Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Legia niespełnionych nadziei

Treść

W stolicy doskonale pamiętali debiutancki sezon Skorży w Wiśle Kraków. Młody trener objął wówczas drużynę rozbitą, przygnębioną kiepskimi wynikami poprzednich rozgrywek, i błyskawicznie odmienił jej oblicze. "Biała Gwiazda" sięgnęła po tytuł w imponującym stylu, gromiąc przeciwników. Drugą w tabeli Legię wyprzedziła aż o 14 punktów, w 30 kolejkach odniosła 24 zwycięstwa, przegrała raz, strzeliła 68 bramek. Piłkarze nie mogli nachwalić się szkoleniowca. - Skonsolidował nas, napełnił wiarą, że nadal możemy grać o najwyższe cele. Niby każdy wiedział, że w Wiśle tkwi potencjał, ale nikt nie potrafił go wydobyć. Skorży się udało. Ujął nas charyzmą i podejściem, chciał i potrafił z nami rozmawiać. Nie bał się słuchać, był otwarty na sugestie, choć ostatni głos do niego należał - opowiadał Marek Zieńczuk, piłkarz, który pod okiem Skorży rozegrał życiowy sezon. Potem był kolejny tytuł, ale krakowianie przegrywali z kretesem rywalizację w europejskich pucharach (choć pokonali Barcelonę w kwalifikacjach Ligi Mistrzów). Z czasem rozluźniały się relacje między trenerem a zawodnikami i choć zespół nadal bił się o najwyższe cele, były asystent Pawła Janasa w reprezentacji Polski pracę stracił.
W Warszawie miał przywrócić blask Legii. Takie były plany. Przed sezonem przebudował zespół, a gdy trafiali do niego Chorwat Ivica Vrdoljak (kosztował rekordowy jak na polskie warunki milion euro), Argentyńczyk Alejandro Carbal, Portugalczyk Manu, Serb Srdja Kneżević i Brazylijczyk Bruno Mazanga, zacierał ręce. Manu miał być huraganem, którego szybkość i błyskotliwość przyciągnie tłumy na trybuny, Carbal rozgrywającym, jakiego w naszej lidze jeszcze nie było, a Mazenga łowcą bramek. Na "papierze" wszystko zdawało się to potwierdzać, bo Manu miał w CV występy z Benficą Lizbona w Lidze Mistrzów, Carbal z Argentyną zdobywał mistrzostwo świata do lat 20, a Mazenga rzemiosła uczył się w słynnym Flamengo Rio de Janeiro. Szybko się okazało, że nie wszystko złoto, co się świeci. Z nowych twarzy sprawdził się tylko Vrdoljak, pozostali wylądowali na ławce rezerwowych bądź nawet na trybunach. Legia rozpoczęła sezon od szczęśliwego zwycięstwa nad Cracovią, ale po sześciu kolejkach miała na koncie aż cztery porażki. Tak fatalnej inauguracji rozgrywek nie pamiętali najstarsi kibice, a to nie był koniec wpadek. Mimo wszystko rundę jesienną udało się jej zakończyć na wysokim, trzecim miejscu, ze stratą zaledwie trzech punktów do Jagiellonii Białystok i z identycznym dorobkiem co Wisła. Zimą działacze uznali, że obecny stan posiadania powinien wystarczyć do odzyskania tytułu, Skorża chwalił za postępy Carbala, ucieszył się ze sprowadzenia lidera strzelców ligi czeskiej Michala Hubnika i... niemal po każdej wiosennej kolejce musiał wysłuchiwać spekulacji na temat swej przyszłości. W siedmiu meczach prowadzona przez niego drużyna odniosła jedno zwycięstwo i aż cztery razy przegrała. Spadła na piąte miejsce w tabeli, ale ma już dwanaście punktów straty do Wisły i przestała się liczyć w walce o tytuł. Skorża co prawda powtarza, że dopóki istnieją matematyczne szanse, wiary nie straci, ale chyba to tylko dobra mina do złej gry. Zespół przechodzi zadziwiające metamorfozy. Potrafi poczynać sobie bardzo dobrze przez 40 minut meczu z Ruchem Chorzów, zdobyć dwie bramki, by potem stracić trzy i polec. - Gramy dobrze, tylko kiedy nam idzie. Gdy tracimy bramkę, pojawia się problem, drużyna zmienia swe oblicze i staje się zlepkiem indywidualności. Nie potrafię sobie z tym poradzić od początku pracy w Warszawie - przyznał szkoleniowiec. Nie pomagały rotacje w składzie, zwłaszcza że zaczęli zawodzić nawet ci, którzy w przeszłości stanowili mocne punkty drużyny, jak choćby Hiszpan Inaki Astiz. W poprzednich latach kiksy kolegów z pola ratował rewelacyjny Jan Mucha, gdy Słowaka w bramce zabrakło, wszystko się posypało. Sprowadzeni następcy w żaden sposób mu nie dorównali. W 22 meczach obecnego sezonu warszawianie stracili aż 32 bramki, więcej tylko ostatnia w tabeli Cracovia. Po sobotnim spotkaniu z Lechem Poznań, przegranym 0:1, trener chwalił swych piłkarzy, tyle że punkty znów uciekły.
Legia ma w tym momencie efektowny stadion, ale nie ma wyników, drużyny, a atmosfera wokół Łazienkowskiej gęstnieje, czego najlepszym (albo raczej najgorszym) dowodem był obrazek pseudokibica uderzającego Jakuba Rzeźniczaka. Paradoksalnie może jeszcze zająć miejsce gwarantujące występy w europejskich pucharach i to jest chyba jedyny powód, dla którego na ławce Skorża wciąż zasiada. Ma tyle samo punktów co wyprzedzające ją w ligowej tabeli Lechia Gdańsk i Lech, jest też blisko awansu do finału Pucharu Polski.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-04-19

Autor: jc