Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Napieralski zachowa neutralność?

Treść

Przewodniczący SLD Grzegorz Napieralski ma dzisiaj wieczorem ogłosić, kogo poprze w drugiej turze wyborów prezydenckich. I jest wielce prawdopodobne, że tego poparcia nie dostanie ani Bronisław Komorowski, ani Jarosław Kaczyński. Napieralski chciałby pozostawić swobodę swoim wyborcom, chyba że do zmiany decyzji skłonią go działacze partii, z których wielu jawnie popiera polityka Platformy.
SLD jest rzeczywiście podzielony przed drugą turą. Tacy politycy jak choćby Wojciech Olejniczak czy członkowie zarządu: Ryszard Kalisz, Longin Pastusiak, Janusz Zemke, otwarcie deklarują, że zagłosują na marszałka Sejmu. - Bronisław Komorowski jest nam bliższy i dlatego zagłosuję na niego - deklaruje już od momentu ogłoszenia wyników pierwszej tury Ryszard Kalisz. I nie kryje, że będzie namawiać Napieralskiego do ogłoszenia deklaracji poparcia marszałka Sejmu. Ale okazuje się, że nie wszyscy w SLD myślą tak samo, choć wydawałoby się, że niechęć w tej partii do Kaczyńskiego jest powszechna. Tymczasem część działaczy patrzy przychylniej na prezesa PiS i nie wynika to wcale z tego, że w ostatnich dniach kandydat na prezydenta wypowiada się ciepło na temat lewicy. Górę bierze tu interes polityczny czy kwestie społeczne. Publiczną tajemnicą jest choćby to, że Kaczyński jest lepiej oceniany niż Komorowski przez wielu związkowców z OPZZ. Obawiają się oni, że Komorowski nie przeszkadzałby rządowi we wprowadzaniu np. nowych ustaw, które ograniczałyby prawa pracownicze. Podobne obawy ma także "Solidarność", która od początku kampanii popiera Jarosława Kaczyńskiego. A ponieważ oba związki różnią się co prawda w poglądach politycznych czy etycznych, ale mają podobne zdanie w wielu kwestiach społecznych, to podobnie oceniają kandydatów na prezydenta.
Rozterki i kalkulacje
Ale zarówno dla Napieralskiego, jak i dla jego współpracowników podjęcie decyzji jest trudne, bo szef SLD musi przede wszystkim kalkulować, co mu się bardziej opłaca. Na razie lider lewicy unika więc jasnych deklaracji, podobnie jak ludzie z jego najbliższego otoczenia. - Obaj kandydaci niewiele się od siebie różnią, obaj mają konserwatywne poglądy - tłumaczy rozterki przewodniczącego Tomasz Kalita, rzecznik prasowy SLD. Jego zdaniem, Kaczyński i Komorowski mają taki sam, czyli negatywny stosunek do głównych postulatów podnoszonych przez lewicę, jak aborcja czy stosunki państwo - Kościół. Poseł Jerzy Wenderlich mówi obrazowo, że różnica między kandydatami do fotela prezydenckiego jest taka, jak między "czerstwą bułką a czerstwym chlebem, czyli w zasadzie żadna". Wenderlich nazywa ich nawet "politycznymi bliźniakami". Politycy lewicy czują się także rozczarowani niedzielną debatą, która nie pomogła im w podjęciu decyzji, bo żaden z kandydatów nie powiedział niczego, co definitywnie by go dyskwalifikowało w oczach elektoratu lewicowego. Dlatego też dzisiejsze posiedzenie zarządu SLD zapowiada się bardzo ciekawie.
Lepiej nikogo nie wskazywać
Jak wynika z informacji "Naszego Dziennika", Grzegorz Napieralski skłania się ku temu, aby w drugiej turze nikogo oficjalnie nie popierać. Bo w tej chwili jest to dla niego bardziej opłacalne. Dlaczego? - Praktycznie dla nas byłoby lepiej, aby Komorowski wybory przegrał. W innym przypadku Platforma Obywatelska miałaby pełnię władzy i nie potrzebowałaby choćby naszego wsparcia w Sejmie. Przy prezydencie Kaczyńskim musieliby szukać naszego poparcia dla niektórych ustaw, które mógłby on zawetować. A wtedy pozycja SLD znacznie by wzrosła - mówi jeden z lewicowych parlamentarzystów. - Moim zdaniem, nie mamy powodu, aby pomagać PO w zwycięstwie, choćby za to, że Tusk próbuje nas spychać z politycznej sceny i przejmować lewicowy elektorat. Byłaby to słodka zemsta choćby za sprawę Cimoszewicza [były kandydat SLD na prezydenta przed drugą turą poparł Komorowskiego - przyp. red.] - dodaje.
Jeden z działaczy warszawskiego SLD podkreśla, że jego partia nie powinna się przyczyniać do umacniania pozycji Platformy, a wręcz przeciwnie - należałoby dążyć do jej osłabienia. Jeśli bowiem Tusk zdobędzie pełnię władzy, opanowując przy okazji także media publiczne, SLD może za to drogo zapłacić. - W wyborach parlamentarnych możemy wtedy osiągnąć gorszy wynik niż w pierwszej turze wyborów prezydenckich uzyskał nasz przewodniczący - zauważa rozmówca "Naszego Dziennika". I podkreśla, że Napieralski musi przede wszystkim myśleć o przyszłości swojej partii i ją wzmacniać, a nie poddawać się PO.
Wielu działaczy uważa także, że Napieralski zrobiłby najlepiej, gdyby nie włączał się do "prawicowej wojny" o prezydenturę. Tym bardziej że i elektorat SLD jest w tej sprawie podzielony. Przewodniczący jeździ tymczasem po Polsce i jak twierdzi, oficjalnie zbiera opinie swoich wyborców na temat drugiej tury wyborów. Ale te wizyty służą oczywiście przede wszystkim sondowaniu opinii partyjnego aparatu, co ma być dla Napieralskiego jednym z głównym argumentów podczas spotkania zarządu partii. Nasi rozmówcy przyznają jednocześnie, że przewodniczący jest naciskany głównie przez znanych działaczy SLD (jak Ryszard Kalisz), aby otwarcie poparł Komorowskiego. Sam przewodniczący niedwuznacznie sugerował, że w jego partii są ludzie, którzy chętnie widzieliby się w Platformie Obywatelskiej, ale on chce budować niezależną partię. Jeśli jednak ktoś będzie chciał opuścić Sojusz, to on nie będzie robił problemu. Ponadto wielu działaczy SLD jest przekonanych, że ustawienie się przeciw PO może być dla ich partii bardzo korzystne, gdyż dawałoby szansę na odbicie lewicowo-liberalnego elektoratu, który niejako z przymusu w wyborach parlamentarnych w 2007 r. poparł Donalda Tuska. - Im bardziej wyrazistą i niezależną partią będziemy, tym większe mamy szanse na dobry wynik w przyszłorocznych wyborach, co oznaczałoby oczywiście, że Platforma straciłaby szansę na zdobycie ponad 50 proc. miejsc w Sejmie. Wówczas nasza pozycja w ewentualnych negocjacjach z Platformą na temat powołania nowego rządu byłaby też mocniejsza - deklaruje jeden z byłych parlamentarzystów SLD. Dlatego on spodziewa się, że Napieralski nikogo nie poprze, chyba że ulegnie naciskowi "partyjnej góry". Wieczorem wszystko powinno być już jasne.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-06-29

Autor: jc