Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Trzeba będzie uderzyć pięścią w stół

Treść

Z Joachimem Brudzińskim, przewodniczącym Zarządu Głównego Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Artur Kowalski
Jarosław Kaczyński ogłosił, że Prawo i Sprawiedliwość będzie tworzyć w europarlamencie nową frakcję konserwatywną wraz z konserwatystami brytyjskimi i czeskimi. Co chcecie wspólnie osiągnąć?
- Na pewno ta nowa frakcja będzie bardziej się liczyła w Parlamencie Europejskim od frakcji Unii na rzecz Europy Narodów, do której do tej pory należymy. Łączy nas przede wszystkim wizja Unii Europejskiej jako związku suwerennych i niepodległych narodów. Widzimy Unię nie jako biurokratycznego molocha pozbawionego państw narodowych, lecz jako związek państw, w którym szanowane są wartości religijne, a wszystkie państwa równe są wobec brukselskich urzędów. Dzisiaj mamy sytuację, że w dobie kryzysu Francuzom wolno znacjonalizować stocznie, holenderska komisarz unijna do spraw konkurencji Nelly Kroes zezwala na wielomiliardową pomoc dla grupy Fortis, a nam zabrania się udzielenia pomocy publicznej polskim stoczniom.
Ta nowa grupa konserwatywna nie będzie jednak należeć do największych frakcji w Parlamencie Europejskim. Platforma Obywatelska przekonuje natomiast do głosowania na swoich kandydatów, argumentując: "Należymy do dużej frakcji w Parlamencie Europejskim, więc możemy działać skuteczniej, bo przecież duży może więcej".
- Przykład tego, jak Platforma Obywatelska radzi sobie w ramach tej dużej grupy, mieliśmy chociażby podczas głosowania nad uhonorowaniem rotmistrza Pileckiego. Po prostu podporządkowali się dyscyplinie swojej grupy i głosowali przeciw. Tyle tam Platforma może. Poza tym poniosła ona kilka sromotnych porażek w wyniku dogadywania się tej grupy chadeckiej, do której należą m.in. z socjalistami. Oczywiście można powiedzieć, że duży może więcej. Pytanie tylko, czy ten duży zrobił kiedyś coś dobrego dla Polski.
Panie Pośle, Wojciech Mojzesowicz podtrzymywał, że czeka do wtorku na decyzję partii o zmianie numeru jeden na liście wyborczej w kujawsko-pomorskim, a jeśli nie - grozi odejściem z partii...
- Przy całym, szczerym szacunku dla pana posła Mojzesowicza, dla jego merytorycznego wkładu w pracę w ramach naszej partii nad programem rolnym, to jednak widzę pewną niestosowność takiego stawiania sprawy. Pan Mojzesowicz jest szefem Rady Regionalnej i jako szef struktur wojewódzkich powinien znać statut Prawa i Sprawiedliwości, i na pewno go zna, a więc jeżeli stawia tego typu postulaty, to trzeba się zapytać, po co to robi. Czy chce zaszkodzić partii tuż przed rozpoczęciem wyścigu do europarlamentu, bo na pewno taką rewoltą wewnętrzną nie pomaga.
Wskutek decyzji o kształcie listy wyborczej PiS opuściło już dwóch posłów. Co takiego dzieje się w Prawie i Sprawiedliwości, że proces konstrukcji list budzi wśród polityków Pana partii aż tak ogromne emocje?
- To efekt tego, że poziom dyscypliny wewnętrznej jest u nas znacznie słabszy niż choćby w Platformie Obywatelskiej. Czy ktokolwiek uważa, że nominacja Mariana Krzaklewskiego na numer jeden listy Platformy na Podkarpaciu została przyjęta z entuzjazmem przez tamtejsze struktury Platformy, czy nominacja dla Róży Thun w Krakowie została przyjęta z akceptacją, czy nominacja Danuty Hübner w Warszawie została przyjęta z otwartymi rękoma przez działaczy warszawskich? Nie. Ale nikt nie odważył się słowa pisnąć publicznie. Wewnątrz na pewno dyskutują i się spierają, bo to jest normalne, ale na zewnątrz takie spory nie wypływają. A to dlatego, że - mówiąc wprost - Grzegorz Schetyna jako sekretarz generalny PO ściąłby takiego polityka raz na zawsze.
Ale podobno dyktatura i zamordyzm to panują w Prawie i Sprawiedliwości...
- Niestety jest tak, że przypina się nam łatkę partii zamordystycznej, wodzowskiej, w której dyskusja jest tłumiona i w której nie można wyrażać swojego zdania. Platforma jest natomiast przedstawiana jako partia rozdyskutowana, pełna wewnętrznej demokracji. Prawda jest taka, że my przyjęliśmy, niestety, inną koncepcję budowy partii. Partii, w której ważni politycy mogą na łamach mediów, narażając na szwank jej interes, prowadzić tego typu dyskusje, a kierownictwo próbuje to grzecznie łagodzić, namawiać, wręcz przepraszać. W którymś momencie - jest to moje zdanie - trzeba będzie po prostu mocno trzasnąć ręką w stół i powiedzieć: basta. I albo-albo: albo jesteś w drużynie, pracujesz w tej drużynie, realizujesz program, kierujesz się statutem i jeżeli chcesz dyskutować, to jest od tego Zarząd Główny czy Rada Regionalna, a nie łamy "Gazety Wyborczej" czy TVN 24 albo jeśli nie - to krzyż na drogę, idź, skąd przyszedłeś, i już.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-04-20

Autor: wa