Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Można na nas liczyć

Treść

Rozmowa z Przemysławem Miarczyńskim, reprezentantem Polski w żeglarskiej klasie rs:x Rok rozpoczął Pan nieszczególnie, bo nie udało się obronić tytułu wicemistrza świata. Rozczarowanie? - W pewnym sensie tak, ale nie dramatyzowałbym. To były moje trzecie mistrzostwa świata w klasie rs:x, na pierwszych byłem trzeci, na drugich drugi, no i teraz wypadało, abym był pierwszy (śmiech). Skończyłem jednak tuż za podium, z minimalną stratą. Miejsce mimo wszystko nie jest złe, a jeśli czuję niedosyt, to dlatego, że dobrze wiem, w którym momencie i w którym wyścigu zaprzepaściłem szansę na medal. Z drugiej strony mistrzostwa były pierwszą krajową kwalifikacją do igrzysk olimpijskich, wygrałem ją przed Piotrkiem Myszką, dlatego żal po stracie podium nie jest aż tak duży. W tym roku priorytetem jest Pekin. Wyniki mistrzostw w Nowej Zelandii nie były do tego za bardzo miarodajne, bo w kilku wyścigach karty rozdawała pogoda, konkretnie wiatr. - To prawda. Najsłabsze wyniki osiągaliśmy przy bardzo zmiennym wietrze, chwilami prąd wody przypominał rzekę, powietrze stało - trzeba było się do tego przyzwyczaić i dostosować. Tak się wszystko ułożyło, że zarówno Piotrek, jak i ja zawaliliśmy ten sam wyścig i on zadecydował o takim, a nie innym końcu zawodów. Jak się Panu żegluje, gdy nie ma wiatru albo jest zmienny, kapryśny, nieprzewidywalny? - Lubię zmienny wiatr, taki jak w Sopocie, wydaje mi się, że dobrze taktycznie się w nim odnajduję. Mimo iż nie należę do lżejszych i mniejszych zawodników, wręcz przeciwnie i najlepsze wyniki osiągam przy silnym wietrze, pewniej czuję się przy słabszym wiaterku niż przy podmuchach. Dlaczego? Gdy powieje, to wiem, że wszyscy oczekują ode mnie rewelacyjnych wyników, gdy dzieje się inaczej, presja jest dużo mniejsza i to ja staram się pokazać i udowodnić, że stać mnie na niespodziankę. Taka sytuacja mnie dodatkowo mobilizuje, od samego początku płynę niesłychanie skoncentrowany, bo wiem, że o sukcesie zadecyduje dobrze rozegrany start, pierwsza halsówka. Przy silniejszym wietrze zwykle daję sobie więcej luzu, bo wiem, że jestem szybki i później wszystko mogę nadrobić. W zeszłym roku Zofia Klepacka wywalczyła na mistrzostwach świata złoto, Pan srebro, staliście się natychmiast nadziejami, ba, pewniakami na olimpijski sukces. Teraz, po nieco słabszych mistrzostwach, te nastroje, wasze własne oczekiwania nadal są podobne czy bardziej stonowane? - Myślę, że można na nas liczyć. Styczniowy termin mistrzostw był dla nas nietypowy, to środek zimy, zwykle pierwsze ogólnorozwojowe, górskie zgrupowanie mamy w lutym, treningi na wodzie zaczynamy w marcu. Teraz, przez igrzyska, wszystko trzeba było przyspieszyć, nie mieliśmy praktycznie w ogóle przerwy po ubiegłym sezonie, od razu musieliśmy się przygotowywać do kolejnego. Ale też nie róbmy dramatu z tego, że ja byłem czwarty, a Zosia dwunasta. Pamiętajmy też, że w historii igrzysk rzadko sukcesy odnosili aktualni medaliści mistrzostw świata, olimpiada to specyficzne zawody, rządzące się swoimi prawami. Jestem pewien, że będzie dobrze. Gdzie tkwi tajemnica siły naszej grupy w klasie rs:x? Przecież to nie tylko Pan i Zofia Klepacka, ale jest i wielu innych zawodników, którzy liczą się w najpoważniejszych zawodach, mają na koncie sporo sukcesów. - W dużej mierze to zasługa trenera Pawła Kowalskiego, z którym mam przyjemność pracować już od 11 lat. Ale też zawodników, bo jesteśmy jednym z nielicznych teamów na świecie, który ze sobą rywalizuje na wodzie, a na lądzie się przyjaźni. Nie ma między nami zawiści, nie rzucamy sobie kłód pod nogi. To nas pcha do przodu, pozwala się rozwijać, w takiej atmosferze aż chce się trenować. Do tego dochodzi talent i pewne kruczki, tajemnice sukcesu, które niech tajemnicami pozostaną. Sprzęt wychodzący z fabryki niby wygląda tak samo, ale to złudne wrażenie. Delikatne niuanse w żaglu czy maszcie mogą odegrać ogromną rolę, kto je rozszyfruje - wygrywa. Ja na desce pływam od ósmego roku życia i do teraz jest to moją pasją, hobby, nie tylko zawodem. W marcu na Majorce czekają was kolejne, ostatnie krajowe kwalifikacje do igrzysk. - No tak, w połowie marca dowiemy się, kto z nas je wywalczy, a miejsca są tylko dwa - po jednym dla kobiet i mężczyzn. Lubimy tam pływać, w zeszłym roku w zawodach Pucharu Świata byłem drugi, Piotrek Myszka trzeci. Będziemy zatem ostro walczyć. O ile pewnie na Majorce możecie liczyć na jakiś wiaterek, o tyle podczas olimpiady już nie. - Faktycznie, z tego, co mówią statystyki, można wywnioskować, że w sierpniu w Qingdao będzie wiało bardzo słabo. Ale podczas próby przedolimpijskiej były dwa dni, podczas których wiatru nie brakowało, i to jest mała nadzieja. Mamy jednak świadomość, że do tych zawodów będziemy musieli się specyficznie przygotować, na akwenie w Qingdao są dość dziwne prądy. Na pewno miejsce sprzyja Azjatom, ale my damy radę. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-02-12

Autor: wa