Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Musimy zaostrzyć kurs, i to znacznie

Treść

Ze Stefanem Kubowiczem, przewodniczącym Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność", rozmawia Maria Cholewińska Po pielęgniarkach i lekarzach czeka nas strajk w szkołach? - Opracowujemy strategię, stąd nie o wszystkim mogę w tym momencie mówić. Głównym motywem jest to, że nauczyciele są mocno zaniepokojeni tym, iż związki zawodowe w oświacie nie są w stanie się o nich skutecznie upomnieć. A przecież wszędzie widać, że jak związek zawodowy zaczyna strajkować, to rząd znajduje pieniądze i daje. To dlaczego ma nie dać nauczycielom, jeżeli zastrajkują? Wszyscy się podrywają i chcą protestu. Chcą pokazać, że my nie jesteśmy słabsi i że należy nam się nie mniej niż innym w Polsce. I wokół tego tworzymy określoną strategię. Na razie nic więcej nie będę ujawniał. Jednak pewne jest to, że w tej chwili musimy zaostrzyć kurs, i to znacznie. Czego będzie domagać się "Solidarność"? - Nie odpowiem szczegółowo na to pytanie. Mogę jedynie powiedzieć, czego ludzie się domagają. Na przykład z Poznania przyszły postulaty, według których nauczyciel dyplomowany powinien zarabiać trzy średnie krajowe (pensji zasadniczej). Co oznacza, że tam nauczyciele chcieliby zarabiać ok. 14 tys. zł brutto! Oczywiście, możemy taki postulat postawić, ale raczej nie da się go wygrać. Ambicje, oczekiwania, aspiracje są ogromne. Uważam jednak, że rząd sam sobie jest winien, bo w kampanii wyborczej mówił: "Będzie radykalna podwyżka". Pytają się mnie więc, dlaczego ja się godzę na dziesięć procent - i czy to jest radykalna podwyżka. Oczywiste jest, że nie. Zarzucają mi, że jestem na usługach Platformy Obywatelskiej, skoro się o nich nie umiem upomnieć. Pokażę, że umiem. A mniej radykalne postulaty? - Gdybyśmy chcieli postawić na miarę pielęgniarek, lekarzy itd., to nauczyciele mianowani - czyli ci starsi, po około siedmiu latach pracy - powinni na rękę dostać 3 tys. złotych. Przynajmniej tyle dla tej grupy, bo ich jest najwięcej, a dla nauczycieli dyplomowanych trochę więcej. Tego z pewnością powinniśmy oczekiwać i być może będę właśnie to proponował. Możliwe, że już w tym roku. My stawiamy postulat jeszcze jednej w tym roku podwyżki płac, pozabudżetowej. Rozumiem, że w budżecie w tej chwili tych pieniędzy nie ma. Wiemy jednak, że budżet pęcznieje od obfitości - niespodziewane zyski budżetowe wyniosły w ubiegłym roku ponad 15 mld złotych. Zmniejszyły one deficyt budżetowy, a nie poszły na poprawę życia obywateli. Chcemy więc, żeby mimo wszystko część tych pieniędzy przeznaczono na bieżące potrzeby Polaków, zamiast chwalić się przed Zachodem: "Popatrzcie, jacy my jesteśmy dobrzy, bo skasujemy od razu połowę deficytu budżetowego". W razie braku porozumienia planowany jest strajk? - Oczywiście. Ponieważ my prowadzimy także rozmowy płacowe na ten rok i one również są pełne napięcia, bo rząd nie chce ustąpić w prostych rzeczach. ZNP mówi o wejściu w tzw. spór zbiorowy - nie ma takiej możliwości. Bo spór zbiorowy jest sporem z dyrektorami szkół. A jak można nagle wejść w spór z dyrektorami wszystkich szkół w Polsce? Natomiast my jako "Solidarność" mamy nieco lepszą broń: porozumienie z rządem, jeszcze z początku lat dziewięćdziesiątych, które umożliwia nam spór z rządem właśnie - w tej części, w której nie musimy się domagać zmian ustawowych. Spór z rządem daje nam możliwość przeprowadzenia referendum protestacyjno-strajkowego. A na końcu jest zawsze ten wykrzykniczek, że może być strajk. Kiedy? Trudno powiedzieć. Nauczycielom chodzi tylko o pieniądze czy też są jeszcze jakieś inne postulaty? - Oczywiście, że tak, ale nie chcę w tej chwili o tym mówić. My mówimy: "Chcemy pieniędzy". Rząd stoi na stanowisku, że przy okazji jeszcze trzeba reformować oświatę. A więc - siadajmy w ramach sporu do rozmów i powiedzmy, w jakim kierunku wszyscy idziemy. Spodziewam się, że dołączą do nas inne związki zawodowe. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-01-29

Autor: wa