Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rząd dobiera się nam do kieszeni

Treść

Podwyżkę stawek podatku VAT na trzy lata i redukcję w tym czasie deficytu budżetowego do 3 proc. PKB zakłada czteroletni plan finansowy rządu Donalda Tuska. Koszty kryzysu finansów publicznych koalicja PO - PSL chce przerzucić głównie na biedniejszą część społeczeństwa. Nie będzie w nich partycypował sektor finansowy.
Plan, który przyjęła wczoraj Rada Ministrów, zakłada, że w przyszłym roku deficyt budżetowy ma wynieść 45 mld zł, w 2012 - 40 mld, w 2013 zaś - 30 mld złotych. Wcześniej rząd zakładał, że spadek deficytu do 3 proc. PKB nastąpi o rok wcześniej. Przez najbliższe 3 lata w miejsce dotychczasowych 3, 7 i 22 proc. mają obowiązywać trzy stawki podatku od wartości dodanej VAT - 6, 8 i 23 procent. Podatek VAT płacony jest przez nabywców towarów konsumpcyjnych w handlu detalicznym. Dotyczy wszelkich dóbr, tj. usług, energii, wyrobów przemysłowych, odzieży, obuwia, żywności oraz leków. Im mniej nabywca zarabia, tym dotkliwiej odczuje wzrost podatku VAT. - Podwyżka VAT zahamuje wzrost gospodarczy i obciąży najbiedniejszych i średniozamożnych obywateli, którzy całość lub większą część dochodów przeznaczają na dobra podstawowe - zwraca uwagę ekonomista prof. Artur Śliwiński.
Deficyt finansów publicznych przekracza obecnie 7 proc. produktu krajowego brutto. W tym roku sięgnie ok. 85 mld zł, w 2009 r. był o 10 mld wyższy. To oznacza, że budżet musi zaciągać co roku 85-90 mld zł nowych długów. Zadłużenie Polski sięga blisko 700 mld zł, a wraz z zadłużeniem ukrytym w niewydolnym systemie emerytalno-zdrowotnym szacowane jest na blisko 3 bln złotych. Spłata długów pochłania rocznie 40 mld zł, a mimo to zadłużenie - zamiast się zmniejszać - z miesiąca na miesiąc wzrasta.
Po nagłośnieniu katastrofalnych danych przez media i po doświadczeniach płynących z dotkniętych Grecji i Węgier rząd Donalda Tuska, który dotychczas opalał się na "zielonej wyspie", nie martwiąc się pętlą zadłużenia na szyi, tym razem zdecydował się jednak "coś zrobić".
Wzrost VAT to spadek wzrostu
W ocenie ekonomistów, podwyżka podatku obciążającego konsumpcję spowoduje skokowy wzrost cen, wzrost inflacji, zmniejszenie popytu i spowolnienie gospodarcze. - Podwyżka może spowodować wzrost cen i zmniejszenie popytu. Nie będzie ona korzystna dla rozwoju gospodarczego, a jej efekty fiskalne mogą okazać się niewielkie - twierdzi prof. Anna Zielińska-Głębocka z Rady Polityki Pieniężnej, zastrzegając, że wzrost cen niekoniecznie musi się przełożyć na wzrost inflacji. Negatywnie podwyżkę stawki VAT ocenia również prof. Elżbieta Chojna-Duch z RPP. Jej zdaniem, sama zapowiedź podwyżki VAT wpłynie na wzrost inflacji już w tym roku. - Rząd powinien się skupić na ograniczeniu wydatków, ich większej efektywności, racjonalizacji - stwierdza Chojna-Duch.
Według innego członka Rady Polityki Pieniężnej, prof. Adama Glapińskiego, wzrost VAT spowoduje podwyżkę paliw, gazu, energii elektrycznej, to zaś przełoży się na wzrost cen wszystkich towarów i usług. - Podwyżka VAT nie zostanie zrekompensowana spadkiem marży. W Polsce zawsze wzrostowi kosztów towarzyszy wzrost cen - twierdzi prof. Glapiński.
Plan finansowy rządu opiera się na trzech filarach: regule wydatkowej, podwyżce stawek VAT i wyprzedaży przez Skarb Państwa resztek polskiego sektora finansowego oraz ziemi. Oprócz podwyżki VAT o 1 proc. plan zawierać ma też mechanizm dalszych automatycznych podwyżek tego podatku, jeśli dług publiczny przekroczy próg 55 proc. PKB.
Reguła wydatkowa to gilotyna, która ma automatycznie ciąć wzrost wydatków "luźnych" budżetu (niezapisanych w ustawach) do poziomu 1 proc. powyżej inflacji. Oszczędności, jakie wniesie do budżetu, wyniosą zdaniem ekspertów nie więcej niż 5 mld zł, ponieważ większość wydatków budżetowych ma charakter obligatoryjny oparty na zapisach ustaw. Ekonomiści ostrzegają, że gilotyna spowoduje mechaniczne cięcie wydatków na inwestycje, co negatywnie odbije się na gospodarce. Prawdopodobnie rząd będzie po cichu manipulował przy ustawach, aby zbić poziom wydatków obligatoryjnych i ograniczyć grono beneficjentów rozmaitych świadczeń.
Rząd zamierza pozbyć się kontroli nad PZU i PKO BP - wynika z planu finansowego. Ta szokująca informacja pojawiła się w poniedziałek. Operacja ma charakter nadzwyczajny - sprzedaż obu kolosów finansowych nie została bowiem przewidziana w rządowym planie prywatyzacji.
Obie instytucje finansowe to najcenniejsze, ostatnie "perły w koronie" należące do Skarbu Państwa. Z samych dywidend budżet może pozyskiwać z nich rocznie po kilka miliardów złotych, nie licząc innych korzyści dla budżetu i polskiego rynku wynikających z obecności własności państwowej w sektorze finansowym. Zysk PZU za lata 2006-2008 wyniósł blisko 13 mld złotych. Sprzedaż akcji obu spółek połączona z utratą przez Skarb Państwa kontroli właścicielskiej może przynieść jednorazowo... kilkanaście miliardów złotych.
- Premier Tusk i minister finansów powinni rozważyć, czy w kosztach redukowania deficytu nie powinny partycypować banki i firmy ubezpieczeniowe - zauważa Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. O tym, że instytucje finansowe mają olbrzymią nadpłynność, świadczy jego zdaniem fakt, że operacje otwartego rynku, polegające na zakupie przez banki bonów NBP, przekroczyły ostatnio rekordową kwotę 81 mld złotych. - Banki mają środki, ale wolą je lokować w bony NBP, zamiast wspierać kredytem realną gospodarkę - twierdzi Szewczak. Zwraca uwagę, że taki kierunek polityki obrał nowy węgierski rząd Viktora Orbana, który - niezależnie od kosztów ponoszonych przez społeczeństwo - nałożył na banki podatek od aktywów netto wynoszący 0,45 proc. oraz podatek na firmy ubezpieczeniowe w wysokości 5,2 procent. Decyzja została już zatwierdzona przez węgierski parlament - i nie pomogło niezadowolenie Komisji Europejskiej ani wstrzymanie przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy transzy kredytu pomocowego dla Węgier. - Premier Orban postawił na odbudowę suwerenności gospodarczej Węgier i ochronę węgierskiego społeczeństwa przed drastycznymi posunięciami finansowymi podyktowanymi przez MFW i UE. Rząd Tuska odwrotnie - na drenowanie kieszeni obywateli i wyzbywanie się resztek suwerenności wraz z majątkiem narodowym - zwraca uwagę główny ekonomista SKOK.
Podobnie ocenia plan finansowy prof. Śliwiński. Jego zdaniem, sytuacja Polski jest porównywalna z węgierską, ale szanse Węgier są większe, ponieważ mają autonomiczny rząd, który jest zdeterminowany, aby wyprowadzić państwo z kryzysu, zamiast go pogłębiać.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik 2010-08-04

Autor: jc