Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nasz człowiek w sztabie Beenhakkera

Treść

Marek Gaduła od kilku lat jest masażystą piłkarskiej reprezentacji Polski seniorów. Na stałe mieszka w okolicach Ustronia, ale wraz z kadrą narodową futbolistek wielokrotnie gościł w przeszłości na ziemi sądeckiej. Do dzisiaj podkreśla, że Nowy Sącz to jedno z najładniejszych, przynajmniej w jego odczuciu, miast. Przy każdej nadarzającej się okazji odwiedza nasze strony, zerkając w kierunku Łącka, będącego stolicą śliwowicy, ulubionego trunku fizjoterapeuty. Z Markiem Gadułą rozmawiamy po losowaniu grup w finałach mistrzostw Europy. W sztabie Leo Beenhakkera znajduje się, oprócz Pana, inna osoba, mająca w swej biografii nowosądecki epizod. Myślę o asystencie Holendra Adamie Nawałce, przed laty trenerze Sandecji. Mieli panowie okazję porozmawiać o mieście nad Dunajcem i Kamienicą? - Kilkakrotnie. Ostatnio podczas wspólnej podróży z Warszawy do Krakowa. Adam to niezwykle sympatyczny, otwarty człowiek. Zgadaliśmy się jakoś o Sączu, o Tęgoborzy, gdzie na zgrupowaniach przebywały piłkarki. Nawałka podkreślał, że wasza ziemia jest szczególnie żyzna dla futbolowych talentów. Mówił to najzupełniej poważnie. Nie ukrywał przy tym, że żałuje, iż rozpoczętej pracy z Sandecją nie dane było mu doprowadzić do wieńczącego dzieło końca. Żadnego sądeckiego zawodnika nie ma obecnie wśród wybrańców holenderskiego selekcjonera... - Ale blisko kadry znajduje się Dawid Janczyk. Leo nie traci go z pola widzenia. Myślę, że ten chłopak ma szanse kontynuować tradycje choćby Piotrka Świerczewskiego, prawdziwej historii polskiej piłki nożnej. Jakie jest Pańskie zdanie o słynnym trenerze? - Nie będę oryginalny. To doprawdy znakomity fachowiec. Zna się na futbolu jak mało kto. Widoczne jest to gołym okiem. Budzi respekt wśród swych podopiecznych. Piłkarze szanują go, jest dla nich wyrocznią. O warsztacie Beenhakkera nie ma sensu dyskutować. Wiadomo, że jest nienaganny. Mnie jednak bardziej interesuje, jakim jest człowiekiem w sferze prywatnej? - Wręcz ujmującym, bezpośrednim, nigdy się nie wywyższa. Owszem, zna swoją wartość, ale do gwiazdorstwa mu daleko. Lubi pożartować, kocha żyć pełną piersią. Słowem, świetny kompan, choć oczywiście pewien dystans między nim, a podwładnymi musi zostać zachowany. Proporcje są jednak właściwie wyważone. Czechy, Słowacja, Słowenia, Irlandia, San Marino... Co Pan na to? - Przeciwnicy co prawda niespecjalnie atrakcyjni, za to absolutnie pozostający w zasięgu biało czerwonych. Do rozpoczęcia eliminacji do mistrzostw świata pozostało jednak jeszcze sporo czasu. Za wcześnie więc na rozpatrywanie szans. Składy niektórych ekip mogą się przecież znacząco zmienić. Na razie koncentrujemy się na mistrzostwach Europy. Właśnie, mistrzostwa Europy. Niemcy, Chorwacja, Austria. Wyjdziemy z grupy? - Gdybyśmy w to nie wierzyli, całe przygotowania nie miałyby sensu. Przyznam, że nie chciałem, byśmy trafili do jednej grupy z Chorwacją. Wolałbym już grać ze Szwedami. Myślałem ponadto, że los po raz kolejny skojarzy nas z Czechami. Stało się inaczej. Trzeba zatem podjąć rywalizacje z trudnymi przeciwnikami. W finałach mistrzostw Starego Kontynentu nie ma już słabych drużyn. Nie jesteśmy bez szans. Martwi mnie jedynie lokalizacja naszych spotkań. Do Klagenfurtu znacznie bliżej będą mieli zarówno Niemcy, jak i Chorwaci. O Austriakach, współgospodarzach imprezy już nie wspominam. Obawiam się więc, że nasi piłkarze nie będą mieli wielkiego wsparcia ze strony polskich kibiców. Takiego choćby, jak podczas ostatniego Mundialu, kiedy to ich rodacy stanowili 90 procent ludzi obecnych na meczach z Ekwadorem czy Kostaryką. Pozostaję jednak dobrej myśli. Jestem przekonany, że Leo znów coś wymyśli. Coś, czym zaskoczy nie tylko kibiców, ale przede wszystkim przeciwników. Rozmawiał: Daniel Weimer "Dziennik Polski" 2007-12-04

Autor: wa