Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Magisterium z uczucia

Treść

Praca, której się podjęli, nie zaczyna się o godz. 8 i nie kończy o 16. Rodzice zastępczy wykonują swoje obowiązki 24 godziny na dobę. - Opieka nad dziećmi potrafi wypalić człowieka - przyznają. - Ale kiedy Kamilek, Klaudia, Natalka czy Dominisia podejdą i zapytają: - ciociu, wujku kochacie nas?, bo my was kochamy - i wtulą się w nas mocno, to wracają wszelkie siły, bo wiemy po co i dla kogo żyjemy.
Zaczęło się od "Kochaj mnie"

Państwo Polańscy zdecydowali się na założenie rodziny zastępczej cztery lata temu. Idea zajęcia się dziećmi, które w domu rodzinnym nie zaznały opieki i miłości dojrzewała w nich od dłuższego czasu. - Zaczęło się od oglądania programu telewizyjnego "Kochaj mnie" - mówi Maria Polańska. - Razem z mężem, wzruszeni historiami dzieci w nim przedstawianymi, zaczęliśmy się zastanawiać, czy i my nie moglibyśmy stworzyć rodziny zastępczej.

Nie wiedzieli jednak, do kogo się zwrócić w tej sprawie. Zadzwonili do domu dziecka, tam skierowano ich do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, w końcu do Ośrodka Adopcyjno Opiekuńczo. Przeszli niezbędne badania, testy psychologiczne, szkolenia i otrzymali zaświadczenie, które upoważnia ich do bycia rodzicami zastępczymi. - Zanim jednak wykonałam pierwszy telefon - opowiada pani Maria - bardzo długo rozmawialiśmy na ten temat w rodzinnym gronie. Mamy dwóch synów (Rafał - 20 lat, Bernard - 16) i chcieliśmy znać również ich zdanie. Nie mogliśmy mieć żadnych wątpliwości, co do słuszności naszej decyzji.

Zapadła przy pełnej aprobacie chłopców.
Dzieci trzeba ratować natychmiast

Polańscy przeszli dopiero szkolenie, które typowało ich na rodzinę zastępczą, gdy stanęli przed pierwszą poważną decyzją. Do MOPS u z interwencji trafili dwaj chłopcy, Jacek (obecnie 16-latek) i Kamil (7-latek). - Decyzję, czy zaopiekujemy się nimi, musieliśmy podjąć błyskawicznie. Właściwie to bez namysłu zgodziliśmy się. Teraz, z perspektywy czasu, wiem, że nad tego typu sprawami nie warto się zastanawiać. Dzieci trzeba ratować natychmiast - stwierdza Maria Polańska.

Po półtora roku, w lipcu 2005 r. rodzina zastępcza powiększyła się o troje kolejnych dzieci, siostry: Klaudię (obecnie 8-latka), Natalię (5-latka) i Dominikę (4-latka). W listopadzie dołączył do nich 3-miesięczny braciszek Tomuś (dziś ma 2 latka).

Kiedy chcę porozmawiać z Polańskimi, dlaczego dzieci znalazły się w ich rodzinie, mama ciocia i tata wujek (bo dzieciaki różnie zwracają się do zastępczych rodziców) proszą Kamila i Klaudię o zabranie maluchów - które do tej pory z zainteresowaniem i nie przestając się tulić do wujcia, przysłuchiwały się rozmowie - do pokoju na górę i narysowanie czegoś specjalnego dla Czytelników "Dziennika Polskiego". Posłusznie wychodzą.
Nic przed nimi nie ukrywamy

- Nie chcemy przypominać im tragedii, którą przeszły. Nic przed nimi nie ukrywamy, ale nie chcemy narażać na niepotrzebny stres - tłumaczą Polańscy.

Przypominają sobie pierwsze reakcje na widok 3,5-letniego Kamila i 12-letniego Jacka, którzy do nich trafili jako pierwsi. - Było nam przykro, że te dzieciaki tyle wycierpiały - wspomina pani Maria. - Zupełnie zaniedbane, zahukane. Jacek budził się w nocy i chodził po domu, jakby czekał, że zaraz coś się wydarzy, jakaś awantura. Trwało to bardzo długo, zanim poczuł się u nas bezpiecznie i zaczął przesypiać spokojnie noce.

- Psychologowie i panie z opieki były pewne, że Jacek od nas ucieknie - dodaje Paweł Polański. - Po prostu, któregoś dnia wyjdzie do szkoły i nie wróci. A on zawsze wracał. Był już naszym dzieckiem.

Mówią, że nigdy nie mieli z nim żadnych większych problemów wychowawczych. Chłopcy spotykają się ze swoją biologiczną matką, która z powodu długotrwałej choroby nie jest w stanie się nimi odpowiednio zaopiekować. - Pamiętam, że kiedy pierwszy raz, po miesiącu pobytu Jacka i Kamilka u nas, pojechaliśmy odwiedzić ich mamę w szpitalu, zaskoczyła mnie reakcja chłopców. Szczególnie małego Kamila, który, sądziłam, rzuci się jej w ramiona i nie będzie później chciał ze mną wracać. Tymczasem trzymał się mnie kurczowo, a z mamą nie rozmawiał.

Polańskim zależy jednak, by dzieci miały kontakt z mamą, nie odsuwały się od niej. - Żal mi tej kobiety. Nie jej wina, że jest chora - mówi pani Maria. - Zwracamy uwagę chłopcom, że nie wolno im się śmiać czy źle jej traktować, bo jest ich matką i kocha ich tak, jak potrafi.

Dziewczynki i Tomuś nie spotykają się z rodzicami, ponieważ ci nigdy nie wyrazili chęci utrzymywania z dziećmi kontaktu. W sądzie toczy się postępowanie dotyczące pozbawienia praw rodzicielskich.

- Kiedy dziewczynki do nas trafiły, nie znały nawet swoich imion. Co więcej nie widziały, czym jest banan, pomarańcza, czekolada, sok - opowiada Paweł Polański. - Jedyne pojęcia, jakie znały, to piwo, nalewki, przekleństwa i bicie.

Wspominają, że najciężej nową sytuację znosiła Klaudia - była najstarsza i najwięcej złego zapamiętała. Natalka i Dominisia nigdy nie zapytały o mamę, nie płakały za nią. Klaudia dwa razy uroniła łzę, przez miesiąc pytała, kiedy zobaczy rodziców. Później jakby o nich zapomniała.

- Była bardzo nerwowa. Psychiatrzy uważali, że powinna chodzić do szkoły specjalnej. Wystarczyło, że jakieś dziecko zabrało jej zabawkę, reagowała agresją. Miała duże trudności z zapamiętywaniem czegokolwiek. Po roku nauki literek, potrafiła wymienić zaledwie kilka.
Czas przemian

- Rozpoczęła naukę zwykłym tokiem nauczania. Bardzo ciężko pracowaliśmy, by wytępić z niej złe nawyki, które wyniosła z rodzinnego domu. Uważam, że cierpliwością, stanowczością i systematycznością można wiele zdziałać.

Klaudia powtórzyła zerówkę, teraz wraz z Kamilem chodzi do pierwszej klasy. Oboje bardzo dobrze już czytają, przynoszą piątki i szóstki ze szkoły. Dziewczynka poczyniła takie postępy, że nikt z jej wcześniejszych wychowawców nie jest w stanie uwierzyć, że to ta sama Klaudia.

Jej siostry również zmieniły się. Natalka, choć ma dopiero pięć lat, potrafi nawet czytać - z niemałą satysfakcją, pochwaliła się przede mną tą umiejętnością.

- Dzieciaki na początku nawet nie umiały okazać radości - mówi Maria Polańska. - Kiedy otrzymywały prezent czy słodycze nie widać było uśmiechu na twarzy. Ich buźki były zawsze smutne.

Teraz maluje się na nich szczęście. Mają kochających rodziców i same kochają.

- Nieraz jesteśmy bardzo zmęczeni. Opieka nad dziećmi potrafi wypalić człowieka, ale kiedy przyjdzie taki Kamil, Klaudia, Natalka czy Dominisia i zapyta: - Ciociu, wujku kochacie mnie?, bo ja was kocham - i wtuli się w nas, to wracają wszelkie siły, bo wiemy po co i dla kogo żyjemy - mówią Polańscy.
Rodzinny Dom Dziecka

Podobne uczucia towarzyszą na co dzień, już od ośmiu lat rodzinie Słomków. Do niedawna tworzyli również zawodową rodzinę zastępczą, od miesiąca prowadzą Rodzinny Dom Dziecka. Na decyzję o tym, żeby zostać rodzicami zastępczymi, wpłynęło wiele czynników.

- Zawsze żartuję, że to przez moją córkę Kasię - opowiada Grażyna Słomka Powałka. - Była w liceum, kiedy jej koleżanki mama urodziła dziecko. Kaśka też zapragnęła mieć w domu dzidziusia. Oświadczyła mi: jak nie ty, to ja. Wybrałam jednak inne rozwiązanie. Pomyślałam - a dlaczego nie zaopiekować się dzieckiem, które szuka miłości, rodziny?

Na decyzję pani Grażyny o tym, by zostać rodzicem zastępczym, wpłynęły jednak chyba przede wszystkim jej osobiste doświadczenia. Miała dużo koleżanek, które wychowywały się w domu dziecka. Jej rodzice często zabierali dzieciaki z placówki, by wspólnie spędzili z nimi święta czy wakacje.

O tym, że robi szkolenie, by zostać rodzicem zastępczym, nie powiedziała swoim dwóm córkom. Znała ich stosunek do dzieci, nie obawiała się więc, że będą miały coś przeciwko.

Pierwszym dzieckiem, które trafiło do ich rodziny była półroczna Ania - ciężko chora, ważyła zaledwie 2,8 kg. - Nikt nie dawał jej szans na przeżycie - opowiada pani Grażyna. - Po kilku miesiącach, dziecko zmieniło się nie do poznania.

Ania spędziła u Słomków dwa lata. Adoptowało ją małżeństwo z Francji. - Tak wygląda jej pokój, a tak teraz ona sama - pokazują zdjęcia wesołej dziewczynki w okularach. Mają z nią stały kontakt. Niedawno wraz z rodzicami Ania odwiedziła ich w domu.

Później Słomkowie opiekowali się półtoraroczną Kingą. Dziewczynkę udało się po pół roku umieścić w rodzinie zastępczej spokrewnionej - wychowuje ją ciocia. Sześciotygodniowy Michałek po czterech tygodniach znalazł rodziców adopcyjnych. Później przez półtora roku Słomkowie opiekowali się małym Kubusiem.

- Zawsze było trochę nam smutno, że maluchy odchodzą, ale jednocześnie cieszyliśmy się, że udało się znaleźć im prawdziwy dom. Na łzy jednak nie było czasu, bo kolejka dzieci, które potrzebują pomocy, jest długa - stwierdzają.

Rodzice 12-letniego Piotrka, który do nich trafił, potrafili okazać skruchę. Zmienili się, by odzyskać syna.

Niestety, rodzice Basi i Piotrusia nie uczynili konkretnego kroku, by zmienić i ustabilizować swoje życie. Rodzeństwo zostało przygarnięte przez Słomków trzy lata temu. Dziewczynka, wykazująca opóźnienia rozwojowe, miała 8, chłopiec 6 lat.

- Pamiętam, że jak zobaczyłam Basię pierwszy raz, to się przeraziłam - opowiada Katarzyna Słomka. - Stała oparta o ścianę klatki schodowej i patrzyła na wszystkich "bykiem". Nie potrafiła mówić. Wydawała jakieś nieartykułowane dźwięki, a jej brat tłumaczył nam, o co jej chodzi. Dowiedziałam się, że na osiedlu, gdzie mieszkali, wszyscy się z niej śmiali, wytykali palcami. Wiedziałam, że musimy włożyć dużo starań, by poczuła się dowartościowaną dziewczynką.

W ciągu trzech lat Basia nauczyła się płynnie mówić. Robi postępy w szkole. Zdradziła, że marzy, by w przyszłości zostać policjantką. - Wiem, że muszę się dużo uczyć. Ale co jeszcze można zrobić, by się miało to, czego się pragnie? - pyta Basia.
Szczęśliwa dziesiątka

Do rodziny zastępczej Słomków trafiły też bliźniaki - Kacper i Julia. - Mieli cztery miesiące i zanim udało się dla nich znaleźć rodzinę adopcyjną, spędzili u nas półtora roku - mówi Antoni Powała, mąż pani Grażyny. - Na nich to chyba obroniliśmy magisterium z bycia rodzicami zastępczymi - śmieje się.

Dzieciaki były bardzo pobudzone. Często budziły się w nocy, w dzień prawie w ogóle nie chciały spać.

- Dawały w kość, ale chyba wszyscy najmilej ich wspominamy. Wnosiły wiele radości - opowiada Katarzyna Słomka. - Choć przyznaję, że dla mnie był to dość trudny okres. Pisałam pracę magisterską, a przy tak absorbujących dzieciach było to trudne.

Od niedawna Słomkowie zmienili status bycia rodzicami zastępczymi niespokrewnionymi na profesjonalny. Zaproponowano im prowadzenie Rodzinnego Domu Dziecka. Przeprowadzili się z mieszkania do domu na Zabełczu. Pani Grażyna przy mocnym wsparciu męża Antoniego została dyrektorką RDD, a jej córka Kasia, która skończyła studia nauki o rodzinie, znalazła tu zatrudnienie jako wychowawca. - Teraz dzieci mają więcej miejsca i ogród, o którym tak wszyscy marzyliśmy - mówi Katarzyna Słomka.

Dużo pomocy i wsparcia przy prowadzeniu Rodzinnego Domu Dziecka, państwo Grażyna i Antoni mają ze strony drugiej córki - Małgorzaty, która pomaga im w pracy.

Pod opieką Słomków jest więcej już dzieci. Do Piotrusia i Basi dołączyli Dominika (5 lat), Jurek (5), Paulinka (12), Małgosia (2,5-latka z porażeniem mózgowym), Mateusz (6), Grzesiu (8) i 17-latkowie Basia i Łukasz, którzy byli wychowankami tego RDD, zanim pieczę nad nim objęli Słomkowie.

Przy takiej gromadce dzieci wrażeń nie brakuje. Słomkowie przyznają, że czasem bywa ciężko. Ale najwięcej kłopotów dostarczają im, jak się okazuje, nie dzieci, a ich biologiczni rodzice.

- Widzimy, jak z dnia na dzień dzieciaki zmieniają się na korzyść - mówi pani Grażyna. - Zanim do nas trafiły nie wiedziały, że trzeba się myć, szorować zęby. Nie potrafiły nic samodzielnie robić, nawet porządnie się ubrać. Tu wiele rzeczy muszą wykonywać sami. Wiedzą, że trzeba posłać rano łóżko. Wykonać poranną toaletę. Posprzątać po sobie. Jednak zdarzało się, że dzieci, które wychodziły na weekend na tzw. przepustkę do rodzinnego domu, wracały zupełnie odmienione. To, co wypracowaliśmy w nich w ciągu tygodnia, u biologicznych rodziców zapominali. Wracali brudni, bo nikt się nimi tam nie interesował. Dorośli najczęściej byli pijani. Czasem nam trudno uwierzyć w historie, jakie dzieciaki opowiadają o tym, co się działo w ich domu.
Sąd za miłość

Rodziny zastępcze często nie mają co liczyć na słowa wdzięczności z ust biologicznych rodziców dzieci. - Jedna z matek potrafiła pozwać nas do sądu, kłamiąc, że dzieciaki są głodzone i wykorzystywane seksualnie - opowiada Katarzyna Słomka. - Zastraszyła syna, by zeznał tak w sądzie. Nie pamiętam, żeby ten chłopiec (imię znane redakcji) kiedykolwiek płakał. Kiedy nam mówił o całej sprawie, nie potrafił opanować łez. Był strasznie roztrzęsiony. Prawda oczywiście bardzo szybko wyszła na jaw, ale mama straciła już zaufanie do tej kobiety.

Przykrości spotykają rodziców zastępczych nie ze strony dzieci, ale właśnie dorosłych, którzy potrafią stwierdzić, że opieki podjęli się dla pieniędzy. - Nieraz musieliśmy takich opinii wysłuchiwać. Mama pytała wówczas osobę, która tak powiedziała: - Skoro z bycia rodzicem zastępczym jest taka kasa, to dlaczego pani nie podejmie się opieki nad dziećmi? - Nie miałabym cierpliwości i siły - odpowiadała najczęściej speszona.

A Polańscy i Słomkowie mają nie tylko cierpliwość i siłę, ale przede wszystkim wiele miłości, którą codziennie okazują dzieciakom.
Warto wiedzieć

Osoby zainteresowane pełnieniem funkcji rodziny zastępczej proszone są o kontakt z Ośrodkiem Adopcyjno-Opiekuńczym w Nowym Sączu, Plac Kolegiacki 2, tel. (0-18) 4420763 lub 0 399 126 206, mejl: biuro@ns.adpocja.pl

Katarzyna Gajdosz

"Dziennik Polski" 2007-11-03

Autor: mj