Przejdź do treści
Przejdź do stopki

PiS się nie popisało

Treść

Sobie a muzom można chyba nazwać wniosek Prawa i Sprawiedliwości o odwołanie marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. Głosowanie, które - choć z góry skazane na porażkę - miało być wyrazem zdecydowanego stanowiska PiS w tej sprawie, okazało się kompromitacją. Władze klubu nie potrafiły nawet zmobilizować wszystkich swoich parlamentarzystów i jedenastu z nich nie wzięło udziału w głosowaniu. Ostatecznie wniosek upadł większością 274 głosów przeciwko 147. Najpierw była niemrawa debata, w której sprawiający wrażenie słabo przygotowanego Jarosław Kaczyński uzasadnia wniosek o odwołanie Komorowskiego tym, że marszałek "nie pozwala nam na przerwy". Zdecydowanie bardziej merytoryczne zarzuty wobec marszałka można było znaleźć choćby w piętnastostronicowym wniosku PiS. Wreszcie wynik głosowania. Kompromitujący - nie dlatego, że PiS przegrało, ale ze względu na styl, w jakim przegrało. - Nie powinniśmy w ogóle wdawać się w takie sprawy, jeśli nie jesteśmy w stanie się należycie przygotować. Ja miałem głosować, głosowałem, ale czuję coraz większy niedosyt. Brniemy w nijakość - mówi jeden z członków Rady Politycznej PiS. Ale jak przygotować dobrze posłów własnego klubu do głosowania nad odwołaniem Bronisława Komorowskiego, skoro bardziej zajęci są wewnętrznymi rozgrywkami? Głosowanie, opozycyjne ustawy i projekty działania to nie był w piątek główny temat rozmów kuluarowych posłów PiS. Więcej uwagi poświęcali "cypryjskiemu incydentowi" z udziałem posłów Łukasza Zbonikowskiego i Karola Karskiego. I wymyślali kolejne "propozycje": wprowadzić w Sejmie zakaz jeżdżenia meleksami albo też ufundować klubowym kolegom abonament do wesołego miasteczka, gdzie mogliby wyszaleć się na gokartach. W piątkowym głosowaniu posłowie odrzucili wniosek klubu PiS o odwołanie Komorowskiego ze stanowiska. Wniosek PiS poparło 147 posłów, 274 było przeciw, 3 wstrzymało się od głosu. Bezwzględna większość głosów wynosiła 213. Przeciwko wnioskowi byli prawie wszyscy - 197 - posłowie PO. Sam Komorowski wstrzymał się od głosu, a 11 przedstawicieli Platformy nie wzięło udziału w głosowaniu - w tym m.in. premier Donald Tusk, Sławomir Nowak i Janusz Palikot. Przeciwnych odwołaniu marszałka Sejmu było także 33 posłów klubu Lewica. Dwóch wstrzymało się od głosu, w tym szef SLD Grzegorz Napieralski, a 7 nie głosowało. W klubie PSL 29 posłów opowiedziało się przeciwko odwołaniu Komorowskiego, a 2 nie wzięło udziału w głosowaniu, m.in. wicepremier Waldemar Pawlak. Aż 11 posłów PiS nie wzięło udziału w głosowaniu, wśród nich Elżbieta Jakubiak i Zbigniew Ziobro. Z poseł Jakubiak nie udało nam się wczoraj skontaktować, nie odbierała telefonu. Zbigniew Ziobro może mówić o pechu, tuż przed głosowaniem przypomniał sobie, że kartę do głosowania zostawił w innej marynarce, a tę w pokoju sejmowym. Kiedy zdyszany wrócił z kartą na salę, okazało się, że to już musztarda po obiedzie. Za odwołaniem Komorowskiego zagłosował natomiast, zgodnie ze swoją wcześniejszą deklaracją, były marszałek Sejmu Ludwik Dorn, niedawno usunięty z klubu PiS. Po wczorajszym głosowaniu Komorowski starał się zachować umiar w komentarzach i podkreślał, że choć już w środę przeciwko wnioskowi PiS opowiedzieli się posłowie PO, PSL i Lewicy, to sprawa wcale nie była przesądzona, bo w takich przypadkach "wszystko się może zdarzyć". Wschodnia polityka Komorowskiego Na krótko przed pomyślnie rozstrzygniętym dla Komorowskiego wnioskiem o odwołanie go z funkcji marszałka Sejmu polityk PO spotkał się z byłą przewodniczącą parlamentu gruzińskiego Nino Burdżanadze, jedną z liderek opozycji wobec prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego. Komorowski wcześniej krytycznie oceniał działania prezydenta Kaczyńskiego w Gruzji i jego związki z Saakaszwilim, za co zresztą naraził się ze strony PiS na zarzut "prorosyjskości". Wczoraj nie ukrywał też, że z gruzińską polityk rozmawiał o... Lechu Kaczyńskim. I podkreślał, że w przeciwieństwie do prezydenta Gruzji Saakaszwilego, to Burdżanadze jest opozycją "mądrej walki". - Jest mi miło, że mogłem okazać solidarność z Gruzinami myślącymi mądrze, demokratycznie i patriotycznie - mówił Komorowski. Burdżanadze w 2003 roku wspólnie z Saakaszwilim przewodziła gruzińskiej tzw. rewolucji róż, która doprowadziła do obalenia Eduarda Szewardnadzego. Pełniła tymczasowo obowiązki prezydenta, następnie została przewodniczącą parlamentu. Po zwycięstwie Saakaszwilego w wyborach prezydenckich ogłosiła rezygnację z udziału w życiu politycznym. Szybko jednak zmieniła zdanie i, zakładając ruch "Zjednoczona Gruzja", stała się jedną z liderek opozycji. Wojciech Wybranowski "Nasz Dziennik" 2008-12-06

Autor: wa