Kultura, rozumiecie, to jest coś takiego...
Treść
"Multimedialne coś", najnowsza sztuka Bogusława Schaeffera po zaledwie ośmiomiesięcznym żywocie scenicznym trafiła na festiwal do Nowego Sącza i została pokazana na przedostatnim wieczorze imprezy. Wnioskując z tego, co zobaczyliśmy, twórczość teatralna Schaeffera pomału zatacza koło i wraca coraz wyraziściej do źródeł z których wyszła, a mianowicie do muzyki. Warto pamiętać o kilku faktach, które składają się na wizerunek tego konsekwentnego awangardzisty i na efekt artystyczny, jakim jest oglądana w sobotę najnowsza sztuka napisana po kilku latach milczenia. W tym roku Bogusław Schaeffer obchodzi 75. urodziny. Jest na świecie najchętniej grywanym autorem polskim. Ta statystyka może zaskakiwać, bo typowany mógłby być na przykład Mrożek. O Schaefferze - co wynika z ankiet jednej z oficyn kulturalnych - wiedza jest dość mglista. Wielu uważa go po pierwsze za twórcę zagranicznego, a po drugie nieżyjącego. Tymczasem o tym lwowianinie z pochodzenia, mieszkającym w Krakowie jednym tchem można powiedzieć: kompozytor, teoretyk i krytyk muzyczny, dramatopisarz, grafik, pedagog. Od młodości związał się z ruchem muzycznej awangardy. Ma na swoim koncie około czterystu partytur i pierwszy podręcznik muzyki współczesnej, w którym podjął się skodyfikowania zjawisk w muzycznej awangardzie. Zadanie, wydawałoby się nie do wykonania, gdyż właśnie muzyka współczesna robi wszystko, aby nie dać się ujarzmić i zaszufladkować. Z Schaefferem włącznie. To właśnie muzyka rozbijająca znany i uładzony świat partytur na dźwiękowe elementy, muzyka szukająca sensu w swoim praźródle, dała początek próbom dramatycznym Schaeffera. To właśnie takie podejście do muzyki przeniósł do teatru i przez czterdzieści napisanych dotąd sztuk analizuje możliwość przekazania przez ten instrument wiedzy o świecie. Stawia mu wciąż nowe wyzwania, bada granice i z premedytacją je przekracza. Przybiera to formułę groteski, żartu, parodii, najczęściej stosowanego teatru w teatrze. Zaskakujące jest jedno. To jest jednak wciąż muzyka. Po wielu próbach subtelnego przenikania obu sztuk, gdy chodzi o strukturę dramatów, ich rytm, umuzykalnienie słowa, w oglądanym "Multimedialnym coś" muzyka wraca do teatru ostentacyjnie. Schaeffer gra. W Nowym Sączu gra na skromnym pianinie, co ustawia jego obecność w nieco mylącym kontekście akompaniatora. Na wiosennych premierach tego widowiska, światowej i krajowej, siedział przy okazałym białym fortepianie, we właściwej roli, jako bohater własnego benefisu. To z tego miejsca zostaje zepchnięty do roli wypełniacza dziur w aktorskiej gadaninie o kulturze. Tyrady rozpisane na dialog dwóch aktorów, Waldemara Obłozy i Marka Frąckowiaka, dla którego specjalnie utwór powstał, są dęte, puste, śmieszne, wzniosłe i banalne. Wynika z nich jedno: niemoc opisania świata tą metodą. Mimo że próbuje się je podać i wyinterpretować na różne sposoby, aż do fizycznego bólu. W te beznadziejne próby wkracza jeszcze jedna postać, z widowni. Gra ją Agnieszka Wielgosz, aktorka krakowskiego teatru Bagatela. Najpierw niby przeszkadza, dogaduje, by wreszcie już ze sceny oznajmić, że taka szamotanina w sztuce długo nie potrwa. Czeka ją degrengolada i śmierć we własnej formie. Co pozostaje? Muzyka, czystość dźwięków, którymi Schaeffer kończy spektakl i teatr. Od początku zresztą był zbudowany z mobilnych zastawek, prefabrykatów, przesuwanych płaszczyzn, jakby nie do końca przekonany, czym ma rzeczywiście być. Jego dwie główne postaci, aktorzy, w trykotach, frakach i melonikach, są niedookreśleni, ponadczasowi. Przypominają wyglądem beckettowskich bohaterów z "Czekając na Godota". Na początku spektaklu, podobną sylwetkę wyświetla projektor na ekranie. W chwilę potem żywa wychyla się zza parawanu. Bohaterowie sztuki mają coś ze świata wirtualnego. Który jest prawdziwy, bardziej wiarygodny? Już samo pytanie stawia pod znakiem zapytania poznanie któregokolwiek. Konkretny Ktoś w "Multimedialnym coś" przewraca nam do góry nogami nienaruszalny, zdawałoby się, porządek rzeczy i sam ma jeszcze z tego powodu niezłą zabawę. Bawi się już tak 60 lat. Właśnie obchodził taki jubileusz obróbki artystycznej naszych umysłów. To przynosi efekty. W Nowym Sączu ma entuzjastów. Jednym z nich jest Janusz Michalik, który nie usiedzi spokojnie, jak nie wyreżyseruje jakiejś sztuki mistrza. Wojciech Chmura "Dziennik Polski" 2007-10-29
Autor: wa