Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tak, a nawet nie

Treść

Maciej Walaszczyk


Czy rząd oszukał, prezentując posłom fałszywe tłumaczenie dokumentu, lub czy jego treść zmieniała się w ciągu ostatnich dwóch tygodni na niekorzyść Polski? - Nie mogliśmy w to uwierzyć. Materiały z treścią paktu fiskalnego po polsku i angielsku, jakie przedstawiono nam jako posłom, noszą tę samą datę i są zapisane jako dokumenty będące rezultatem szczytu, podczas którego premier podjął decyzję o przyłączeniu się do paktu - podkreśla Adam Hofman, rzecznik PiS. Jak się okazuje, dokumenty przedstawione posłom z Komisji ds. Unii Europejskiej znacznie różnią się od wersji angielskiej. Anglojęzyczny oryginał dostępny na stronach Rady Europejskiej jest w jednym, ale istotnym detalu inny od polskiego tłumaczenia. Różnica jest taka jak słynne "lub czasopisma" z czasów afery Rywina i machinacji wokół ustawy medialnej, której treść zmieniała się w tajemniczych okolicznościach między ministerstwem kultury a KRRiT. Teraz chodzi o "i 5".
- Artykuł 14 Traktatu o Pakcie Fiskalnym po angielsku mówi wyłącznie o grupie państw posiadających walutę euro, które biorą udział w szczytach eurogrupy - podkreśla poseł prof. Krzysztof Szczerski (PiS). Zwracał na to uwagę nazajutrz po tym, gdy Donald Tusk wrócił ze styczniowego szczytu z rzekomymi gwarancjami udziału Polski w decyzjach podejmowanych przez kraje strefy euro. Na mocy tych ustaleń kraje pozostające poza eurolandem, ale które ratyfikują nowy traktat, np. Polska, będą uczestniczyć w szczytach dotyczących konkurencyjności oraz zmian w architekturze strefy euro czy wdrażania traktatu przynajmniej raz w roku. Skąd w związku z tym wzięło się "i 5" dopisane w polskim tłumaczeniu treści traktatu przedstawionym posłom przez MSZ w art. 14 traktatu? Wczoraj podczas posiedzenia połączonych sejmowych komisji: Spraw Zagranicznych i Finansów Publicznych, posłowie pytali o to reprezentującego MSZ ministra Mikołaja Dowgielewicza.
- W tekście, który otrzymaliśmy z MSZ, Polska ma prawo uczestniczyć w euroszczytach, ale w anglojęzycznym już nie ma prawa w nich uczestniczyć - wytyka Szczerski.
Według MSZ, Rada Europejska podczas szczytu 30 stycznia nie zatwierdzała ostatecznego tekstu traktatu. Natomiast korzystne dla Polski i innych państw spoza strefy euro postanowienia zostały zawarte w art. 12 ust. 3 oraz w preambule.
W takim razie, czy po 31 stycznia nastąpiła zmiana treści traktatu na niekorzyść Polski i nikt o tym nie wie? Albo odwrotnie, czy w ciągu dwóch tygodni jakimś dziwnym trafem błąd skorygowano do formy takiej, o jakiej mówił premier? - Co się stało w czasie tych dwóch tygodni? - zastanawia się prof. Szczerski. - Może dlatego tekst został zmieniony, że polska opozycja na konferencji prasowej zwróciła uwagę na to, że art. 14 nie gwarantuje Polsce uczestnictwa w euroszczytach? Byłoby to jednak osiągnięcie nadzwyczajne - podkreślają posłowie. Tak czy owak świadczy to o kompletnym braku kompetencji w negocjowaniu ze strony obozu rządzącego. - Oni nie panują nad tym, co negocjują - mówi były wiceszef polskiej dyplomacji.
Resort spraw zagranicznych relacjonuje, że między 30 stycznia a 10 lutego trwały intensywne prace redakcyjne nad tekstem traktatu oraz jego tłumaczenie. - W celu uniknięcia jakichkolwiek wątpliwości art. 14 ust. 4 został dostosowany do uzgodnionego przez Radę Europejską art. 12 ust. 3. Uczestniczący w pracach redakcyjnych przedstawiciele MSZ i MF wyrazili zgodę na tę zmianę - wyjaśnia MSZ.
Tłumaczenie resortu spraw zagranicznych bynajmniej nie satysfakcjonuje posła Krzysztofa Szczerskiego. Jak zaznacza, wersja polska przedłożona przez ministerstwo różni się od unijnej - anglojęzycznej, nie tylko w art. 14, ale również w innych częściach traktatu.
Według prof. Szczerskiego, który jest specjalistą od spraw europejskich, angielska fraza "Euro summit" została w traktacie użyta jako nazwa własna euroszczytów.
- W polskim tekście, rzekomo poprawionym 14 lutego, używa się w tym miejscu pojęcia "szczyt państw strefy euro". To jest jednak kompletnie inne pojęcie - twierdzi Szczerski. Jak wyjaśnia, "szczyt państw strefy euro" jest pojęciem technicznym, określającym dosłownie szczyt wyłącznie dla krajów strefy, które wprowadziły wspólną walutę i podczas którego państwa takie jak Polska nie mają prawa głosu ani prawa do podejmowania decyzji. "Euro summit" oznacza natomiast, że w takim szczycie uczestniczą aktywnie również kraje spoza strefy euro i jest to nazwa własna konkretnego pojęcia w prawie europejskim.
- Dokument, który wychodzi [z Brukseli], jest innym dokumentem, który jest nam pokazywany. A różnice dotyczą kilku zasadniczych kwestii, które były rdzeniem negocjacji. Skąd mam mieć pewność, że nie nastąpi kolejna zmiana treści tego dokumentu przed jego ratyfikacją? To nie są tylko zmiany techniczne - replikował podczas wczorajszego posiedzenia komisji prof. Szczerski.
Podobne wątpliwości odnoszą się do pożyczki polskich rezerw finansowych Narodowego Banku Polskiego do Międzynarodowego Funduszu Walutowego i sposobu, w jaki zostanie ona przekazana. Jej celem jest zgromadzenie środków na ratowanie stabilności strefy euro. To także przykład instrumentalnego i politycznego sterowania decyzjami NBP przez rząd. Chodzi o 6,27 mld euro. Stawia to pod znakiem zapytania konstytucyjną niezależność banku centralnego.
Uszczknięcie środków z rezerwy nie dotyczy finansowych potrzeb państwa, co można byłoby zrozumieć, ale polityki zagranicznej prowadzonej przez Donalda Tuska i jego osobistych zobowiązań zaciągniętych w imieniu państwa. Skąd rząd miał uprawomocnienie dla deklaracji pożyczki MFW na posiedzeniu Rady Europejskiej, efektem której był list do prezesa NBP i decyzja zarządu banku centralnego o udzieleniu pożyczki?
- To ciąg decyzyjny, którego nie opisuje ani Konstytucja, ani żadna ustawa. Kto więc - w sensie odpowiedzialności konstytucyjnej - podjął decyzję i za nią odpowie? - pyta Krzysztof Szczerski. Dlaczego rząd polski zadeklarował ratowanie strefy euro pieniędzmi z rezerw, gwarantowanymi pieniędzmi obywateli, a więc środkami na emerytury, pensje nauczycieli czy na obronę narodową? I to w wysokości 25 mld złotych? - Rząd po prostu chce być prymusem wśród krajów UE i wychodzi przed szereg - komentuje wiceszefowa Komisji Finansów Publicznych Beata Szydło.
Sprawę próbowano wyjaśnić w środę podczas posiedzenia komisji z udziałem prezesa Marka Belki. Posiedzenie zwołano na wniosek Prawa i Sprawiedliwości. Jak wiadomo, w grudniu premier Tusk po prostu obiecał w imieniu Polski udział w zrzutce na ratowanie euro. W związku z tym prezes NBP Marek Belka, występując przed parlamentarzystami, opisał im polityczny mechanizm podejmowania decyzji w tej sprawie. Jak się okazuje, jest on zaskakujący i nie ma precedensu.
- Dla mnie jako państwowca jest na tyle szokujący, że w mojej opinii to on właśnie powinien stać się informacją dnia - uważa Szczerski, który choć nie jest członkiem Komisji Finansów Publicznych, wziął udział w jej posiedzeniu jako gość. Belka oświadczył posłom, że pożyczka narodowych rezerw finansowych do MFW ma głównie charakter polityczny i została podjęta na prośbę ministra finansów zawartą w liście do prezesa NBP.
- Na moje pytanie, co było treścią listu i czy jest to stała praktyka, że minister finansów poprzez listy do prezesa NBP decyduje o lokowaniu polskich rezerw walutowych, prezes Belka odpowiedział, że argumentacja zawarta w liście resortu finansów opierała się na fakcie, iż... rząd zadeklarował na Radzie Europejskiej, że dołoży się do funduszu ratunkowego euro, i teraz minister prosi, żeby bank zrealizował tę deklarację rządu! - relacjonuje Szczerski. Jak podkreśla, prezes dodał, że pytanie o to, czy jest to stała praktyka, rozumie jako retoryczne, bo jest to sytuacja wyjątkowa. A zwyczajowo minister finansów nie zarządza polskimi rezerwami, tylko robi to zarząd NBP. - Na koniec dobił nas jeszcze informacją, że z punktu widzenia NBP sprawa jest "neutralna", bo ewentualne straty na pożyczce pokryje... budżet państwa, więc NBP odzyska swoje pieniądze - alarmuje były wiceszef MSZ.
W jego ocenie, obóz rządzący testuje granice wytrzymałości systemu politycznego i rozciąga legalne granice stosowanych procedur do ekstremum.
- Jak system od tego naciągania któregoś dnia pęknie, to sprzątania będzie na kilka lat. A wiele decyzji trzeba będzie po prostu uznać za niebyłe od dnia wydania, jako non est - komentuje prof. Szczerski.

Nasz Dziennik Piątek, 17 lutego 2012, Nr 40 (4275)

Autor: au