Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Sprawiedliwość w zawieszeniu

Treść

Na dwa lata pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem wykonania kary na pięć lat skazał wczoraj Sąd Rejonowy w Nowym Sączu byłą kasjerkę Spółdzielni Mieszkaniowej "Beskid", która wspólnie z dwoma koleżankami wyprowadziła z kasy ponad 200 tys. zł. Kobieta przez trzy lata nie będzie mogła wykonywać tego zawodu. Zobowiązano ją też do zwrotu pieniędzy w ciągu dwóch lat od dnia uprawomocnienia się wyroku. Wcześniej podobne wyroki zapadły w procesie dwóch innych pracownic spółdzielni, które współdziałały z kasjerką, czyli głównej księgowej oraz pracownicy zajmującej się kredytami. W tamtych przypadkach werdykt zapadł szybko, bo obie panie przyznały się do winy i wyraziły gotowość dobrowolnego poddania się karze. Pierwsza z nich musi oddać prawie 70 tys. zł, druga ponad 80 tys. Proces kasjerki trwał prawie dwa lata, ponieważ w odróżnieniu od koleżanek nie przyznawała się do winy. Kobieta utrzymywała, że pieniądze - łącznie 64 tys. zł - tylko pożyczyła. Ponieważ skazane już dwie pracownice służb księgowych spółdzielni mają naprawić szkodę w ciągu dwóch lat od momentu uprawomocnienia się wyroku, do kasy "Beskidu" nie wpłynęła dotąd cała kwota wyprowadzona z kont przez obie panie. Główna księgowa zwróciła 7 tys. zł, co stanowi 10 proc. zagarniętej przez nią kwoty. Jak ustaliliśmy, wpłaciła dwie większe raty, płaci też po 100 zł miesięcznie na poczet uregulowania szkody. Nie ma natomiast kontaktu z pracownicą, która zajmowała się kredytami. - Na tym etapie nie możemy wyegzekwować od niej pieniędzy, ponieważ nie upłynął jeszcze termin dwóch lat od uprawomocnienia się wyroku - mówił przed kilkoma miesiącami w rozmowie z "Dziennikiem Polskim" Piotr Gawron, prezes zarządu Spółdzielni Mieszkaniowej "Beskid" w Nowym Sączu. - Formalnie ta pani ma jeszcze czas na uregulowanie spraw finansowych. Na razie nie wiadomo, jak zachowa się skazana wczoraj kasjerka, która ma 14 dni na ewentualne odwołanie się od wyroku. Jeśli tego nie zrobi, werdykt sądu się uprawomocni. Przypomnijmy, że do ujawnienia nieprawidłowości przyczyniły się opisywane przez "Dziennik Polski" problemy z rozliczaniem ciepła w spółdzielni. Wtedy to prezes Gawron powierzył obowiązki głównego księgowego osobie, która wpadła na ślad przestępczej działalności pracownic działu finansowego w "Beskidzie". Okazało się, że od 1998 r. główna księgowa, kasjerka i osoba odpowiedzialna za kredyty księgowały pieniądze na kilku kontach, by trudniej było trafić na ślad przestępstwa. Dwie z nich jako powód podały chęć pomocy synom prowadzącym działalność gospodarczą. Trzecia przekonywała, że fundusze były jej potrzebne do sfinansowania kosztownej operacji w rodzinie. Prawdopodobnie jednak część pieniędzy wyprowadzonych z kont spółdzielni operatywne panie wykorzystały na podróże. Uczestniczyły m. in. w licznych pielgrzymkach do miejsc świętych zarówno w kraju jak i za granicą. Wszystkie trzy panie, związane ze spółdzielnią od kilkunastu lat, po ujawnieniu afery zostały dyscyplinarnie zwolnione z pracy. Jedna z nich usiłowała popełnić samobójstwo, po czym trafiła na obserwację do szpitala psychiatrycznego. Nie znaleziono jednak podstaw do kwestionowania jej poczytalności. (SZEL) "Dziennik Polski" 2007-12-13

Autor: wa