Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Marsz, marsz Dąbrowski

Treść

Wśród pisanych z Polski listów pierwszego ambasadora amerykańskiego w niepodległej Polsce, Hugha Gibsona, znalazł się opis uroczystej parady 3 maja 1919 r. - pierwszego narodowego święta, które dane było Polakom obchodzić od 1791 roku.

"Jako pierwsze szły oddziały armii Hallera, weterani, którzy walczyli na froncie francuskim i wyglądali najlepiej, jak tylko Francuzi mogą się prezentować. Potem maszerowały wszelkiego rodzaju wojska improwizowane w kraju i wyposażone we wszystko, co zdołał dać im rząd. Mundury przerobiono z rosyjskich, niemieckich i austriackich uniformów. (...) Jeden z oddziałów składał się z około 200 marynarzy, służących wcześniej w austriackiej marynarce, którzy postanowiwszy dzielić swój los z Polską, odmówili zostania kimkolwiek innym niż marynarzami - mimo że Polska nie ma marynarki! Oświadczyli, że w takim razie poczekają, aż takowa powstanie. Po regularnych wojskach szli ochotnicy z uniwersytetu i szkół średnich, którzy sami zaopatrzyli się w mundury. (...) Pojawiły się też wszelkiego rodzaju kluby, weterani powstania, a potem sznur uczniów, który wydawał się nie mieć końca. Była tam młodzież każdego wieku i wzrostu, chłopcy i dziewczęta, bogaci i biedni. (...) kiedy co odważniejsi młodzieńcy zaczęli wiwatować, upłynęło ledwie z pięć minut, a wiwatowali już wszyscy". Pamiętam, że tłumacząc te skądinąd arcyciekawe listy do podwójnego 17-18 numeru "Glaukopisu" z 2010 roku, odczuwałam swego rodzaju zazdrość - jakże oni potrafili cieszyć się tą polską niepodległością, ileż było entuzjazmu w tym znękanym biedą, głodem i niedawną wojną Narodzie!

Stąd tak bardzo ucieszyła mnie idea organizowania w stolicy co roku 11 listopada Marszów Niepodległości, idea wspólnego cieszenia się wolnością Ojczyzny. Choć naturalnie dzisiejsze uroczystości różnią się niepomiernie od tych międzywojennych. Po pierwsze, są "inicjatywą oddolną" - to nie państwo polskie chce uczcić w ten sposób swoją niepodległość, to zwykli ludzie pragną dać w ten sposób wyraz swemu umiłowaniu Ojczyzny. Po drugie, co chyba Polakom międzywojnia, może poza komunistami, nie przyszłoby do głowy, świętowanie naszej suwerenności, etos polskiej niepodległości ma nie tylko swoich entuzjastów i zwolenników, ale także przeciwników - odwoływanie się do wartości patriotycznych, do pewnego mitu mocarstwowego, do potęgi Najjaśniejszej Rzeczypospolitej budzi repulsje środowisk niechętnych silnej, niepodległej Polsce. To właśnie one próbują nie tylko fizycznie zakłócić przebieg marszu, lecz takża rzucić odium na jego organizatorów i zwolenników.
Piękną cechą Marszu Niepodległości jest coś, co określiłabym mianem "luźnej spójni ideowej" - sami organizatorzy kierują swoje zaproszenie do wszystkich utożsamiających się z poglądami narodowymi, konserwatywnymi, prawicowymi. Jeżeli przystaniemy na rozpoznanie Adama Czartoryskiego, że w Polsce istniały zawsze tylko dwie partie: jedna, która opowiadała się za niepodległością Ojczyzny, i druga, która wolała jej uzależnienie od zewnętrznych mocarstw - to z pewnością idea marszu może być bliska tylko tej pierwszej grupie. Grupie, zaznaczmy, bardzo szerokiej, w ramach której bez trudu odnajdą swoje miejsce i endecy, i piłsudczycy, i na dobrą sprawę - każdy przyzwoity człowiek. Nie trzeba zgadzać się ze sobą we wszystkim, nie trzeba podzielać swoich poglądów na kwestie gospodarcze, społeczne itp. - wystarczy, że połączy nas idea wolnej i suwerennej Polski.
Nie mamy więc "państwowego" marszu, nie mamy wojskowej parady (czyżby dlatego, że jesteśmy krajem bez armii?), ale mamy tysiące patriotów gotowych manifestować swoje przywiązanie do Ojczyzny, do jej pięknej bohaterskiej historii, którzy chcą, by Polska była Polską. Nie trybikiem w unijnoeuropejskiej machinie, nie akolitą postsowieckiego quasi-totalitaryzmu, ale właśnie Polską.


Nasz Dziennik Czwartek-Piątek, 10-11 listopada 2011, Nr 262 (4193)

Autor: au