Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Opera toksyczna

Treść

NOWY SĄCZ. "Cosi fan tutte" w "Sokole" to widowisko o wyrządzonym świństwie. Stawia pytania o granice ludzkiej przyzwoitości i wcale nie jest do śmiechu

Wagner komentując operę komiczną "Cosi fan tutte" Mozarta miał powiedzieć, że do złego libretta nie da się napisać dobrej muzyki. Opera Krakowska pokazała ten spektakl w sobotę w nowosądeckim "Sokole". Już nawet nie o to chodzi, że treść opery jest kiepska i naciągana, ale moralnie toksyczna. Librecista i genialny skądinąd kompozytor każą się nam śmiać z tego, co akurat zabawne nie jest. Obaj najwyraźniej wpadli w pułapkę własnego pomysłu realizowanego na kolanie i niekonsekwentnie.

Sprawdzenie wierności ukochanych kobiet jest tylko pozornie żartem. Przeradza się w ponury dramat o tym, że człowiekiem rządzi namiętność i bywa niebezpieczna, gdy się ją prowokuje. To coś takiego, jak zabawa w wywoływanie duchów, zakazana przecież przez specjalistów w tym temacie. Może się skończyć fatalnie.

Autorzy krakowskiego wystawienia, najwyraźniej mieli te same rozterki z odpowiedzią na pytanie, co z tym "fan tuttem" zrobić. Postaci usiłują grać zabawnie, robią miny i dowcipy. Niektóre pomysły inscenizacyjne są przedniej marki, jak z lekarzem lub notariuszem.

Wagner komentując operę komiczną "Cosi fan tutte" Mozarta miał powiedzieć, że do złego libretta nie da się napisać dobrej muzyki. Opera Krakowska pokazała ten spektakl w sobotę w nowosądeckim "Sokole". Już nawet nie o to chodzi, że treść opery jest kiepska i naciągana, ale moralnie toksyczna. Librecista i genialny skądinąd kompozytor każą się nam śmiać z tego, co akurat zabawne nie jest. Obaj najwyraźniej wpadli w pułapkę własnego pomysłu realizowanego na kolanie i niekonsekwentnie.

Sprawdzenie wierności ukochanych kobiet jest tylko pozornie żartem. Przeradza się w ponury dramat o tym, że człowiekiem rządzi namiętność i bywa niebezpieczna, gdy się ją prowokuje. To coś takiego, jak zabawa w wywoływanie duchów, zakazana przecież przez specjalistów w tym temacie. Może się skończyć fatalnie.

Autorzy krakowskiego wystawienia, najwyraźniej mieli te same rozterki z odpowiedzią na pytanie, co z tym "fan tuttem" zrobić. Postaci usiłują grać zabawnie, robią miny i dowcipy. Niektóre pomysły inscenizacyjne są przedniej marki, jak z lekarzem lub notariuszem. Jednak świat, który ich otacza, jest mroczny. Przypomina nastroje Szekspira, Brechta, czy Ibsena, który wybebesza bohaterom wnętrzności. Nie do radości jest scenografia, ascetyczna i arytmetyczna, czy zimne światło, zielonkawo-niebieskie. Na scenie brak zupełnie barokowego kalejdoskopu mozartowskich pasteli. Przez cały spektakl bohaterom towarzyszy tajemnicza postać w masce, wyraźnie kierująca losem ludzi, być może uosabiająca ową nieokiełznaną namiętność. Kiedy kobiety ulegają i mężczyźni kończą swoją okrutną igraszkę z nimi, maska triumfuje i przejmuje władzę nad światem. Obecność tej osoby dramatu nadaje temu, co się dzieje, charakter uniwersalny, podobnie jak kostiumy zdecydowanie z różnych epok i kultur. Muzyka, co prawda, lekka i melodyjna, jak to u Mozarta, również nie rozbawia. Autor "Zaczarowanego fletu" zdaje się rozumieć, że intryga wywołuje moralne i psychologiczne zmory. Cesarz jednak czeka na premierę. Nie ma czasu decydować, czy ma być więcej radości, czy smętku. W rezultacie, wybacz Amadeuszu, mamy, co prawda ładne muzycznie, ale pitolenie. A jest z czym porównać, bo niedawno gościliśmy "Cyrulika sewilskiego". W tej operze muzyka Rossiniego sama niesie humor jak na skrzydłach, puentuje gagi. Ktoś spyta, czy jest o co szpadę kruszyć?

"Cosi fan tutte" opowiada o tym jak, pod pozorem zakładu, opłacając stręczyciela alfonsa - w oryginale postać ta ma imię Don Alfonso - można zdeprawować ukochaną kobietę, mieć na dobitkę przyjemność z jej siostrą a równocześnie narzeczoną przyjaciela, a potem zrobić scenę wystawionej na okrutną próbę wybrance, że moralnie upadła. To już nie jest nawet "prosty tutte". I jeśli czytam w programie, że "Cosi fan tutte" ma służyć jedynie dobrej rozrywce i zabawie, to ja się pytam bileterki, gdzie jest wyjście. Długo szukać w teatrze czegoś podobnie ponurego i obłudnego. I jeszcze z chóralnym zakończeniem, że właściwie nic się nie stało!

Tytuł opery "Cosi fan tutte", czyli tak czynią wszystkie, jest totalnym załganiem, bo jeśli już, to tutti, a więc Wszyscy. Namiętność porywa bez różnicy płci. Męskich bohaterów tej hecy wypada spytać, co chcieli sprawdzić, wierność kochanki, czy jej siostrę? Zdezorientowany widz po wyjściu z teatru rozgląda się choćby za drobiną pokrzepienia.

Wypadałoby właściwie pojechać kilka ulic dalej, do burdelu. Nie teatralnego, jak w poznańskim wystawieniu tej samej opery, ale prawdziwego i przekonać siebie, że tam jest uczciwiej.

Wojciech Chmura

"Dziennik Polski" 2006-02-20

Autor: ab