To nie jest tak
Treść
Rozmowa z Janem Golonką, starostą nowosądeckim - Co to jest polityka, jak by ją pan zdefiniował? - Polityka to jest pewien sposób pracy dla dobra publicznego, służby dla ludzi, tak ją zawsze rozumiałem. Kiedy się decyduję na pracę publiczną, to jest to celem nadrzędnym na każdym szczeblu - czy to jest powiat, gmina, województwo, czy rząd. Polityka w moim rozumieniu to są konkretne rzeczy dla każdego mieszkańca - infrastruktura, oświata, kultura, drogi, służba zdrowia. Polityka to taki kontrakt zawarty z wyborcami na wykonanie pewnych zadań. - Użył Pan sformułowania dobro publiczne. Tymczasem obydwie strony obecnego konfliktu, czy wręcz już wojny pomiędzy PO a PiS mówią, że to, co się dzieje w starostwie, nie ma nic wspólnego z dobrem publicznym. W ocenie każdej ze stron posunięcia przeciwnika oceniane są raczej jako działanie na rzecz poszczególnych partii, a nie dobra publicznego. - Problem w mojej ocenie polega na czymś innym. Na tym mianowicie, że dotychczas decyzje podejmowane były w Zarządzie i w Radzie Powiatu, a nie w jakichś gremiach i grupach politycznych. Za każdym razem, kiedy obejmowałem funkcje starosty, przy każdych wyborach politycy próbowali przejąć ster kierowania powiatem. Dla mnie to nie jest sytuacja nowa. Za każdym razem politycy chcieli dyktować warunki. Natomiast teraz determinacja jest największa i najbardziej efektownie pokazywana. Uważam, że radni muszą mieć pełną swobodę działania, bo będą się rozliczać przed wyborcami. Dotychczas wszyscy prowadzili pozytywną kampanię chwalili się dokonaniami powiatu, a teraz nagle wszystko się odwróciło. Teraz dyskusje przeszły w sferę polityczną. - Jesteśmy świadkami próby upolitycznienia samorządu w Nowym Sączu, nie wiemy tylko, kto to chce zrobić? Platforma twierdzi, że PiS, PiS uważa, że Platforma. - Nie chce się wdawać w takie dywagacje. Dla mnie istotne jest, że te cztery najbliższe lata będą ogromnie ważne dla Sądecczyzny. Jeśli się w takiej sytuacji na starostę proponuje kogoś, kto z samorządem miał niewiele wspólnego, to jest duże ryzyko, że to, co do tej pory zostało zrobione, zostanie zaprzepaszczone. Jest taka sytuacja, że na drugi dzień po wyborach już trzeba zacząć się starać o pozyskanie funduszy, pieniędzy, o realizacje pomysłów, które zostały wypracowane w poprzedniej kadencji.Bardzo cenię młodych ludzi, nie mam nic przeciwko nim. Tu jednak nie ma czasu na naukę, trzeba od razu przystąpić do działania. - Pan powiedział o młodym kandydacie na starostę, miał pan zapewne na myśli Tomasza Kanię, niedawno jeszcze kandydata PiS na to stanowisko. Kilka dni temu jeden z liderów sądeckiej Platformy Leszek Zegzda powiedział, że to był klasyczny przykład ulokowania na stanowisku kandydata przywiezionego w teczce przez partię. -(cicza) - Rozumiem, że to milczenie jest Pańską odpowiedzią. - W tej Radzie Powiatu jest dwóch doktorów nauk, są dyrektorzy szkół, dyrektorzy firm, nauczyciele, więc naprawdę jest z kogo wybierać. Mogą wybrać ze swojego grona dobrego kandydata, który by ten powiat mógł poprowadzić. Sądecki Ruch Samorządowy, którym ja kierowałem, uzyskał w wyborach 22 tysiące głosów. To był najlepszy wynik, więc mówienie, że nie mamy moralnego prawa do wyboru starosty, jest nie na miejscu. - Poseł PiS Arkadiusz Mularczyk uważa, że został Pan starostą w wyniku - jak to określono - zdrady dwóch radnych. Pańscy oponenci mieli tu na myśli Waldemara Olszyńskiego i Stanisława Wanatowicza. Jak się Pan czuje z opinią, że został pan starostą w wyniku zdrady? - Ja bym takich słów nie używał, bo są nie na miejscu. Jeśli ktoś chce być samodzielny i reprezentować rzetelnie interesy wyborców - mam tu na myśli wspomnianych radnych - to nie może być mowy o jakiejkolwiek zdradzie. Wcześniejsze rozmowy, próby zawierania koalicji, przeciąganie ludzi na swoją stronę to nie są ani nowe, ani odosobnione działania. Przecież wiadomo, że radny ma reprezentować interesy wyborców i być samodzielny, a partie zawsze będą próbowały wejść w samorządy, chcąc tam budować swoje struktury. Ważne, żeby być odpornym na takie działania i naciski. - Poseł Mularczyk na konferencji prasowej pokazał dokument, na którym widniały podpisy panów Olszyńskiego i Wanatowicza. Poseł twierdził, że podpisali się oni wcześniej pod umową koalicyjną, zgodnie z którą starostą miał być kto inny, a zarząd powiatu miał mieć inny skład. Zdaniem posła odstąpili oni od tego, co sami wcześniej podpisali. - Myśmy przed wyborami uzgodnili wspólne stanowisko z Zarządem Powiatowym PiS, z którego nic nie wyszło, bo pełnomocnik partii nawet nie zajrzał do tego dokumentu. Takich działań było naprawdę dużo, nie ma sensu już do tego wracać. Teraz należy zamknąć sprawę i zająć się pracą, rozwojem gospodarczym i pozyskiwaniem pieniędzy. Nigdy nie staraliśmy się brać władzy tylko dla siebie. Dzieliliśmy się nią na przykład w poprzednich wyborach, m.in. z Porozumieniem Sądeckim. Mimo iż stosunek głosów w Radzie był dla nas korzystniejszy, podzieliliśmy się po połowie. - To dlaczego teraz nie mogło tak być? - Mogło tak być, ale druga strona podeszła do sprawy bardzo matematycznie. Wydawało się, że ma lepszy wynik i nie było chęci porozumienia. - Ale ta druga strona to przecież Pańscy koledzy, najbliżsi współpracownicy. Pracowaliście razem przez lata, znacie się, a tu nie możecie się dogadać i sensownie współdziałać. - Liczę jednak na to, że będziemy mieli okazję współpracować. Jest wiele ważnych funkcji w Radzie Powiatu, w jej komisjach i ci ludzie będą mogli się tam realizować. Zawsze byłem i jestem otwarty na taką współpracę. Szczególnie liczę na tych, którzy współtworzyli ten powiat. Wierzę, że szansa dalszej współpracy istnieje. - Na przykład z Józefem Zygmuntem, który przecież współtworzył ten powiat, a teraz znalazł się poza jego władzami i nie ma żadnej funkcji. - Na kolejnej sesji będziemy wybierać ostatniego brakującego członka zarządu, bo ten jeszcze nie jest ukonstytuowany i wierzę, że zostanie nim właśnie Józef Zygmunt. - To gest z waszej strony? - To nie jest gest. To był po prostu wypadek przy pracy, że pan Józef Zygmunt nie został jeszcze członkiem zarządu. To starosta wskazuje kandydatów na wicestarostę oraz członków zarządu. - Pańscy przeciwnicy podnoszą również taki argument, że nie został pan wybrany radnym, w związku z tym nie miał pan prawa kandydować na stanowisko starosty. Co Pan o tym sądzi? - No cóż - zaważyła na tym arytmetyka, sposób liczenia głosów, blokowanie list, czyli generalnie zmiany w ordynacji wyborczej. Mimo dużej konkurencji otrzymałem 934 głosy, to jest chyba szósty wynik w powiecie. Myślę, że nie jest to wyraz braku zaufania wyborców do mnie i nie taktuję tego wyniku jako porażki. Ten wynik raczej potwierdza słuszność mojej wizji pracy dla powiatu. Pracowałem dla całego powiatu, dla wszystkich gmin, a być może za mało czasu poświeciłem w kampanii wyborczej swemu okręgowi. Gdyby to były wybory bezpośrednie, a takie powinny być, to z pewnością nie miałbym problemu, by znaleźć się w Radzie. - Wspomniał pan o konieczności szybkiego przystąpienia do pracy, żeby pozyskać jak najwięcej pieniędzy dla powiatu. Czy po personalnych perypetiach powiatowych nie obawia się pan współpracy z Urzędem Marszałkowskim i Sejmikiem Wojewódzkim zdominowanymi przez PiS? - Nie. Rozumiem, że każdy, kto decyduje się na pracę w samorządzie, chce załatwiać sprawy dla ludzi, a nie dla wójta, starosty czy burmistrza. - Ale pan mówi, jak powinno być, a ja pytam, jak będzie? - Akurat z marszałkiem Nawarą współpracowałem bardzo dobrze przez cztery lata i nie było większych zgrzytów, więc myślę, że będzie dobrze. - Natomiast wicemarszałek Andrzej Romanek, jeden z liderów sądeckiego PiS uważa, że to, co się działo ostatnio w sądeckim starostwie, to zamach na demokrację. Nie boi się pan, że takie jego spojrzenie na sprawy odbije się na waszej współpracy. - Nie, na pewno nie. W samorządzie jestem od samego początku jego powstania. Były w tym czasie różne zawirowania, naciski, obawy i udawało się z nich wybrnąć. To nie jest tak, że w Krakowie leżą jakieś duże pieniądze do wzięcia, które ktoś dzieli według własnego widzimisię. Trzeba po prostu przygotować dobre projekty, lobbować na ich rzecz i jak do tej pory nam się to udawało. Myślę, że nadal tak będzie. Wszyscy przecież widzą efekty dotychczasowej pracy. - Tak zwani wtajemniczeni, komentując sytuacje w starostwie, mówią, że jeśli nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o pieniądze. Tych z kolei w najbliższych latach będzie sporo do podziału. Duże pieniądze to szansa przeprowadzenia dużych inwestycji. Każdy chciałby mieć wpływ na podział tych środków. Myśli pan, że aspirowanie do zarządzania tak ogromnymi pieniędzmi było jedną z przyczyn konfliktu w Radzie Powiatu? - Myślę, że nie, bo o te pieniądze trzeba się bardzo starać, potrzebny jest zgrany zespół urzędników. Nam się udało stworzyć taki urząd. Teraz trzeba tylko ten potencjał umiejętnie wykorzystać. Wszystkie trudności potrafiliśmy rozwiązać. Powiatowy zarząd dróg działa bardzo sprawnie, obecnie pracuje nad sprawą budowy lotniska na Sądecczyźnie. - Jakiego rzędu kwoty mogą trafić na Sądecczyznę i na co ewentualnie zostaną wykorzystane? - Samych pozytywnie ocenionych projektów drogowych, a znajdujących się na liście rezerwowej, mamy na kwotę 40 milionów. One tylko czekają na pieniądze. Z poprzedniej puli zabrakło pieniędzy. Potrzebne są środki na osuwiska. Trudno to dokładnie oszacować. My myślimy szerzej, nie tylko patrzymy przez pryzmat powiatu. Staramy się ściągać pieniądze przez inne budżety. Na przykład przekwalifikowaliśmy drogę z Krzyżówki do Muszynki przez Tylicz na drogę krajową po to, żeby te kilkadziesiąt milionów wydatkowała Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, a nie nasz budżet. - Wierzy pan, że budowa lotniska w Starym Sączu jest możliwa? - W dalszej perspektywie na pewno tak. Na razie musimy zadbać o przygotowanie terenu, bo jeśli zostanie on zurbanizowany, to nawet w odległej przyszłości budowa lotniska nie będzie możliwa i szansę zaprzepaścimy na zawsze. Jest coraz mniej takich miejsc na Sądecczyźnie, gdzie można wybudować lotnisko. Teraz jest wielki boom na transport lotniczy, wszyscy chcą dolecieć jak najbliżej ośrodków narciarskich, kurortów, uzdrowisk. To szansa dla rozwoju Sądecczyzny. - Sądeczanie chodzą jednak po ziemi i bardziej myślą o drodze szybkiego ruchu w kierunku Krakowa. - Te działania są równoległe, ale myśląc o głównych drogach, nie można zapominać o drogach lokalnych, na te też chcemy przeznaczyć sporo środków. - Ogromne apetyty wywołał swego czasu projekt budowy szybkiej kolei z Krakowa do Nowego Sącza. Byłoby to idealne rozwiązanie - w godzinę można by dotrzeć na miejsce bezpiecznie i wygodnie. Wierzy Pan, że to jest realne? - To jest rzeczywiście wielka szansa dla rynku pracy i turystyki. Myślę, że w jakiejś perspektywie jest to możliwe, może jeszcze nie w tej kadencji, ale w następnej tak. Pod warunkiem, że teraz zaczniemy. - Wróćmy jeszcze do tej emocjonującej sesji. Był pan pewien swojej wygranej, siedział pan w tylnych rzędach z pokerową twarzą? - Byłem raczej spokojny, bo chcąc pracować w samorządzie, trzeba coś zaoferować. To nie chodziło o wygraną Golonki, ale Sądecczyzny. Nie można sztucznie nikogo przymusić do głosowania. Pan Wanatowicz też musi mieć świadomość, że za pewien czas musiałby się przed wyborcami rozliczyć. A co pokaże, jeżeli będzie wykonywał polecenia partyjne czy polityczne, a nie będzie działał na rzecz rozwoju Sądecczyzny? - Czyli pan Olszyński nie został przekupiony - jak twierdzą oponenci - funkcją członka Zarządu Powiatu? - Proszę nie używać takich słów, ja nie rozumiem takiego języka. To nie jest handel, to nie jest targ, ludzie mają rozum i wolną wolę. - Te słowa, które pojawiały się ostatnio w ustach polityków, to tylko cytaty. A jaka była rola posła Andrzeja Czerwińskiego w tym, że po raz trzeci z rzędu został Pan starostą? - Ja nie jestem członkiem żadnej partii, a z panem Czerwieńskim współpracujemy od lat. Platforma Obywatelska poparła mnie w kandydowaniu na starostę. Mamy ważniejsze sprawy do załatwienia niż jakieś animozje. Jeśli będziemy działać wspólnie, to więcej zrobimy. Rozmawiał Wojciech Molendowicz ,"Dziennik Polski" 2006-12-08
Autor: ea