Ministerstwo rozwoju nie umie planować
Treść
Polska może z funduszy Unii Europejskiej wykorzystać na swe potrzeby rozwojowe około 67 mld euro (269 mld zł) w ramach Narodowej Strategii Spójności 2007-2013. Problem w tym, że wskutek polityki prowadzonej przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, którym kieruje Elżbieta Bieńkowska, mamy w tej sferze ogromne zapóźnienia. - Na dzień dzisiejszy Polska podpisała umowy tylko na 4 proc. tej kwoty. To bardzo mało - alarmowała minister rozwoju regionalnego w rządzie PiS, dziś poseł tej partii Grażyna Gęsicka. W sobotę w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu odbyła się prestiżowa konferencja z jej udziałem, poświęcona możliwościom i barierom pozyskiwania funduszy unijnych w perspektywie finansowej 2007-2013.
Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej od trzech lat prowadzi jednosemestralne studia podyplomowe na kierunku zasady wykorzystywania funduszy unijnych, które z roku na rok cieszą się coraz większym zainteresowaniem. Stąd często odbywają się tu sympozja naukowe poświęcone tej tematyce.
Zamiast pomagać rozmaitym podmiotom w pozyskiwaniu środków unijnych dla dobra Polski, rząd PO najwyraźniej niektórym z nich rzuca kłody pod nogi. - Mamy przykłady: inwestycja geotermalna w Toruniu czy inwestycje na rozwój uczelni w Toruniu - wyliczał w sobotę poseł PiS Krzysztof Jurgiel. - Rząd Donalda Tuska i jego urzędnicy patrzyli na listę indykatywną i nie podobał im się inwestor, nie patrzono pod względem merytorycznym, tylko na to, kto jest inwestorem - przypomniał. - Chcąc to ukryć, powiedziano, że robione są konkursy. Ale konkursów nie ma, a lista indykatywna tworzona jest dla "swoich ludzi". Więc Fundacji "Lux Veritatis" pieniądze na geotermię odebrano. Ale ja pytam: czy komuś je w ogóle dano? Za naszych czasów lista była tworzona według zadań ważnych dla Polski - skomentował poseł Jurgiel.
- Chcą nam odebrać pieniądze, dobre imię, żebyśmy się nie rozwinęli, a to jest rozwój dla Polski, dla polskiej młodzieży, ten rząd robi wszystko, żeby nas zniszczyć. Pozyskali dopiero 0,37 proc. z funduszy. To działanie na szkodę Polski, bo te pieniądze są Polsce bardzo potrzebne - ocenił założyciel WSKSiM o. Tadeusz Rydzyk CSsR. - Teraz dziewięć ministerstw nam nogi podstawia, kontrole. Ten rząd realizuje na pewno jedną obietnicę - niszczenie Radia Maryja - zobrazował dyrektor toruńskiej rozgłośni.
Absorpcja zbyt wolna
Polska korzysta ze strukturalnych środków unijnych od 2004 roku. Za rządów Prawa i Sprawiedliwości na lata 2004-2006 mogliśmy pozyskać z Unii około 14 mld euro. Teraz UE proponuje nam o wiele więcej. Problem w tym, że Polska dostanie pieniądze dopiero wtedy, kiedy zrealizuje zaplanowane inwestycje. A do tego potrzebne są w pierwszej kolejności podpisane umowy. - Polska ma koncepcje, plan działania, inaczej nie dostałaby takiej kwoty do wykorzystania. W 2004 r. mieliśmy Narodowy Plan Rozwoju na lata 2004-2006 - przypomniała poseł Grażyna Gęsicka. Rząd postanowił wówczas, że te pieniądze wydamy w połowie na infrastrukturę, w jednej czwartej na przedsiębiorczość i jednej czwartej na kapitał ludzki (bezrobocie, edukacja). - Teraz mamy olbrzymi program infrastrukturalny, kwotowo jest to o wiele więcej. Jeśli realizowalibyśmy te inwestycje tak, jak to było zaplanowane, to śmiem twierdzić, że kryzys w takim nasileniu (zwolnienia, spadek popytu na nasze towary, cięcia budżetowe) byłby mniej odczuwalny, gdyby obecny rząd wykorzystał fundusze unijne. Bo dziś one ledwo sączą się do Polski bardzo marnym strumieniem - zauważyła była minister rozwoju regionalnego.
Obecnie Polska ma potencjalnie do wykorzystania ponad 67 mld euro. - Jeżeli do tego dołączymy nasz wkład, który jest obowiązkowy, to będzie to kwota około 85 mld euro, które Polska mogłaby wydać do końca 2015 roku na różne potrzebne inwestycje - wskazała Gęsicka. Te pieniądze można by wydać na rozwój infrastruktury (autostrady, drogi, kolej), naukę, dotacje dla przedsiębiorców, około 13 proc. miałoby zostać wydane na kapitał ludzki. - W sumie możemy dostać z Unii do 4 proc. całego naszego produktu krajowego brutto, a to bardzo dużo - zaznaczyła poseł PiS.
Skąd więc ten tryb warunkowy? W czym tkwi problem? - To nieumiejętność planowania. Ministerstwo rozwoju nie wie, na co i ile trzeba wydać. Jest również błąd w monitorowaniu i koordynowaniu działań. Także kadry odgrywają bardzo dużą rolę - obecnie za te projekty odpowiadają ludzie, którym brak na ten temat wiedzy - podkreślała z kolei poseł Izabela Kloc (PiS) z Komisji Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej.
Gęsicka zaokrągliła "w górę"
W połowie stycznia poseł Gęsicka na konferencji prasowej poinformowała, że do końca listopada 2008 r. poziom wydatkowania środków przeznaczonych na lata 2007-2013 wyniósł zaledwie 0,3 procent. Larum podnieśli wtedy posłowie koalicji, zarzucając jej kłamstwo. - To, co pani minister powiedziała na tamtej pamiętnej konferencji prasowej, to była prawda. I muszę powiedzieć, że pani poseł Gęsicka zaokrągliła wtedy w górę ten procent, bo faktyczne wykonanie tych środków na listopad 2008 wynosiło 0,28 proc., a pani minister powiedziała 0,3 procent. W tej chwili na grudzień, według aktualnych danych, jest to już 0,34 proc., ale wciąż jest to bardzo mało. Porównując okres 2004-2006, to w grudniu mieliśmy ponad 7 proc. - to był bardzo dobry wynik - powiedziała Izabela Kloc. Jak dodała, dane wskazują na to, że poziom wykorzystania tych pieniędzy spadł dokładnie wtedy, gdy rządy objęła Platforma Obywatelska.
- Minister Gęsicka w okresie kierowania Ministerstwem Rozwoju Regionalnego wydawała miesięcznie około miliarda złotych, potem, po objęciu rządu przez PO, nagle się to załamało do około 400 mln zł - zauważyła poseł Kloc.
Co jest więc priorytetem rządu Donalda Tuska, jeśli nie jest nim wysoki wskaźnik spożytkowania funduszy unijnych dla rozwoju Polski? Zdaniem poseł Gęsickiej, dla liberalnego rządu PO główne priorytety to utrzymanie deficytu i wejście do strefy euro, natomiast w odróżnieniu od innych rządów ten rząd nie planuje zwiększenia inwestycji ze środków publicznych jako remedium na kryzys. - W związku z tym, skoro to nie jest priorytet, to wszystkie braki nie są natychmiast korygowane, stąd nawarstwiają nam się opóźnienia. Nie używając pieniędzy unijnych, tracimy szanse na inwestowanie ze środków publicznych, a jest ono nam potrzebne jak deszcz. Inaczej nie wykaraskamy się z kryzysu - zaznaczyła poseł Gęsicka. Z kolei poseł Kloc zauważyła, że strona rządowa nie chce się do tego przyznać i próbuje winą za swoje złe wyniki obarczyć Prawo i Sprawiedliwość. - Myślę, że posłowe PO są zażenowani takim stanem rzeczy i takim marnym wynikiem. Po styczniowej konferencji pani minister rząd zaczął posuwać się do przodu, zaczął się starać. Wyniki za grudzień trochę się poprawiły, ale też nieznacznie - wytknęła Izabela Kloc.
Jak naszą sytuację ocenia Unia Europejska? Jak zaznaczali prelegenci, Unia na razie tylko przygląda się temu, co dzieje się w poszczególnych krajach członkowskich. - Pozostałe państwa członkowskie na pewno myślą sobie: "po co zaoferowaliśmy Polakom te pieniądze, skoro oni nie robią z nich żadnego użytku" - stwierdziła poseł Kloc. Jak wielokrotnie podkreślali podczas konferencji posłowie PiS, Unia na razie tylko się przygląda, ale jeżeli kryzys dalej się posunie i państwa będą miały kłopoty z uiszczaniem składki do Unii, to Unia będzie miała problemy finansowe i zacznie ciąć wydatki. Jeżeli Polska nie podpisze umów, to Unia obetnie nam fundusze.
Izabela Borańska, Toruń
"Nasz Dziennik" 2009-03-02
Autor: wa