Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Wszystko dla synka

Treść

Rozmowa z Zofią Noceti-Klepacką, brązową medalistką żeglarskich mistrzostw Europy w klasie RS:X
Zdobywała już Pani cenniejsze medale, ale brąz niedawnych mistrzostw Europy miał chyba dla Pani szczególne znaczenie?
- To prawda, wyjątkowo cieszyłam się z tego medalu i miejsca. Przed zawodami zakładałam, że już lokata w czołowej szóstce będzie sukcesem i prawdę powiedziawszy, obawiałam się, że oczekuję zbyt wiele. Po roku przerwy nie jest łatwo wrócić do sportu, niezależnie jakiego. Windsurfing zawsze był moją pasją, hobby, sprawiał mi mnóstwo frajdy, ale poświęcałam mu tyle samo pracy i wyrzeczeń co przedstawiciele innych dyscyplin. Teraz wracałam, miałam za sobą cztery, a tak naprawdę trzy miesiące solidnych i mocnych treningów. Tymczasem w Sopocie stanęłam na podium, a żeby tego było mało, medal zapewniłam sobie dopiero w ostatnim wyścigu, pokonując Alessandrę Sensini, byłą mistrzynię olimpijską. To było niesamowite, wiele osób nie wierzyło w taki obrót sprawy, stąd moja radość była podwójna, a może nawet potrójna.
Ciężko było Pani wrócić, ponownie wdrożyć się w treningowy reżim?
- W sporcie, tak jak w życiu - nic nie przychodzi łatwo. Wiele razy się o tym przekonałam. Odpowiedź musi zatem być twierdząca - ciężko. Szczególnie na początku miałam chwile zwątpienia, wydawało mi się, że nie dam rady połączyć trenowania z wychowywaniem Mariana. Jak to maleńkie dziecko - budził się w nocy, płakał, musiałam do niego wstawać. Podczas zgrupowań, na które jeździliśmy całą rodziną, miewałam po trzy treningi dziennie; po każdym wracałam prosto do domu, zajmowałam się synkiem, karmiłam, lulałam i byłam strasznie zmęczona. Gdyby nie mąż, który niesamowicie mi pomagał, pewnie bym nie wytrzymała. Teraz jest już lepiej, Marian urósł, ma siedem miesięcy, przesypia prawie całą noc, dzięki czemu mogę się trochę wyspać.
Mąż, o którym Pani wspomnaiała, nie tylko pomagał i pomaga przy dziecku, ale także zrezygnował ze swojej kariery żeglarskiej, aby mogła się Pani przygotować do igrzysk olimpijskich w Londynie.
- No tak, udał mi się ten Lucio (śmiech). Ustaliliśmy, że moja kariera jest ważniejsza, że mam szansę powalczyć w Londynie o medal, zatem warto zrobić co w naszej mocy, by temu dopomóc. Cieszę się, że Polski Związek Żeglarski umożliwił nam podróżowanie razem na zawody i zgrupowania, dzięki czemu jest zdecydowanie łatwiej. Dłuższej rozłąki jakoś sobie nie wyobrażam.
Jakie było Pani wrażenie, gdy po przerwie znów wypłynęła Pani na głębszą wodę, poczuła wiatr od morza?
- Było rewelacyjnie, nie mogłam się doczekać tej chwili. Ta przerwa nie była jednak aż tak długa, nawet w ciąży miałam kontakt z wodą; dopóki mogłam, troszkę pływałam na desce, a jak nie byłam już w stanie, jeździłam nad morze, żeby oglądać innych, koleżanki i kolegów z kadry. Kiedyś, przed laty, mówiłam i przekonywałam, że windsurfing jest moim życiem, że się w nim odnajduję i spełniam. Oczekiwanie na narodziny Mariana, same narodziny, każdy dzień, który teraz razem spędzamy, wszystko w tej materii zmieniło. Przewartościowałam swoje priorytety, bo przekonałam się, co tak naprawdę jest ważne. Rodzina, dziecko, mąż - to całe moje życie; sport stanowi tylko pewne uzupełnienie. Marzę o kolejnym olimpijskim starcie, marzę o medalu, robię wszystko, by go zdobyć, lecz bez takiej presji i ciśnienia jak dawniej.
Do igrzysk pozostały dwa lata, aż i tylko dwa lata.
- Czas szybko mija, człowiek nie zdążył na dobre zapomnieć o ostatniej olimpiadzie, a już zaczyna się kolejna. Taki jak obecny sezon - ledwo się zaczął, mieliśmy Puchary Świata, mistrzostwa Europy, za miesiąc będą mistrzostwa świata i koniec. W przyszłym roku czekają nas kwalifikacje do igrzysk, zatem treningi rozpoczną się dużo wcześniej, by móc złapać w odpowiednim momencie optymalną formę. A potem już przygotowania do Londynu.
Kwalifikacje, o których Pani mówi, mogą być nawet trudniejsze niż same igrzyska, bo każdy kraj ma tylko jedno miejsce do obsadzenia. A konkurencja jest spora.
- Mam tego świadomość, ale proszę mi wierzyć, igrzyska są jednak dużo cięższe (śmiech). Odczułam to już na własnej skórze. Zmagania w Londynie mogą być jednak o tyle łatwiejsze, że w Anglii wreszcie będzie panować pogoda dla żeglarzy. W Pekinie było okropnie, bezwietrznie, a za dwa lata powinno wiać, i to mocno. Uwielbiam takie warunki, doskonale się w nich czuję.
Widzi się Pani na olimpijskim podium z medalem na szyi i Marianem na rękach?
- Pewnie, podoba mi się taka perspektywa. Cóż, do odważnych świat należy! Trzeba dążyć do celu, wierzyć w marzenia i się nie poddawać. Jak dziś pływam, to od razu chcę wracać do mojego synka, cały czas o nim myślę. Gdy zbliża się ostatni wyścig, to wszystkim mówię, że muszę go wygrać, żeby jak najszybciej zobaczyć się z Marianem. W Londynie to się zapewne nie zmieni (śmiech).
Mówi Pani, że sezon 2010 powoli się już kończy. Jak wypada zatem pierwsze jego podsumowanie?
- Na pewno był bardzo udany, i to nie tylko dla mnie, ale i dla całej naszej grupy. Pamiętajmy, że medale mistrzostw Europy zdobyłam ja oraz Piotrek Myszka. Dla mnie sezon był szczególny, jak już wspominałam, okazało się, że nie straciłam dużo w porównaniu z koleżankami z kadry i zagranicznymi rywalkami. Oczywiście, mam jeszcze sporo braków, szczególnie kondycyjnych, w przygotowaniu fizycznym. Po medal ME sięgnęłam głównie dzięki doświadczeniu, ale czuję i wiem, że wszystko jest do nadrobienia. Sama jestem ciekawa, jak będę się prezentowała podczas mistrzostw świata.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-07-21

Autor: jc