Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Maturalny obłęd

Treść

Obecne przepisy MENiS dotyczące matur dopuszczają zdawanie matur do śmierci. Poprawkę oblanej matury można zdawać przez pięć lat, natomiast wyniki zdanej można poprawiać nieskończoną ilość razy. Przepisy wpędziły w koszty Centralną Komisję Egzaminacyjną, która teraz próbuje się bronić, proponując płatne poprawki. Wokół sprawy, po wczorajszym artykule "Życia Warszawy", rozpętała się burza.

Próbowaliśmy się dodzwonić do dyrektor Marii Magdziarz z Centralnej Komisji Egzaminacyjnej w Warszawie, autorki pomysłu płatnych poprawek i przypomnienia, jakie konsekwencje ma decyzja ministerialna. Była jednak oblężona przez media, bo dopiero teraz, po skutkach, dociera do opinii społecznej i do środowiska oświatowego świadomość całego obłędu z maturami.

Wydawać by się mogło, że egzamin maturalny, po którym dostaje się świadectwo dojrzałości, z definicji ma zaświadczać stan wiedzy wyniesiony ze szkół. Okazuje się, że to nieprawda. Ci, którzy oblali, mają pięć lat czasu, by się wyedukować samodzielnie i zdać. W sekretariacie Państwowej Komisji Egzaminacyjnej dowiedzieliśmy się, że okręgowe komisje w kraju obsługują jeszcze pechowców z 2002 roku. Jeszcze ciekawiej jest z tymi, którym zachciało się poprawiać wyniki punktowe nowych matur. Uważają, że za słabo zdali, albo lepszy wynik z przedmiotu jest im potrzebny do zmiany kierunku studiów, lub pozyskania lepszej pracy. Dla nich muszą się zbierać komisje, przygotowywać arkusze maturalne. To wszystko kosztuje, a czasem delikwentowi się odwidzi i na egzamin się nie zgłosi. Do tej pory - żeby mieć świadomość tego, co się dzieje - poprawiający swoją dojrzałość dostawali za każdym razem nowe świadectwo. Od 25 października, jak dowiedzieliśmy się w CKE, świadectwo dojrzałości będzie obowiązywać jedno, a na poprawiane egzaminy będą wydawane jedynie aneksy.

CKE oblicza, że w najbliższej sesji zimowej będzie 70 tysięcy poprawek. Do tego doliczyć trzeba wcale niemałą grupę polepszaczy matur. Komisja próbuje - na razie - walczyć z tym finansowo. Ze strony dyrektorów szkół są zrozumiałe opory. Oni to widzą jako jednostkowe potknięcia i nie zawsze najgorszych. Dla nich poprawki powinny być za darmo. W taki sposób wypowiada się Antonina Dzikowska, dyrektorka Zespołu Szkół nr 2 w Nowym Sączu. - Nie sądzę, że maturzyści traktowali kolejne podejścia jak zabawę, czy grę. Podchodzą do tego poważnie i trudno mi tu zaakceptować, nie znając szczegółów, pomysł odpłatnych poprawek - mówi Kazimierz Sas, dyrektor sądeckiego "elektryka". Dla Jana Rośka, dyrektora Zespołu Szkół nr 1 przepis o bezpłatnym nauczaniu obliguje, więc opłaty to nie najlepszy pomysł.

Nasuwa się pytanie, kto właściwie ma zapłacić za te matury?

(WCH)

"Dziennik Polski" 2005-11-23

Autor: ab