ukrywał radości: - Jestem dumny, będąc trenerem takiej drużyny. Rozpoczęliśmy mecz znakomicie i ten poziom utrzymaliśmy aż do końca - przyznał Włoch.
Polacy pozostali liderami turnieju. Gdyby nie wpadka z Iranem, byliby już jedną nogą na igrzyskach, a tak - mimo dobrego położenia - wciąż niczego nie mogą być pewni. Przed nimi cztery mecze; dzisiejszy z Egiptem, najłatwiejszy, a potem trzy arcytrudne: z Włochami, Brazylią i Rosją. - Egipcjanie mają w składzie klasowego rozgrywającego i atakującego, musimy na nich uważać, ale bądźmy szczerzy, to nie są rywale z najwyższej półki - zauważył Łukasz Żygadło. Nasi nie mogą jednak ich zlekceważyć, bo czym takie nastawianie się kończy, odczuli boleśnie kilka dni temu. Dodajmy jeszcze, że Polacy prowadzą w tabeli, a Michał Winiarski i Marcin Możdżonek są liderami wśród najlepiej - odpowiednio - przyjmujących i blokujących zawodników turnieju.
Trzy najlepsze zespoły japońskiego turnieju wywalczą olimpijską kwalifikację. Presja z tym związana pęta nogi i ręce nawet najlepszym, wczoraj po raz kolejny nie spisała się Brazylia, która przegrała z Kubą. Dzięki temu o trzy wolne miejsca wciąż rywalizuje pięć drużyn i wiele wskazuje na to, że wszystko się rozstrzygnie dopiero w ostatniej serii spotkań.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik Wtorek, 29 listopada 2011, Nr 277 (4208)
Autor: au