Teatr Telewizji - przed emisją
Treść
Mahometanin, kalwin (protestant reformowany) i dwóch katolików - czterech mężczyzn reprezentujących różne religie i kultury, ale ten sam świat inteligenckich wartości oraz obyczajów i manier wywiedzionych wprost z przedwojennego porządku, toczy ze sobą rozmowy, dysputy, polemiki. W tle, za oknem, parę ulic dalej, za Żurawią, trwa Powstanie Warszawskie. Ale wydarzenia z zewnątrz tak naprawdę nie są tłem dla toczonych tu rozmów, lecz stanowią rodzaj stymulatora dla rozwoju akcji. Czterech panów z racji swego wieku nie bierze już czynnego udziału w walkach powstańczych, za to w inny sposób broni naszego świata wartości przed najazdem barbarzyńców. Przedstawienie "Kwatera Bożych pomyleńców", które Teatr TVP wyemituje w najbliższy poniedziałek, pokazuje kres pewnej formacji duchowej, intelektualnej, humanistycznej.
To, czego jeszcze nie zdołali dokonać niemieccy okupanci, uczynili Sowieci, mordując przede wszystkim polską inteligencję, najpierw w Katyniu, Miednoje, Ostaszkowie, a potem, po wojnie, zakatowując na śmierć w więzieniach w niby wolnej Polsce. Obraz polskiej inteligencji stał się w zasadzie wirtualny (poza śladowymi niedobitkami, którym udało się przeżyć, zachowując przy tym swoją godność). Jej miejsce po wojnie zaczęli wypełniać siedmioklasowi "inteligenci" z awansu, których przedwojenni nauczyciele przygotowywali w ciągu dwóch, trzech miesięcy do matury. A potem studia też w błyskawicznym tempie.
Przedstawienie Jerzego Zalewskiego pokazuje zmierzch prawdziwej polskiej inteligencji. Spektakl prócz walorów artystycznych pełni jeszcze dodatkową, jakże ważną funkcję: przywołuje z niepamięci formację ludzi, których już właściwie nie ma. Jest adaptacją znakomitej powieści Władysława Zambrzyckiego "Kwatera Bożych pomyleńców", którą niedawno wydał Antykwariat Książek. Stosowna nazwa wydawnictwa do tej właśnie pozycji, albowiem książka, choć napisana w końcu lat pięćdziesiątych, teraz dopiero ukazała się z pełnym, nieocenzurowanym tekstem. W poprzednie trzy wydania (1959, 1967, 1985) silnie ingerowała cenzura. Nie podobało jej się w książce kilka nazwisk, kilka wątków, w tym antysowiecki, a już zwłaszcza ten dotyczący opowieści jednego z bohaterów o Lourdes.
Nieżyjący już od 1962 roku Władysław Zambrzycki, polski pisarz i dziennikarz, swoją powieść o Powstaniu Warszawskim pisał w okresie głębokiego PRL, po tzw. przełomie październikowym, a więc z konieczną dozą ostrożności w opisie zarówno samego Powstania Warszawskiego, jak i rzeczywistości wokółpowstaniowej. Toteż sporo kwestii można wyczytać tu między wierszami. To bardzo piękna, głęboka i mądra książka, ukazująca ludzi, którzy do końca byli wolni. Wolni duchowo, niezależni myślowo, pełni godności. Takich złamać trudno. Mają stały, niepodważalny system wartości i potrafią go obronić w każdej sytuacji.
Takie też jest przedstawienie Jerzego Zalewskiego. Reżyser i zarazem autor adaptacji znalazł znakomity ekwiwalent teatralny na przeniesienie powieści na scenę. Powstało rzetelnie i w wysmakowanym guście estetycznym wyreżyserowane, doskonale artystycznie zagrane przedstawienie oddające główną myśl utworu, jego wymowę, specyficzny, uroczy klimat i tę "niedzisiejszość" stylu bycia, sposobu dyskutowania, elegancji manier. Dziś chcielibyśmy mieć za partnerów do polemiki takie właśnie postaci. Bardzo piękny i skłaniający do wielu refleksji spektakl niosący też pewną nostalgię za owym "niedzisiejszym" stylem życia. Ów klimat współtworzą wspaniała muzyka Hanny Kulenty oraz zdjęcia Adama Sikory (włączone do spektaklu fotografie dokumentalne zgruzowanej i palącej się Warszawy to bolesny obraz).
Czterech dżentelmenów, wszyscy po studiach: Pan Wincenty (doskonały Jerzy Trela, najlepsza rola), potomek protestantów szwajcarskich, doktor nauk humanistycznych, studiował na paryskiej Sorbonie, bibliofil, na Żurawiej prowadzi bibliotekę i tu mieszka. Do swojego mieszkania przyjął swoich przyjaciół, którzy nie mieli się gdzie podziać. Jest tu więc nazywany Quadratusem (Jan Peszek) dziennikarz, też bibliofil, matematyk z zamiłowania, jest też Tatar (Daniel Olbrychski), potomek Tatarów polskich, inżynier, ukończył politechnikę w LiÝge, walczył w Legionach Piłsudskiego, no i czwarty, najbardziej zagadkowy, Afrykander (Jerzy Radziwiłowicz), studiował w Paryżu, jest lekarzem, pierwszą wojnę spędził na froncie kaukaskim, potem był u Dowbora, a przed wojną wyjechał do Afryki. Podobnie jak św. Franciszek kocha ludzi i zwierzęta, udziela się w powstańczym szpitalu.
Kanwą spektaklu są opowieści panów dotyczące ich przygód podróżniczych, wspomnienia z młodości, refleksje nad stanem nauki i kultury, polemiki na temat pochodzenia człowieka (ogromnie humorystyczne), kwestie związane z wiarą. Wzruszająca i świetnie rozegrana scenka kiedy Tatar wspomina swój pobyt w Lourdes i związane z tym osobiste przeżycia. Ale najbardziej przejmująca jest jedna z końcowych scen spektaklu, kiedy już po upadku powstania bohaterowie wraz z pozostałymi mieszkańcami Warszawy muszą opuścić miasto. Nagle z podwórka, zza otwartego okna, dobywają się słowa: "Zwierciadło sprawiedliwości - módl się za nami; Stolico mądrości - módl się za nami...". Skupieni wokół figury Matki Bożej mieszkańcy tuż przed wyruszeniem na tułaczkę żegnają się modlitwą litanii. Kamera powoli najeżdża na skupione twarze bohaterów i nagle głos Tatara, mahometanina: "To samo słyszałem na Podlasiu w majowe wieczory. Nie chciało mi się wnikać w znaczenie tych słów...". Kamera zbliża twarz Quadratusa: "Nie wiedziałem, że modlitwa może być taka przyjemna...". I wreszcie Pan Wincenty, kalwin, którego religia nie uznaje świętości Matki Bożej: "Dopiero teraz słyszę, jakim ta litania jest dziełem sztuki...". Po czym cicho, ledwie poruszając wargami, ci panowie o różnych życiorysach, osobowościach i wyznaniach religijnych włączają się do misterium wspólnego odmawiania litanii: "Ucieczko grzesznych - módl się za nami; Pocieszycielko strapionych - módl się za nami...".
A zaraz potem kontra, silna wymową, bezsłowna scena wtargnięcia niemieckich żołnierzy do pustego już mieszkania, "kwatery Bożych pomyleńców" wypełnionej książkami, które barbarzyńcy podpalają. Koniec pewnej epoki, a wraz z nią świata wartości humanistycznych. Łacińską kulturę zachodnioeuropejską wyrastającą z korzeni chrześcijańskich zastąpią teraz gminna estetyka i antykultura.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Kwatera Bożych pomyleńców" Władysława
Zambrzyckiego, reż. Jerzy Zalewski, zdj. Adam
Sikora, muz. Hanna Kulenty, Teatr TVP,
emisja 6 kwietnia 2009 r.
"Nasz Dziennik" 2009-04-04
Autor: wa