Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Śmierć zimna jak stal

Treść

NOWY SĄCZ. Sądeccy ratownicy wrócili z Katowic. Wczoraj na miejsce katastrofy pojechał strażak z psem przeszkolonym do poszukiwania zwłok, bo nie było już szans na odnalezienie żywych ludzi

- Gdybyśmy nie dotarli na miejsce śmigłowcem, nie udałoby się nam nikogo uratować - twierdzą sądeccy strażacy z Małopolskiej Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej, biorący udział w akcji ratunkowej w Katowicach. W sobotę przed godz. 22 udało im się wydobyć spod gruzów czterech żywych ludzi. Potem odnajdywano już tylko zwłoki.

O zaangażowaniu sądeckich strażaków w akcję w Katowicach obszernie informowaliśmy wczoraj. Dzięki użyciu śmigłowca należącego do Karpackiego Oddziału Straży Granicznej, już o godz. 19 pierwsza, dziesięcioosobowa grupa ratowników wyruszyła z Nowego Sącza, a o 20 zameldowali się w punkcie dowodzenia. Strażacy mieli z sobą cztery psy szkolone do poszukiwania pod gruzami żywych ludzi. Ich koledzy, kolejnych dziewięć osób, dotarli na miejsce samochodami dopiero o godz. 23. Tymczasem, jak się później okazało, ostatnie żywe osoby wydobyto spod gruzów ponad godzinę wcześniej.

Śmigłowiec pilotował płk. Zbigniew Czerski. Zdecydował się lecieć pomimo trudnych warunków pogodowych. Kiepskie były w Nowym Sączu, a z raportów meteo wynikało, że nad Katowicami jest jeszcze gorzej. Miasto spowijała mgła, a mróz z godziny na godzinę stawał się coraz bardziej dotkliwy. Jakby tego było mało, nad Śląskiem w ogóle źle się lata, bo region usiany jest licznymi przeszkodami. Nie brak tam wysokich kominów i linii wysokiego napięcia, poza tym w powietrzu unosi się smog.

- Na szczęście bardzo dobrze prowadziły nas wojskowe i cywilne służby lotnicze z Krakowa - opowiada Zbigniew Czerski. - Kierowano nas w rejon lotniska Muchowiec należącego do miejscowego aeroklubu. Nocą jest zamknięte, więc nie posiada oświetlenia. Mimo to udało się nam szczęśliwie wylądować.

Gdy ratownicy pojawili się na gruzowisku, trwała tam już zakrojona na ogromną skalę akcja ratunkowa. Jak mówią, prowadzona wzorcowo, choć warunki były trudne. Dookoła metalowe, lodowato zimne elementy zwalonej konstrukcji. Ludzie ślizgali się na dużych fragmentach blachy, a psom marzły łapy i co kilkadziesiąt minut trzeba było zabierać zwierzaki do ogrzewanych namiotów.

Asp. sztab. Krzysztof Gruca ruszył do akcji z psem Garym. Ten błyskawicznie wyczuł człowieka pod zwałami metalu. Jak się okazało, w wąskim otworze tkwił inny ratownik, udzielający pomocy jednej z ofiar katastrofy.

- Potrzebował wsparcia, więc przywiązałem psa do fragmentu konstrukcji i po prostu działaliśmy razem - opowiada Krzysztof Gruca. - Wtedy spod gruzów dochodziły jeszcze jęki i nawoływania o pomoc. Zdarzało się, że po odsłonięciu jakiegoś fragmentu blachy widzieliśmy jedynie nogę, czy rękę człowieka leżącego głębiej. Podawaliśmy środki przeciwbólowe, bo każde nasze stąpnięcie, czy próba uniesienia fragmentów konstrukcji, potęgowały ból ofiar. Musieliśmy też cały czas mówić do tych ludzi. Przede wszystkim próbowaliśmy się dowiedzieć, jakie mają obrażenia, na co musimy szczególnie uważać podczas prób wydobycia ich z tego zawaliska. Bywało, że jeden ratownik podtrzymywał rozmowę pytając o rodzinę, gołębie, pasje i zainteresowania tego człowieka, a kilku innych w tym czasie usiłowało dotrzeć do ofiary. Większość z nich uskarżała się na chłód, bo na zewnątrz panował kilkunastostopniowy mróz.

Sądeccy ratownicy wydobyli spod gruzów czterech żywych ludzi. Wśród nich było dwóch starszych mężczyzn, młody człowiek z Wadowic oraz Holender. Ranni byli w ciężkim stanie. Mieli połamane kończyny i zmiażdżone miednice. Ale udało im się przeżyć, więc można powiedzieć, że pomoc nadeszła w samą porę.

Wszyscy chcieli pomóc

Dowodzący sądecką grupą st. kpt. Bogdan Gumulak opowiada, że lekarz prowadzący na miejscu oględziny zwłok ofiar katastrofy twierdził, iż zdecydowana większość ludzi zginęła natychmiast po zawaleniu się dachu hali wystawienniczej. Zostali zmiażdżeni lub przebici fragmentami metalowej konstrukcji. Ci, którzy nie doznali śmiertelnych urazów, udusili się w ciągu kilku minut pod ciężarem metalu. Dlatego z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że służby ratownicze wydobyły spod zawaliska wszystkich, którzy przeżyli katastrofę.

- Pozytywnie zaskoczyła nas nie tylko doskonała organizacja akcji ratunkowej, ale także spontaniczna pomoc właścicieli miejscowych firm i samych mieszkańców - dodaje Bogdan Gumulak. - Ludzie oferowali ratownikom ciepłe posiłki, dawali gorącą kawę i herbatę. Zresztą na miejscu też działała aprowizacja, czynna była restauracja targowa, w której wydawano jedzenie dla uczestników akcji. Nie brakowało też sprzętu. Dostawaliśmy wszystko, o co poprosiliśmy. Na miejscu pracowały setki lekarzy, strażaków i ratowników.

- Pracowaliśmy etapami - opowiada asp. sztab. Grzegorz Smajdor, uczestniczący w akcji ratunkowej. - Ze względu na mróz, ludzie musieli się wymieniać. Gdy przychodzili do namiotów ogrzewanych dmuchawami, na zawalisko ruszała zmiana. W takim systemie działaliśmy aż do niedzielnego popołudnia, kiedy podjęto decyzję o wycofaniu nas z akcji. Dodam, że nocą na miejscu katastrofy dwukrotnie ogłaszano ciszę. Wtedy ponownie penetrowaliśmy teren z psami, ale nie wyczuły już pod gruzami żadnych żywych ludzi.

Wczoraj przed południem do Katowic skierowano strażaka z Małopolskiej Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej, który zabrał z sobą psa szkolonego do odnajdywania ciał pod gruzami. Towarzyszyło mu jeszcze dwóch sądeckich ratowników.

PAWEŁ SZELIGA > warto wiedzieć

Sądeccy ratownicy podkreślają, że akcja w Katowicach była największą akcją ratunkową, w jakiej uczestniczyli na terenie kraju. Choć skali zniszczeń i liczby ofiar nie sposób porównać z trzęsieniami ziemi w Turcji (1999 r.), czy Iranie (2003), gdzie zginęły tysiące ludzi, to inna była struktura gruzowiska, po którym się poruszali. Po raz pierwszy działali na rumowisku z blachy i stali, choć na poligonie ćwiczyli już akcje prowadzone w takich właśnie warunkach.

Kontrole budynków

W całym regionie służby nadzoru budowlanego wspólnie ze Strażą Miejską, pożarną i policją rozpoczęły wczoraj kontrole obiektów, m. in. super i hipermarketów, hal produkcyjnych, sportowych, widowiskowych i innych większych budynków użyteczności publicznej. Potrwają one kilka dni.

W samym Nowym Sączu ludzie z łopatami pracowali na dachu reala - największego sądeckiego hipermarketu - hurtowni "Asort" i innych budynków. Kontroli dokonywały dwa zespoły.

- Jeśli na dachu któregoś z budynków pokrywa śniegu będzie przekraczała 25 cm, kontrolerzy mają polecenie wydawania ustnych decyzji o jego usunięciu - powiedziała wczoraj "Dziennikowi" Bogusława Mikołajczyk, miejski inspektor nadzoru budowlanego w Nowym Sączu. - Na czas wykonania tych zaleceń obiekt będzie wyłączany z użytkowania. Prace na dachach muszą wykonywać osoby mające kaski oraz stosowne zabezpieczenia.

W październiku ub. r. Inspektorat Nadzoru Budowlanego w Nowym Sączu wysłał pismo do wszystkich właścicieli i zarządców budynków, w tym również wielkopowierzchniowych, o zrobienie przeglądu elewacji, dachów, rynien, instalacji wentylacyjnych i gazowych. W styczniu przesłano kolejne pismo do właścicieli i zarządców większych budynków użyteczności publicznej z przypomnieniem, że należy ściągać śnieg z dachów.

Starostwo Powiatowe w Nowym Sączu, choć ma dach ze spadkiem, regularnie czyści go ze śniegu i tworzących się sopli. Zajmują się tym wynajmowani do tego specjaliści z Klubu Wysokogórskiego.

- W terenie jest ośmiu naszych ludzi - mówi Jacek Janusz, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego dla powiatu grodzkiego. - Sprawdzają utrzymanie tych obiektów, kontrolują, czy ich właściciele oraz zarządcy posiadają protokoły okresowych kontroli rocznych i pięcioletnich. W pierwszej kolejności patrzą, czy na dachu nie zalega śnieg, albo lód.

W Limanowej na kontrolę większych budynków w mieście wyszli strażnicy miejscy wspólnie z policjantami. Sprawdzano placówki handlowe oraz dwie hale znajdujące się przy Zespole Szkół Samorządowych nr 3 oraz przy ul. Zygmunta Augusta.

- Nie mamy budynków tzw. wielkopowierzchniowych, które można określić hipermarketami - mówi Piotr Mamak, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Limanowej. - Wcześniej sprawdzaliśmy już hale sportowe, funkcjonujące przy szkołach. Dachy płaskie są na niewielu obiektach, wybudowanych jeszcze w latach 70. Większość ma już dachy ze spadkami. W regionach górskich, jak nasz, gdzie opady śniegu są intensywniejsze, obowiązują zaostrzone normy obciążeniowe. W terenie pracują trzy zespoły naszych ludzi.

W Gorlicach pierwszych przeglądów większych budynków dokonano już w niedzielę. Skontrolowano supermarkety, których w mieście jest kilka, pływalnię i halę sportową. Dokonywała ich Straż Miejska, pożarna oraz policja. Nie stwierdzono zagrożenia. Wczoraj kontrole na polecenie wójtów i burmistrzów przeprowadzane były również w miastach i gminach powiatu gorlickiego. (MIGA)

Kto żyw pomaga

REGION. Ostatnie ustalenia hodowców gołębi pocztowych pięciu powiatów południowej Małopolski potwierdzają, że nikt z tego terenu nie ucierpiał w wyniku sobotniej katastrofy hali targowej w Katowicach. Wczoraj w rzeszy niemal 1300 hodowców podjęto spontaniczną pomoc na rzecz wszystkich poszkodowanych w katowickiej katastrofie oraz ich rodzin.

Wczoraj prezes Zarządu Okręgu Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych w Nowym Sączu Mieczysław Gwiżdż, w porozumieniu z szefami dziewięciu oddziałów w powiatach nowosądeckim, limanowskim, gorlickim i nowotarskim, podjął decyzję o zwołaniu tam nadzwyczajnych zebrań, na którym zostaną ustalone następujące sprawy: zbieranie funduszy na pomoc ofiarom i rodzinom, oddawanie krwi i zamawianie mszy za zmarłych kolegów. Zostaną one odprawione między innymi w Starym Sączu, Piwnicznej, Muszynie i Gołkowicach.

- W Nowym Sączu Andrzej Kowal i Józef Kucia, nie czekając na żadne decyzje i uchwały, rozpoczęli obchód po domach, między innymi na Helenie, gdzie zbierają pieniądze wśród członków sekcji i oddziału - powiedział nam wczoraj Mieczysław Gwiżdż. - Mam wiadomości, że anonimowy darczyńca przekazał 2 tys. zł na ręce sekretarza okręgu Władysława Bliny. Zbigniew Litwin, wiceburmistrz Uścia Gorlickiego, bardzo blisko związany z nami, dał znaczną kwotę pieniędzy, choć zastrzegł, by nie wymieniać wysokości. Bardzo uaktywniła się Limanowa. Spontanicznie zorganizowali się koledzy od Rabki, do Ujanowic i Łososiny Dolnej. Zbierają pieniądze, oddają krew. Piętnastu członków Honorowych Dawców Krwi z Gorlic już to zrobiło.

Zebranie członków całego okręgu odbędzie się w najbliższą środę w lokalu związku na Helenie.

W kraju do PZHGP należy 42 tys. aktywnych członków. Okręg sądecki liczy 1266 czynnych członków i należy do pięciu najaktywniejszych oraz mających największe osiągnięcia. Na tegorocznych targach w Katowicach wystawiano i oceniano wyniki hodowlane za rok ubiegły. Z liczby 1092 gołębi przywiezionych z całego kraju na wystawę, wybrano 28 na olimpiadę do belgijskiej Ostendy. Uroczystość nagradzania odbyła się właśnie wsobotnie popołudnie, z udziałem - jak się szacuje - kilku tysięcy ludzi, kilka godzin przed tragedią. Wśród laureatów najwyższych trofeów były gołębie ks. Józefa Słabego z Bystrej koło Gorlic i tandemu hodowlanego Zubel-Leśniak z podsądeckiego Wielopola. Oba zajęły pierwsze miejsca w swojej kategorii. Dziewięć z dwudziestu sądeckich okazów zginęło.

80 lat

W tym roku mija 80 lat istnienia hodowli gołębi pocztowych na Sądecczyźnie i 10 lat od czasu ufundowania sztandaru. Kwestie związane z obchodami jubileuszy o oficjalnym otwarciem nowej siedziby na Helenie były omawiane w Katowicach wczesnym popołudniem. Rejestrował to fotograficznie na zlecenie Zarządu Głównego PZHGP Zdzisław Karoń. Podczas katastrofy został przywalony elementami dachu. Leży w szpitalu z wieloma urazami i niedowładem jednej z kończyn. Nie ma pojęcia, co stało się z jego torbą reporterską. (WCH)

Krew dla ofiar tragedii

NOWY SĄCZ. Sądecki oddział terenowy Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa z trudem mógł pomieścić wczoraj wszystkich chętnych, którzy chcieli oddać krew dla osób poszkodowanych w wyniku zawalenia się hali w Katowicach. Odzew ludzi na apele był niesamowity. Od rana do wczesnego popołudnia 54 osoby oddały 26 litrów krwi, a w poczekalni czekało jeszcze kilkunastu chętnych. Również w niedzielę, podczas planowej akcji zorganizowanej w Krużlowej przez tamtejszą parafię, pomieszczenia plebanii nie mogły pomieścić wszystkich. Pobrano ponad 30 litrów krwi. Tu pomógł apel proboszcza ks. Marka Szewczyka. - Oddaje krew młodzież i dorośli. Mamy cały przekrój wiekowy ludzi - powiedziała wczoraj "Dziennikowi" Genowefa Warchał, pielęgniarka koordynująca w sądeckim oddziale Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Nowym Sączu. - Przez kilka najbliższych dni będziemy pracować, dopóki nie zostanie pobrana krew od ostatniego chętnego. Centrum Krwiodawstwa działa w Nowym Sączu przy ul. Kazimierza Wielkiego 9a (I piętro). Należy się zgłaszać od godz. 7.30. Chętni powinni być zdrowi, po śniadaniu i posiadać dokument tożsamości. (MIGA), Fot. (MIGA)

"Dziennik Polski" 2006-01-31

Autor: ab