Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Osiągnąć świętość

Treść

Święci, którzy nas otaczają, na których patrzymy, których znamy - iluż ich jest? Święci, którzy mają być dla nas przykładem. Święci, którzy byli ludźmi, jak i my - czyli żadnego uprzywilejowania, żadnych ulg. Patrzą na nas i starają się nam pomóc. Tylko czy my chcemy im na to pozwolić? Bo świętymi albo stajemy się tu i teraz, w naszej szarej, zwykłej codzienności - tak jak wszyscy święci - albo nie stajemy się nigdy. Każde "potem się tym zajmę" może przemienić się w "już za późno". Ewangelia daje nam obraz szczęśliwości. Nieco innej od potocznego pojmowania. Owa szczęśliwość idzie pod prąd tego, co współczesny świat za szczęście uważa. Bo jest to szczęście wymagające, odpowiedzialne, świadome, realnie spoglądające na rzeczywistość - szczęście, które podejmuje życie takim, jakim ono jest - bez negowania płaszczyzny prób, trudu, doświadczeń, problemów, bez negowania doświadczenia choroby i śmierci. A przede wszystkim, jest to szczęście autentyczne. Czyż nie pociąga nas - jeśli tak dogłębnie spojrzymy na życie jakiegoś świętego - jego autentyzm? Autentyzm dostrzegania Boga, drugiego człowieka i siebie - oczyma miłości. Autentyzm poszukiwania odpowiedzi na egzystencjalne pytania, zakorzenione w codziennym wędrowaniu. Autentyzm poznawania tego, co "moje", zachwycania się tym, umacniania. Autentyzm wprost bije z ich twarzy! To nie słodka aureola, ale wysiłek włożony w to, by odnajdywać w sobie Boże podobieństwo. Szczęście ewangeliczne ma jedną podstawę. "Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy". To szczęście jest darem Boga Ojca dla Jego dzieci! To nie jest pławienie się w ubóstwie, w prześladowaniach, w urąganiach itp. To przede wszystkim zachwyt nad obdarowaniem! Wiemy, jak powie św. Jan, że jesteśmy "dziećmi Bożymi", ale nie wiemy "czym będziemy". Jednak daje on jasną wskazówkę: "będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim jaki jest". Ubogi, smucący się, cichy, łaknący sprawiedliwości, miłosierny, czystego serca, wprowadzający pokój, nieustannie cierpiący prześladowania, przyjmujący urągania - tak rozbrzmiewają błogosławieństwa na Górze. Święci szli za Jego przykładem - każdy wedle własnego powołania! Każdy poszukiwał czegoś "więcej", nie zadawalał się już "wyuczonym na pamięć", szukał jak "bardziej, lepiej, dokładniej". I dlatego nie bali się śmierci - przekłamaniem jest, że lubowali się w niej - nie lękali się, bo w Bogu szczęście znaleźli. Nie szukali śmierci, ale też nie bali się spojrzeć jej w oczy. Bo wierzyli, że Jezus Chrystus spojrzał jej prosto w oczy i zwyciężył! Święci "tu i teraz", a nie "jutro". Święci w codzienności naszych obowiązków, jak wielu z tych świętych, którzy na nas spoglądają. Święci w uczynkach miłości i solidarności. Czasami zarzuca się, że nasi święci są "ociekający przesłodzoną świętością" - to byli normalni ludzie, jak każdy z nas. I tak często sami zabijamy w świętych ich realne człowieczeństwo. Niech przykładem będzie św. Franciszek z Asyżu, zachwycamy się jego "ekologią", a któż pamięta, że oddał wszystko swemu ojcu, że całował rany chorych na trąd? Zresztą niech przykładem będzie nam Matka Teresa z Kalkuty. Świętość jest konkretna aż do bólu! I możliwa do osiągnięcia! O. Robert Więcek, sj nowysacz@dziennik.krakow.pl "Dziennik Polski" 2007-10-31

Autor: wa