Przejdź do treści
Przejdź do stopki

We wszystkim trzeba znaleźć coś pozytywnego

Treść

Rozmowa z Anną Rogowską, rekordzistką Polski w skoku o tyczce Zdrowie dopisuje, forma też, więc pewnie najbliższych tygodni oczekuje Pani ze sporym optymizmem... - Zacznę od tego, co najważniejsze: czuję się dobrze, ze zdrowiem jest w porządku. Wreszcie. Udało mi się zrealizować wszystkie założenia treningowe, pracuję ostro, intensywnie i faktycznie jestem optymistycznie nastawiona do tego, co nadejdzie jutro. Zapomniała już Pani o tych perypetiach, które przez długie miesiące nie pozwalały Pani w ogóle normalnie trenować, potem wrócić do wysokiej formy? - Ciało zapomniało, ale głowa nadal pamięta. W tej chwili staram się jednak o tym nie myśleć, nie wracać do tych chwil, w których było ciężko i bardzo pod górkę. Gdy zdrowie dopisuje, temat "kontuzja" naturalnie odchodzi w bok. Jak się przełamać? Trzeba znaleźć siłę w sobie i powtarzać do znudzenia, że wszystko będzie dobrze. Ja już od pewnego czasu do swych startów podchodzę ze sporymi nadziejami i takimi właśnie myślami - pozytywnymi. Treningi wskazywały, że mogę skakać całkiem wysoko, osiągać niezłe wyniki, potem zawody to potwierdziły. Oczywiście musiałam na to czekać dość długo, chyba nawet dłużej niż sama się spodziewałam. Najważniejsze, że wróciłam. Na Memoriale Kusocińskiego skoczyłam 4,65 m, na Pucharze Europy centymetr lepiej. Wierzę, że na kolejnych zawodach pokonam poprzeczkę zawieszoną jeszcze wyżej. Gdy nie szło, leczyła Pani uraz i nie mogła go wyleczyć, podobno zastanawiała się Pani nawet nad zakończeniem sportowej kariery. To prawda? - Te problemy z Achillesem bardzo utrudniały mi trenowanie, przygotowania i w pewnym momencie faktycznie miałam tego dosyć. To była przecież straszliwie nierówna walka, robiłam wszystko, co w mojej mocy, chodziłam do lekarzy, próbowałam wielu sposobów, a jednak nic nie dawało oczekiwanych efektów. Na szczęście wreszcie trafiłam na mądrego doktora, który mi pomógł i dziś po kontuzji nie ma już śladu. Co pomogło wytrwać? - Bliskie osoby, mąż, rodzina. Przede wszystkim musiałam sama w sobie znaleźć wiarę, optymizm i chęć do treningów, kontynuowania walki z kontuzją. Odbyłam sporo szczerych rozmów ze sobą, zadawałam sporo pytań, co chcę osiągnąć, czym się zajmować, jakie są moje najważniejsze cele życiowe. Wszystko to mi pomogło. No i nie mogę zapomnieć o igrzyskach w Pekinie. Świadomość, że się zbliżają, a ja już im poświęciłam tyle czasu, wylałam tyle potu na treningach, dodała mi energii. Stwierdziłam po prostu, iż to byłoby bardzo nie w porządku, gdybym zrezygnowała za pięć dwunasta, gdy jeszcze tyle mogę osiągnąć. Pozbierałam się, wzięłam w garść i chcę skakać jak najwyżej. Po prostu. Wraca Pani czasami do igrzysk w Atenach i życiowego konkursu? - Pewnie, nawet bardzo często. Jak potrzebuję się optymistycznie nastawić, to włączam sobie nagranie z Aten i patrzę, jak piękne może być życie sportowca (śmiech). Wielu sportowców często powtarza, że wyjątkowość, specyfika olimpiady potrafi sparaliżować, największemu nawet mistrzowi odebrać największe atuty, pozbawić go szans walki o najwyższe cele. - Zastanawiam się, jak to skomentować. Z jednej strony igrzyska faktycznie są niezwykłe, cała ich otoczka, specyfika, klimat działają na wyobraźnię, każdy z nas marzy, by w nich wystartować. Medal jest ukoronowaniem całej kariery i to jest prawda. Ja przed Atenami czułam tremę, czuję ją i teraz. Nie jest to jednak trema paraliżująca, nie boję się tego startu, a wręcz przeciwnie. Dziś olimpijski medal już mam, nikt mi go nie zabierze. W Pekinie wystartuję nie dlatego, że muszę, ale chcę. Chcę raz jeszcze poczuć atmosferę igrzysk, znaleźć się w ogniu rywalizacji, walczyć na oczach milionów osób. Ale nie uwierzę, że ta właśnie walka na oczach milionów nie powoduje lekkiego drżenia rąk. - Najważniejsze to nie poddać się negatywnym myślom, emocjom, bo one dołują, odbierają radość i przyjemność. We wszystkim trzeba znaleźć coś pozytywnego. Oczywiście te miliony przed telewizorami aż takiego wpływu na mnie nie mają, ale fakt, iż wśród nich znajdują się moi bliscy - już tak. Wiem, że oni tam są, trzymają kciuki, wierzą we mnie i to dodaje mi sił. Przyznam szczerze, że przez lata startów, zbierania doświadczeń oswoiłam się ze stresem, lękiem. Pewnie, zdarzały się zawody, których nie wytrzymywałam, presja mnie pokonywała, nie mogłam sobie z nią poradzić. W pewnym momencie znalazłam złoty środek, który pomógł mi się odnaleźć. Jaki? Świadomość, że tak naprawdę skaczę dla siebie, dla swojej przyjemności, że trenuję bardzo ciężko, poświęcam sporo wyrzeczeń i nie mogę tego zmarnować tylko dlatego, że się boję. To byłoby bez sensu. Najważniejsze jest czerpać radość z tego, co się robi, czuć przyjemność, frajdę z ciężkich nawet treningów. Cztery lata temu o olimpijskie medale w Atenach walczyły dwie znakomite Polki i dwie Rosjanki. Teraz, w Pekinie, rywalek, i to szalenie mocnych, będzie o wiele więcej. - To naturalne, z roku na rok poziom skoku o tyczce kobiet się podnosi, zawodniczek, i to świetnych, przybywa. Wiele dziewczyn bez problemu radzi sobie z wysokościami przekraczającymi 4,70 m, więc oczywiście o sukces jest trudniej. Nie znaczy to jednak, iż w Atenach było łatwo. To złudne odczucie. Przecież nie byłam faworytką do medalu, musiałam toczyć twardy, piękny bój. Jeśli teraz udałoby mi się powtórzyć ten wyczyn, to bym mogła o sobie powiedzieć, że jestem w stu procentach spełnioną zawodniczką. Na jakiej wysokości toczyć się będzie walka o podium w stolicy Chin? - Ostatnio to najczęściej zadawane pytanie, a ja nie potrafię odpowiedzieć i myślę, że nie potrafi nikt. Możemy tylko gdybać i jeśli już mamy to robić, to wydaje mi się, że trzeba będzie skoczyć przynajmniej 4,80 m. Sporo. Jak będą wyglądały Pani przygotowania do olimpijskiego występu? - Nastawiam się na sporo mityngów, konkursów. Chcę jak najczęściej mierzyć swe siły z najlepszymi, poprzecierać się w startach, wejść w rytm zawodów. Bardzo ważne będą dla mnie mistrzostwa Polski, nie mam jeszcze złotego medalu ze stadionu otwartego i będę mocno walczyć, by wreszcie go przywieźć. A rezerwy? Nad czym się Pani w najbliższym czasie skupi, co będzie chciała jeszcze poprawić? - Rezerwy tkwią w technice i spodziewam się, że gdybyśmy powtórzyli tę rozmowę za pięć lat, to padłaby ta sama odpowiedź. Skok o tyczce jest niezwykle złożoną konkurencją, na sukces składają się drobne szczegóły, niuanse, dlatego technikę trzeba nieustannie poprawiać, modyfikować. Wykonałam już praktycznie całą pracę, jeśli chodzi o bazę: wytrzymałość, siłę, szybkość i skoczność. Te elementy będę już tylko podtrzymywała, no może delikatnie wzmacniała. Nic ponadto. Przez najbliższe tygodnie główny nacisk położę na technikę, technikę i jeszcze raz technikę. Skaczemy coraz wyżej, pokonujemy coraz większe wysokości, dlatego ciągle musimy się poprawiać. Nawet Jelena Isinbajewa, absolutna mistrzyni, chcąc przeskoczyć swoje 5,01 m, musi wykonać dodatkową pracę i stać się jeszcze lepszą zawodniczką. Żadna z nas nigdy nie może powiedzieć, że osiągnęła poziom gwarantujący sukcesy przez najbliższe lata. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-06-25

Autor: wa