Strażacka opozycja
Treść
BOBOWA. - Nie walczymy o pieniądze, ale o zasadę - przekonują bobowscy druhowie przeciwstawiając się ustaleniom władz gminy Strażacy z bobowskiej OSP zarzucają wójtowi gminy bezprawne ograniczenie stawek ekwiwalentu pieniężnego za wyjazdy do pożarów. Samorząd ustalił kwoty przyznawane poszczególnym jednostkom po uzgodnieniu szczegółów z przedstawicielami wszystkich siedmiu jednostek. Jako jedyna zaprotestowała Bobowa sugerując, że gmina przekroczyła swoje kompetencje i złamała przepisy ustawy o ochronie przeciwpożarowej. Z uzgodnień, z którymi nie zgadzają się bobowscy druhowie wynika, że w tym roku każda jednostka OSP dostanie po 360 zł na wypłatę ekwiwalentu za wyjazdy do pożarów. - Biorąc pod uwagę ilość interwencji, taka kwota w skali roku wystarczy dla jednego strażaka - obliczają bobowianie. - Z naszych szacunków wynika, że w grę powinna wchodzić suma dziesięciokrotnie wyższa. Uważamy, że przyjęto błędny system przydzielania identycznego budżetu wszystkim siedmiu jednostkom w gminie. Nie wzięto pod uwagę tego, że my wyjeżdżamy do akcji znacznie częściej niż pozostałe OSP. Jesteśmy w krajowym systemie ratownictwa, więc w pierwszej kolejności to właśnie nasi druhowie dysponowani są do działania. Dlatego nie należało stosować proporcjonalnego podziału pieniędzy na zasadzie - dajmy wszystkim po równo. Bobowscy druhowie podkreślają, że nie chodzi im o zarabianie pieniędzy za pełnienie ochotniczej służby w OSP. Mimo że są wśród nich osoby bezrobotne, dla których liczy się każdy grosz. Część strażaków jest nawet gotowa przeznaczyć ekwiwalent na rzecz jednostki. Idzie im jedynie o zasadę - skoro pieniądze im się należą, to winny być wypłacane i to w wysokości, na jaką gminne władze nie powinny mieć wpływu. Druhowie powołują się na stanowisko mecenasa Krzysztofa Miazgi, który w sierpniowym wydaniu czasopisma "Strażak" zamieścił szczegółową analizę fragmentu ustawy o ochronie przeciwpożarowej dotyczącego wypłaty ekwiwalentu za udział w akcjach gaśniczych. Z ustawy wynika, iż jest on wypłacany z budżetu gminy do wysokości 1/175 przeciętnego wynagrodzenia ustalanego przez prezesa GUS. Zdaniem mecenasa Miazgi ustawa nie daje uprawnień do ustalania kwoty ekwiwalentu organom finansującym ochotnicze straże. Nie mają ich zatem ani rady gmin, ani wójtowie, czy burmistrzowie. Dlatego druhowie, którym ekwiwalentu nie wypłacono, bądź przyznano go w zaniżonej wysokości, mogą domagać się swoich racji na drodze sądowej. Zdaniem wójta gminy Bobowa Wacława Ligęzy roszczenia są nieuzasadnione w przypadku porozumienia zawartego z gminnymi OSP, które zgodziły się na taki właśnie podział pieniędzy. Nie zmienia tego nawet fakt, iż jako jedyna wyłamała się z tych ustaleń Bobowa, bo ona sama nie może dyktować warunków pozostałym sześciu jednostkom. - Przykro to mówić, ale bobowska OSP od dawna pozostaje w swoistej izolacji od całego środowiska strażackiego - mówi Wacław Ligęza. - Nie angażuje się we wspólne przedsięwzięcia, odmawia udziału w zawodach i pokazach, oprotestowuje wszystkie ustalenia zawarte przy jednoznacznym poparciu pozostałych jednostek. Wszystko to pomimo wsparcia, jakiego gmina tutejszej OSP nie odmawia. Dwa lata temu przekazaliśmy 40 tysięcy złotych na skarosowanie samochodu dla bobowskiej straży, potem dołożyliśmy do wyposażenia go w sprzęt. Musimy jednak wspierać wszystkie jednostki. Przez trzy ostatnie lata wypłacaliśmy maksymalny ekwiwalent za udział w akcjach gaśniczych, czyli 11 złotych za godzinę. W tym roku zrobiliśmy wyjątek, bo trzeba było doposażyć jednostkę w Sędziszowej. Nie mogliśmy godzić się na to, żeby tamtejsi druhowie wyjeżdżali do akcji w trampkach i bez kasków na głowach. Szkoda, że takie potrzeby kolegów rozumieją druhowie z sześciu naszych ochotniczych straży, tylko bobowscy nie mogą się z tym pogodzić. Wójt Ligęza podkreśla, że gmina zalicza się do samorządów wydających rocznie najwięcej pieniędzy na utrzymanie w gotowości jednostek OSP. W tym roku przeznaczono na ten cel 150 tys. zł. Ma też swoje zdanie odnośnie wysokości ekwiwalentu za wyjazdy do pożarów. - Ustawa mówi o kwocie do wysokości 1/175 przeciętnego wynagrodzenia, a to oznacza, że może być niższa od sumy maksymalnej - przypomina Wacław Ligęza. - Padł zarzut, że nie mamy prawa ustalać wysokości ekwiwalentu. Jeśli tak, to kto ma to robić? Przecież to gmina wydaje pieniądze na ten cel. Są samorządy, które w ogóle nie wypłacają ekwiwalentu, bo ich na to nie stać, a pomimo to ochotnicy robią to, co do nich należy. Potwierdza to wiceprezes zarządu wojewódzkiego OSP w Krakowie Czesław Kosiba, który przyznaje, że w każdym przypadku należy brać pod uwagę "zasobność gminy". - W większości gmin Małopolski ochotnicze straże dobrowolnie rezygnują z ekwiwalentu na rzecz dopłat do zakupu sprzętu ratowniczego - dodaje Czesław Kosiba. Sprawa budzi niesmak prezesa gminnego OSP Tomasza Taraska, który twierdzi, że z bobowskimi druhami od lat trudno jest się porozumieć. Najpierw byli w opozycji do poprzedniego wójta Jerzego Nalepki, teraz walczą z obecnym. - Oni zwykle są "na nie" - podkreśla Tomasz Tarasek. - Decyzja o wysokości ekwiwalentu została podjęta w sposób demokratyczny, przy aprobacie zdecydowanej większości. O czym tu dyskutować? - A co w przypadku braku zgody na takie rozwiązanie? - pytają bobowscy druhowie i podkreślają, że nie chodzi im o pieniądze, ale stosowanie się do litery prawa. PAWEŁ SZELIGA, BOBOWA. - Nie walczymy o pieniądze, ale o zasadę - przekonują bobowscy druhowie przeciwstawiając się ustaleniom władz gminy Strażacy z bobowskiej OSP zarzucają wójtowi gminy bezprawne ograniczenie stawek ekwiwalentu pieniężnego za wyjazdy do pożarów. Samorząd ustalił kwoty przyznawane poszczególnym jednostkom po uzgodnieniu szczegółów z przedstawicielami wszystkich siedmiu jednostek. Jako jedyna zaprotestowała Bobowa sugerując, że gmina przekroczyła swoje kompetencje i złamała przepisy ustawy o ochronie przeciwpożarowej. Z uzgodnień, z którymi nie zgadzają się bobowscy druhowie wynika, że w tym roku każda jednostka OSP dostanie po 360 zł na wypłatę ekwiwalentu za wyjazdy do pożarów. - Biorąc pod uwagę ilość interwencji, taka kwota w skali roku wystarczy dla jednego strażaka - obliczają bobowianie. - Z naszych szacunków wynika, że w grę powinna wchodzić suma dziesięciokrotnie wyższa. Uważamy, że przyjęto błędny system przydzielania identycznego budżetu wszystkim siedmiu jednostkom w gminie. Nie wzięto pod uwagę tego, że my wyjeżdżamy do akcji znacznie częściej niż pozostałe OSP. Jesteśmy w krajowym systemie ratownictwa, więc w pierwszej kolejności to właśnie nasi druhowie dysponowani są do działania. Dlatego nie należało stosować proporcjonalnego podziału pieniędzy na zasadzie - dajmy wszystkim po równo. Bobowscy druhowie podkreślają, że nie chodzi im o zarabianie pieniędzy za pełnienie ochotniczej służby w OSP. Mimo że są wśród nich osoby bezrobotne, dla których liczy się każdy grosz. Część strażaków jest nawet gotowa przeznaczyć ekwiwalent na rzecz jednostki. Idzie im jedynie o zasadę - skoro pieniądze im się należą, to winny być wypłacane i to w wysokości, na jaką gminne władze nie powinny mieć wpływu. Druhowie powołują się na stanowisko mecenasa Krzysztofa Miazgi, który w sierpniowym wydaniu czasopisma "Strażak" zamieścił szczegółową analizę fragmentu ustawy o ochronie przeciwpożarowej dotyczącego wypłaty ekwiwalentu za udział w akcjach gaśniczych. Z ustawy wynika, iż jest on wypłacany z budżetu gminy do wysokości 1/175 przeciętnego wynagrodzenia ustalanego przez prezesa GUS. Zdaniem mecenasa Miazgi ustawa nie daje uprawnień do ustalania kwoty ekwiwalentu organom finansującym ochotnicze straże. Nie mają ich zatem ani rady gmin, ani wójtowie, czy burmistrzowie. Dlatego druhowie, którym ekwiwalentu nie wypłacono, bądź przyznano go w zaniżonej wysokości, mogą domagać się swoich racji na drodze sądowej. Zdaniem wójta gminy Bobowa Wacława Ligęzy roszczenia są nieuzasadnione w przypadku porozumienia zawartego z gminnymi OSP, które zgodziły się na taki właśnie podział pieniędzy. Nie zmienia tego nawet fakt, iż jako jedyna wyłamała się z tych ustaleń Bobowa, bo ona sama nie może dyktować warunków pozostałym sześciu jednostkom. - Przykro to mówić, ale bobowska OSP od dawna pozostaje w swoistej izolacji od całego środowiska strażackiego - mówi Wacław Ligęza. - Nie angażuje się we wspólne przedsięwzięcia, odmawia udziału w zawodach i pokazach, oprotestowuje wszystkie ustalenia zawarte przy jednoznacznym poparciu pozostałych jednostek. Wszystko to pomimo wsparcia, jakiego gmina tutejszej OSP nie odmawia. Dwa lata temu przekazaliśmy 40 tysięcy złotych na skarosowanie samochodu dla bobowskiej straży, potem dołożyliśmy do wyposażenia go w sprzęt. Musimy jednak wspierać wszystkie jednostki. Przez trzy ostatnie lata wypłacaliśmy maksymalny ekwiwalent za udział w akcjach gaśniczych, czyli 11 złotych za godzinę. W tym roku zrobiliśmy wyjątek, bo trzeba było doposażyć jednostkę w Sędziszowej. Nie mogliśmy godzić się na to, żeby tamtejsi druhowie wyjeżdżali do akcji w trampkach i bez kasków na głowach. Szkoda, że takie potrzeby kolegów rozumieją druhowie z sześciu naszych ochotniczych straży, tylko bobowscy nie mogą się z tym pogodzić. Wójt Ligęza podkreśla, że gmina zalicza się do samorządów wydających rocznie najwięcej pieniędzy na utrzymanie w gotowości jednostek OSP. W tym roku przeznaczono na ten cel 150 tys. zł. Ma też swoje zdanie odnośnie wysokości ekwiwalentu za wyjazdy do pożarów. - Ustawa mówi o kwocie do wysokości 1/175 przeciętnego wynagrodzenia, a to oznacza, że może być niższa od sumy maksymalnej - przypomina Wacław Ligęza. - Padł zarzut, że nie mamy prawa ustalać wysokości ekwiwalentu. Jeśli tak, to kto ma to robić? Przecież to gmina wydaje pieniądze na ten cel. Są samorządy, które w ogóle nie wypłacają ekwiwalentu, bo ich na to nie stać, a pomimo to ochotnicy robią to, co do nich należy. Potwierdza to wiceprezes zarządu wojewódzkiego OSP w Krakowie Czesław Kosiba, który przyznaje, że w każdym przypadku należy brać pod uwagę "zasobność gminy". - W większości gmin Małopolski ochotnicze straże dobrowolnie rezygnują z ekwiwalentu na rzecz dopłat do zakupu sprzętu ratowniczego - dodaje Czesław Kosiba. Sprawa budzi niesmak prezesa gminnego OSP Tomasza Taraska, który twierdzi, że z bobowskimi druhami od lat trudno jest się porozumieć. Najpierw byli w opozycji do poprzedniego wójta Jerzego Nalepki, teraz walczą z obecnym. - Oni zwykle są "na nie" - podkreśla Tomasz Tarasek. - Decyzja o wysokości ekwiwalentu została podjęta w sposób demokratyczny, przy aprobacie zdecydowanej większości. O czym tu dyskutować? - A co w przypadku braku zgody na takie rozwiązanie? - pytają bobowscy druhowie i podkreślają, że nie chodzi im o pieniądze, ale stosowanie się do litery prawa. PAWEŁ SZELIGA BOBOWA. - Nie walczymy o pieniądze, ale o zasadę - przekonują bobowscy druhowie przeciwstawiając się ustaleniom władz gminy Strażacy z bobowskiej OSP zarzucają wójtowi gminy bezprawne ograniczenie stawek ekwiwalentu pieniężnego za wyjazdy do pożarów. Samorząd ustalił kwoty przyznawane poszczególnym jednostkom po uzgodnieniu szczegółów z przedstawicielami wszystkich siedmiu jednostek. Jako jedyna zaprotestowała Bobowa sugerując, że gmina przekroczyła swoje kompetencje i złamała przepisy ustawy o ochronie przeciwpożarowej. Z uzgodnień, z którymi nie zgadzają się bobowscy druhowie wynika, że w tym roku każda jednostka OSP dostanie po 360 zł na wypłatę ekwiwalentu za wyjazdy do pożarów. - Biorąc pod uwagę ilość interwencji, taka kwota w skali roku wystarczy dla jednego strażaka - obliczają bobowianie. - Z naszych szacunków wynika, że w grę powinna wchodzić suma dziesięciokrotnie wyższa. Uważamy, że przyjęto błędny system przydzielania identycznego budżetu wszystkim siedmiu jednostkom w gminie. Nie wzięto pod uwagę tego, że my wyjeżdżamy do akcji znacznie częściej niż pozostałe OSP. Jesteśmy w krajowym systemie ratownictwa, więc w pierwszej kolejności to właśnie nasi druhowie dysponowani są do działania. Dlatego nie należało stosować proporcjonalnego podziału pieniędzy na zasadzie - dajmy wszystkim po równo. Bobowscy druhowie podkreślają, że nie chodzi im o zarabianie pieniędzy za pełnienie ochotniczej służby w OSP. Mimo że są wśród nich osoby bezrobotne, dla których liczy się każdy grosz. Część strażaków jest nawet gotowa przeznaczyć ekwiwalent na rzecz jednostki. Idzie im jedynie o zasadę - skoro pieniądze im się należą, to winny być wypłacane i to w wysokości, na jaką gminne władze nie powinny mieć wpływu. Druhowie powołują się na stanowisko mecenasa Krzysztofa Miazgi, który w sierpniowym wydaniu czasopisma "Strażak" zamieścił szczegółową analizę fragmentu ustawy o ochronie przeciwpożarowej dotyczącego wypłaty ekwiwalentu za udział w akcjach gaśniczych. Z ustawy wynika, iż jest on wypłacany z budżetu gminy do wysokości 1/175 przeciętnego wynagrodzenia ustalanego przez prezesa GUS. Zdaniem mecenasa Miazgi ustawa nie daje uprawnień do ustalania kwoty ekwiwalentu organom finansującym ochotnicze straże. Nie mają ich zatem ani rady gmin, ani wójtowie, czy burmistrzowie. Dlatego druhowie, którym ekwiwalentu nie wypłacono, bądź przyznano go w zaniżonej wysokości, mogą domagać się swoich racji na drodze sądowej. Zdaniem wójta gminy Bobowa Wacława Ligęzy roszczenia są nieuzasadnione w przypadku porozumienia zawartego z gminnymi OSP, które zgodziły się na taki właśnie podział pieniędzy. Nie zmienia tego nawet fakt, iż jako jedyna wyłamała się z tych ustaleń Bobowa, bo ona sama nie może dyktować warunków pozostałym sześciu jednostkom. - Przykro to mówić, ale bobowska OSP od dawna pozostaje w swoistej izolacji od całego środowiska strażackiego - mówi Wacław Ligęza. - Nie angażuje się we wspólne przedsięwzięcia, odmawia udziału w zawodach i pokazach, oprotestowuje wszystkie ustalenia zawarte przy jednoznacznym poparciu pozostałych jednostek. Wszystko to pomimo wsparcia, jakiego gmina tutejszej OSP nie odmawia. Dwa lata temu przekazaliśmy 40 tysięcy złotych na skarosowanie samochodu dla bobowskiej straży, potem dołożyliśmy do wyposażenia go w sprzęt. Musimy jednak wspierać wszystkie jednostki. Przez trzy ostatnie lata wypłacaliśmy maksymalny ekwiwalent za udział w akcjach gaśniczych, czyli 11 złotych za godzinę. W tym roku zrobiliśmy wyjątek, bo trzeba było doposażyć jednostkę w Sędziszowej. Nie mogliśmy godzić się na to, żeby tamtejsi druhowie wyjeżdżali do akcji w trampkach i bez kasków na głowach. Szkoda, że takie potrzeby kolegów rozumieją druhowie z sześciu naszych ochotniczych straży, tylko bobowscy nie mogą się z tym pogodzić. Wójt Ligęza podkreśla, że gmina zalicza się do samorządów wydających rocznie najwięcej pieniędzy na utrzymanie w gotowości jednostek OSP. W tym roku przeznaczono na ten cel 150 tys. zł. Ma też swoje zdanie odnośnie wysokości ekwiwalentu za wyjazdy do pożarów. - Ustawa mówi o kwocie do wysokości 1/175 przeciętnego wynagrodzenia, a to oznacza, że może być niższa od sumy maksymalnej - przypomina Wacław Ligęza. - Padł zarzut, że nie mamy prawa ustalać wysokości ekwiwalentu. Jeśli tak, to kto ma to robić? Przecież to gmina wydaje pieniądze na ten cel. Są samorządy, które w ogóle nie wypłacają ekwiwalentu, bo ich na to nie stać, a pomimo to ochotnicy robią to, co do nich należy. Potwierdza to wiceprezes zarządu wojewódzkiego OSP w Krakowie Czesław Kosiba, który przyznaje, że w każdym przypadku należy brać pod uwagę "zasobność gminy". - W większości gmin Małopolski ochotnicze straże dobrowolnie rezygnują z ekwiwalentu na rzecz dopłat do zakupu sprzętu ratowniczego - dodaje Czesław Kosiba. Sprawa budzi niesmak prezesa gminnego OSP Tomasza Taraska, który twierdzi, że z bobowskimi druhami od lat trudno jest się porozumieć. Najpierw byli w opozycji do poprzedniego wójta Jerzego Nalepki, teraz walczą z obecnym. - Oni zwykle są "na nie" - podkreśla Tomasz Tarasek. - Decyzja o wysokości ekwiwalentu została podjęta w sposób demokratyczny, przy aprobacie zdecydowanej większości. O czym tu dyskutować? - A co w przypadku braku zgody na takie rozwiązanie? - pytają bobowscy druhowie i podkreślają, że nie chodzi im o pieniądze, ale stosowanie się do litery prawa. PAWEŁ SZELIGA,"Dziennik Polski" 2006-09-08
Autor: ea