Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rutkowski nadrabia butą

Treść

Były milicjant z czasów stanu wojennego detektyw Krzysztof Rutkowski w wojowniczym nastroju zeznawał wczoraj przed sejmową komisją śledczą badającą sprawę uprowadzenia i zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Były poseł Samoobrony stwierdził, że za swe usługi wziął od rodziny zaledwie 20 tys. zł za miesiąc pracy, a nie milion złotych, jak w swoich zeznaniach podał Włodzimierz Olewnik, ojciec zamordowanego. W słowie wstępnym detektyw przypomniał, że na początku sprawy zaraz po uprowadzeniu miał zaproponować telewizji TVN rejestrowanie działań zmierzających do odszukania i uwolnienia Olewnika, ale kierownictwo stacji odmówiło, twierdząc, że byłaby to "reklama jakiejś masarni spod Płocka".

Włodzimierz Olewnik powiedział we wrześniu, że Rutkowski oszukał go na milion złotych, wziętych na poczet pomocy w poszukiwaniach Krzysztofa. Zdaniem Rutkowskiego, za swą pracę pobrał 20 tys. zł, bo na tyle została wystawiona faktura. - Gdybym wziął choć złotówkę poza fakturą, pewnie dziś bym siedział - oświadczył na początku przesłuchania Rutkowski.
W okresie, kiedy dokonano porwania, realizowano film dokumentalny w telewizji TVN z udziałem firmy Rutkowskiego na temat działań detektywa. Rutkowski relacjonował, że miał zaproponować telewizji TVN rejestrowanie kamerami działań zmierzających do odszukania i uwolnienia Olewnika, ale kierownictwo telewizji odmówiło, twierdząc, że byłaby to "reklama jakiejś masarni spod Płocka". - Gdyby telewizja nie odmówiła, może dziś komisja nie miałaby czego wyjaśniać. Gdyby telewizja była obecna przy czynnościach policji, to funkcjonariusze bardziej by się spinali - powiedział.
Zdaniem detektywa, zamordowanego Krzysztofa nie powinno się nazywać biznesmenem i nie interesy kryją się za porwaniem, ponieważ dla okupu nie porywa się przedsiębiorcy, tylko kogoś z jego rodziny. - To nie był żaden biznesmen. Do jakiego biznesu się nie dotknął, to wszystko padało. Nie porywa się biznesmenów, bo biznesmen musi przygotować kasę na okup. Porywa się jego dzieciaka - mówił.
Rutkowski od początku przesłuchania zachowywał się dosyć arogancko i zażądał nawet od przewodniczącego komisji Marka Biernackiego (PO), by zdyscyplinował posła Zbigniewa Wassermanna (PiS), kiedy ten pytał go o zaprzeczenie lub ewentualne potwierdzenie informacji, że jego firma brała od klientów pieniądze w sytuacji, gdy osoby poszukiwane miały już nie żyć. Rutkowski odparł, że to kłamstwo. Biernacki pouczył go, że może żądać co najwyżej uchylenia pytania, jeśli nie chce na nie odpowiadać.
Rutkowski- jak sam powiedział - w latach 1981-1985 był funkcjonariuszem Milicji Obywatelskiej. Na pytanie wiceprzewodniczącego Wassermanna, dlaczego krajowe środowisko detektywistyczne źle go ocenia, odparł, że to być może z zawiści.
Odnosząc się do kwestii pieniędzy, których wyłudzenie zarzucił mu Włodzimierz Olewnik, ocenił, że mógł to uczynić informator agencji Andrzej K. z Wejherowa, z którym jego firma współpracowała w wielu innych sprawach. Tymczasem to jego detektywi - jak mówił nam mecenas Bogdan Borkowski - mieli zaproponować rodzinie do współpracy Andrzeja K., który może być najważniejszą postacią w relacjach Rutkowskiego z Olewnikami. On miał też odbierać pieniądze od Olewnika i wszystko wskazuje na to, że przekazywał je Rutkowskiemu, chociaż detektyw temu zaprzecza.
Jak mówił wczoraj Rutkowski, Andrzej K. dotarł do rodziny Olewników jesienią 2001 r., tuż po porwaniu Krzysztofa Olewnika, powołując się na kontakty z biurem detektywistycznym. Sam Rutkowski - podkreślił - z Włodzimierzem Olewnikiem zetknął się półtora roku po uprowadzeniu, a wcześniej kontaktował się z córką Olewnika.
Zdaniem niektórych prokuratorów i policjantów zeznających już przed komisją, udział Rutkowskiego w śledztwie był "nieszczęściem" tej sprawy, a jego firma prowadziła podsłuch - co powinna robić policja. Używany sprzęt był tak słabej jakości, że nagrania nie nadawały się do wykorzystania w postępowaniu. Okazało się - jak mówił Wassermann - że biuro detektywistyczne więcej może i policja jest na jego łasce. Pracownicy mieli utrudniać pracę policji, a zdobywane informacje miały służyć wyłudzaniu pieniędzy, a nie szukaniu sprawców uprowadzenia.
Paweł Tunia
"Nasz Dziennik" 2009-10-30

Autor: wa