Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ochroniarze jak parawan

Treść

Z mec. Bartoszem Kownackim, pełnomocnikiem kilku rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, rozmawia Marcin Austyn

„Nasz Dziennik” ujawnił, że do formalnej procedury oględzin ciał ofiar katastrofy smoleńskiej masowo ściągani byli ochroniarze z moskiewskich kin i centrów han-dlowych. Mieli czuwać nad prawidłowością prowadzonych badań. To normalna procedura?

– Trzeba by tu spojrzeć na przepisy rosyjskie oraz na tamtejszą praktykę. W Polsce znana jest instytucja świadka przybranego. To osoba, która niejako gwarantuje prawidłowość wykonywanych czynności. Oczywiście nie dotyczy to takich czynności, jak oględziny zwłok, ale np. przeszukań. Jak się domyślam, w prawie rosyjskim ta instytucja zapewne jest daleko szersza i stosuje się ją także przy oględzinach czy identyfikacji zwłok. Pozostaje tu jednak ocena praktyki, bo ściągnięcie do tego rodzaju czynności osoby kompletnie nieprzygotowanej jest całkowicie niecelowe. Można się też domyślać, że w taki właśnie sposób postanowiono jakby dodatkowo zagwarantować poprawność prowadzonych czynności. Tylko że oględziny zwłok są czynnością bardziej poważną niż przeszukanie. Taki przygodny świadek może dopilnować na przykład, by czegoś nie podrzucono przy przeszukaniu, i ktoś bez specjalnego przygotowania może obserwować tego rodzaju czynności. W przypadku oględzin, identyfikacji zwłok, gdzie mamy do czynienia z sytuacją traumatyczną samą w sobie, wiarygodność takiego przybranego świadka jest ograniczona. Przecież większość z nas, nieprzygotowana do tego rodzaju sytuacji, starałaby się uciec – i to nie tylko myślami – od tego, co się dzieje.

Jaką rolę procesową mieli odegrać ci przypadkowi mężczyźni?

– Wydaje się, że w tym przypadku powołanie przybranych świadków było wyrazem chęci stworzenia atmosfery pozornego legalizmu. Że było to działanie na wypełnienie przepisów, ale niegwarantujące prawidłowości przebiegu prowadzonych czynności. Po drugie, jeśli ściąga się przygodną osobę do uczestniczenia w tego rodzaju czynnościach, to świadczy to tylko o lekkim sposobie podejścia Rosjan do wyjaśniania okoliczności katastrofy. Niestety, kolejne informacje: o sposobie doboru świadków, o tym, jak „przeprowadzano” sekcje, jak dochodziło do zamiany ciał – składają się w szerszy obraz pokazujący, że Rosjanom nie zależało na tym, by czynności związane z tym śledztwem były przeprowadzone zgodnie z procedurami. Dla mnie jest to obraz kompromitujący służby rosyjskie.

Wróćmy do ochroniarzy. Mieli oni stać obok, „dozorować” czynności, potem podpisać protokół. Mogli też wnieść uwagi. Tylko jakie?

– To oczywiste, że osoba, która nie jest przygotowana merytorycznie i psychicznie do tego rodzaju czynności, a przecież oględziny zwłok, szczególnie po katastrofie, są przeżyciem traumatycznym, nie jest w stanie pomóc w czynnościach nawet jako obserwator. Taka osoba nie jest w stanie ocenić, czy proces oględzin, identyfikacji przebiega w sposób prawidłowy. Zastanawiam się, skąd i komu przyszedł do głowy pomysł, by ściągnąć ochroniarzy do uczestniczenia w tego rodzaju czynnościach. Z pewnością była w Moskwie grupa osób, czy to związanych z zakładem medycyny sądowej, czy też śledczych, policjantów, lekarzy, pielęgniarzy, którzy do tego rodzaju sytuacji byli lepiej przygotowani i byliby w stanie merytorycznie ocenić prawidłowość prowadzonych czynności.

Takie postępowanie Rosjan tłumaczy liczbę błędów i braków w dokumentacji medycznej?

– Nie wiem, czy sięgnięcie po tego rodzaju nieprzygotowane osoby rozumieć jako przejaw braku kompetencji czy też celowego działania. Jednak z pewnością taka sytuacja sprzyjała temu, by wykonać tylko te czynności, które się chce wykonać, a innych nie dopełnić i ukryć pewne fakty. Przy osobach niemających pojęcia o tym, jak powinny wyglądać oględziny zwłok, ich identyfikacja – jest to bardzo łatwe do wykonania. Dla takich nieprzygotowanych świadków wszystko wygląda w sposób profesjonalny, poważny, a tak naprawdę świadkowie są przerażeni całą sytuacją, w której znaleźli się dość przypadkowo.

 

Dziękuję za rozmowę.

Nasz Dziennik Wtorek, 19 lutego 2013

Autor: jc