Przejdź do treści
Przejdź do stopki

NOWY SĄCZ. "Czarodziejski flet" z Koszyc w "Sokole"

Treść

Oklaskami na stojąco żegnano w poniedziałek wieczorem aktorów sceny operowej Teatru Miejskiego w Koszycach, którzy w nowosądeckim "Sokole" pokazali "Czarodziejski flet" Mozarta. To druga już wizyta opery słowackiej w Nowym Sączu. Potwierdza ona, że teatr ten ma duże możliwości artystyczne, choć nie wszystkie są właściwie wykorzystane.

Po raz pierwszy w "Sokole" przedstawieniu towarzyszyła projekcja napisów nad sceną.

- Taka jest tendencja na świecie, by jednak tłumaczyć widzowi operowemu, co aktorzy śpiewają. Wynika to ze zwykłego zabiegania o widownię - wyjaśnia szef działu artystycznego "Sokoła" Liliana Olech.

Piszący te słowa nie jest entuzjastą ułatwiania ludziom życia w taki akurat sposób. Od tego są programy, streszczenia libretta i inne informacje stanowiące przewodnik po widowisku. Sądecki debiut napisów trafił jednak na wyjątkowo sprzyjające okoliczności. "Czarodziejski flet" jest operą o powikłanej i niejasnej treści, a do tego ma dużo monologów, niczym w sztuce dramatycznej, co rodzi zapotrzebowanie na doraźne tłumaczenie. Była wcześniejsza obawa, że napisy pojawią się na ekranie na wzór praktyk stosowanych w kościołach, ale na szczęście nic podobnego się nie stało. Były dyskretne nad górną rampą, wystarczyło na nie rzucić tylko okiem, by zorientować się, o czym mowa lub śpiew.

"Czarodziejski flet" jest ostatnią operą Mozarta, napisaną szybko, na kilka tygodni przed śmiercią. Od razu na premierze wzbudziła emocje i kontrowersje swoją niejednoznacznością. Jest to niby baśń o wędrówce w poszukiwaniu dobra, piękna i miłości, ale przecież Mozart nie napisał muzyki do przedstawienia dla dzieci. Nie ma tu czystego podziału na królestwo nocy i słońca, jedno z drugim się przeplata i uzależnia. Mało tego, książę Tamino zakochuje się w córce Królowej Nocy, Paminie. Próbuje ją uwolnić spod władania Sarastra z królestwa boga słońca Ozyrysa. Po drodze oboje poddawani są wielu próbom. Przechodzą przez kolejne kręgi wtajemniczeń, uczestniczą w magicznych misteriach zwalczania się dobra i zła. Czarodziejski flet ma ich chronić przed rozterkami moralnymi.

Na różne sposoby próbowano tłumaczyć to dzieło. Inscenizacje tropiły w mozartowskim dziele wątki faustowskie, odwiecznej walki w człowieku złych i dobrych sił. Były i takie, które wywodziły pomysł dzieła wprost z loży masońskiej, i ten drogowskaz nie jest błędny. Mozart przez wiele lat aż do śmierci był masonem. Autor libretta także należał do bractwa wolnomularskiego. Wielu znawców Mozarta dopatruje się w ostatnim dziele osobistego rozrachunku artysty z jego działalnością w loży i kreowaną w niej wizją świata. Przed laty w jednym z wystawień "Czarodziejskiego fletu" w Teatrze Wielkim w Łodzi pojawiły się wprost w scenografii symbole masońskie. Po śmierci Mozarta plotkowano, że ktoś mu pomógł zejść ze świata, gdyż opera czyni zbyt szczegółowe aluzje do masońskich praktyk i filozofii, których tajemnicy członkowie przysięgają strzec.

Jakkolwiek by nie myśleć, opera prowokuje reżyserów i scenografów do najbardziej fantazyjnych pomysłów. Bywały mroczne groty, zamki pełne strachów, ogrody zaludnione faunami. Bywało, że Królowa Nocy wychodziła z podziemi lub zjawiała się na podniebnej huśtawce. Tworzono z opery widowiska wręcz szekspirowskie.

Koszyckie przedstawienie usiłuje nadać operze stylistykę rodem z "Gwiezdnych wojen". Pomysł być może ciekawy, ale aktorzy zostają uwięzieni w statycznej scenografii, która pozwala jedynie na posągowe arie i śpiewy chórów. Ruch, o który tak prosi się mozartowska lekkość muzyki, ogranicza się jedynie do kilku układów. Wjazdy tronu Królowej Nocy momentami ocierają się o śmieszność, podobnie jak obrotowe więzienie Paminy. Na szczęście słuchaliśmy znakomitych głosów Reny Fujii w roli Królowej Nocy oraz wdzięcznego, ciepłego sopranu Anety Mihaljyovej jako Paminy. Opera koszycka ma bardzo dobrą orkiestrę. Jak się dowiedzieliśmy, ma zamiar kształcić młodzież aktorską, więc tylko patrzeć, jak zjawi się reżyser, który z nią zaszaleje, tak jak na to zasługuje. A o tym, że można zrobić z opery dynamiczne, żywe przedstawienie, świadczy wystawiony kilka dni wcześniej zachwycający "Don Pasquale" z Krakowa. (WCH)
"Dziennik Polski" 2006-11-15

Autor: wa