Z mandatem wrócę za cztery dni
Treść
Rozmowa z Rafałem Skąpskim, wiceministrem kultury w rządzie Leszka Millera, kandydatem na posła z listy Lewicy i Demokratów - Startuje Pan z wysokiej, drugiej pozycji z listy Lewicy i Demokratów w okręgu wyborczym nr 14 jako tzw. spadochroniarz z Warszawy, bo przecież nie mieszka Pan w regionie, który chce reprezentować w Sejmie? - W rządzie Millera byłem nie do końca, nie wszystkie bowiem koncepcje, a także styl pracy ministra kultury mogłem traktować jak swoje. Wróćmy jednak do spadochronu. Na dobrą sprawę, większość warszawiaków to spadochroniarze. Jak tysiące polskich rodzin, tak i moja po wojnie wielokrotnie zmieniała miejsce zamieszkania. Gdzie indziej rozpoczynałem szkołę podstawową, gdzie indziej ją kończyłem. Gdzie indziej liceum i studia. Aż wreszcie zamieszkałem w Warszawie. Nie pamiętam, kiedy dowiedziałem się, że początków historii mojej rodziny należy szukać właśnie tutaj, na Ziemi Sądeckiej. Kiedy zostałem wiceprezesem radia, a potem wiceministrem kultury, bywałem tu często, także by uzupełniać wiedzę o losach swoich przodków. Pradziad Antoni podejmował działania przeciwko austriackiemu zaborcy, w 1846 został aresztowany. Po kilku tygodniach w nowosądeckim więzieniu został wywieziony do Lwowa. Tam otrzymał wyrok śmierci, zamieniony od razu na sali sądowej na dziesięć lat twierdzy w Szpilbergu, tak łaskawy był cesarz. Współwięźniami pradziadka byli m.in. przywódcy powstania chochołowskiego ks. Józef Leopold Kmietowicz i Jan Kanty Andruszkiewicz. Kiedy dzięki Wiośnie Ludów odzyskali wolność, powrócili na Sądecczyznę, gdzie Antoni Skąpski został zarządcą dóbr Marszałowicza, znanego na tym terenie przemysłowca. Później, kiedy już miał trochę własnych pieniędzy, kupił sobie majątek w Janczowej, a po 16 latach przeniósł się do Piątkowej, gdzie kupił ziemię, duży dom i tartak. W tym miejscu nadal mieszka moja rodzina. Tu odbywają się rodzinne zjazdy, ostatni w 2001 roku. Tak więc nie skaczę tu na spadochronie. Po prostu wracam na ziemię, którą kochali i pradziad Antoni i dziadek, Jan Skąpski, dzierżawca majątku w Łososinie Dolnej a potem w Brzeznej, którego nazwisko odnalazł Antoni Malczak pośród sygnatariuszy aktu poświęcenia kamienia węgielnego domu towarzystwa gimnastycznego "Sokół" w Nowym Sączu z 1892 roku. - Irytują Pana pytania o związki z terenem, z którego Pan kandyduje? - Takie pytania mogą padać, to zrozumiałe. Nie wszyscy jeszcze znają najnowszą edycję "Rocznika Nowosądeckiego", w którym ze zrozumiałą satysfakcją przeczytałem artykuł Marii Kurzeji-Świątek poświęcony historii mojej rodziny. Poza tym, mam chyba więcej wspólnego z Sądecczyzną, niż niektórzy kandydaci innych partii startujący w okręgu nr 14. - Na przykład kto? - A jakie związki z Sądecczyzną ma pani Elżbieta Wiśniowska z Samoobrony? Ja natomiast również jestem nie od wczoraj wiceprezesem Klubu Przyjaciół Ziemi Sądeckiej i nie tylko z tego tytułu wspomagałem w ostatnich latach wiele sądeckich spraw w stolicy. Pomagałem i byłemu prezydentowi Sącza Józefowi Antoniemu Wiktorowi i posłowi Kazimierzowi Sasowi. Ułatwiałem kontakty, które pomogły w wielu przedsięwzięciach, które były sukcesem poprzedniej kadencji. Od czasu kiedy zaangażowałem się w jego działalność, klub zmienił charakter. Powstały oddziały w Krakowie i Chicago, zaś w spotkaniach członków przestał dominować aspekt wyłącznie towarzyski. - Dlaczego kandyduje Pan z drugiego, a nie z pierwszego miejsca? - To nie jest pytanie do mnie, ale do tych, którzy tę listę układali. Wydaje mi się, że pierwszeństwo przypadło osobie z sejmowym doświadczeniem. Posłem jeszcze nie byłem. - Wspierają Pana prof. Aleksander Krawczuk i aktorzy - Beata Tyszkiewicz, Sławomira Łozińska, Wojciech Siemion, Stanisław Mikulski. Ich wypowiedzi zachęcające do oddania na Pana głosu są na pańskiej stronie internetowej. To dowód przyjaźni czy kontaktów z czasów, gdy był Pan wiceministrem kultury w rządzie Leszka Millera? - Osoby, które wyraziły chęć wsparcia mojej kandydatury, to przede wszystkim przyjaciele. Kiedy poznaliśmy się ze Sławką Łozińską ona dopiero chciała być aktorką, a ja nie byłem jeszcze pewien, czy będę prawnikiem. Profesora Krawczuka poznałem jako ministra kultury i nawet nie śmiałem pomyśleć, że kiedyś będę mówił do niego "Aleksandrze" on zaś z filuternym uśmieszkiem odpowie: "Słucham, panie ministrze". I tak dalej, i tak dalej... Jestem im wszystkim ogromnie wdzięczny, że nie mogąc tutaj głosować, użyczyli swego wizerunku i oceny mojej osoby, by poprzeć moją kandydaturę. - Dlaczego nie szukał Pan poparcia u osób związanych z polityką, lecz u ludzi kultury? - Nie sięgałem po ludzi polityki, by nie stawiać ich w niezręcznej sytuacji. Poza tym, większość z nich gdzieś kandyduje. - Dlaczego zdecydował się Pan kandydować do Sejmu? - Pierwszy powód jest taki, że dla ziemi moich przodków chciałbym móc zrobić więcej niż może wiceprezes Klubu Przyjaciół Ziemi Sądeckiej. Powód drugi - skoro wspiera mnie aż tyle osób ze świata kultury, to może trochę kultury wniósłbym do parlamentu. - Jak wygląda Pańska kampania w terenie? - Wielkich spotkań nie będę organizował, bo i czasu niewiele. Tak jak wszyscy będę promował swoją twarz i nazwisko. - Sądzi Pan, że Pańskie nazwisko wystarczy, żeby zdobyć mandat? - Za moim nazwiskiem stoi przychylny ludziom i regionowi program Lewicy i Demokratów. Będą ulotki i plakaty, ale odwiedzę też górali łąckich i Łemków, Marcinkowice - tam Jan Skąpski był przed laty dyrektorem technikum rolniczego. Chcę być w Kamienicy, o której już wspomniałem; być w Zakopanem, Krynicy, w Gorlicach. W większości miejsc nie muszę się przedstawiać, ale przypomnieć się trzeba. Moja babka ze strony ojca Zofia z Odrowążów Pieniążek-Skąpska, z początkiem XX wieku założyła Dom Ludowy na Litaczu i szkołę gospodyń wiejskich w Podegrodziu, pisywała też do sądeckiej prasy. Wiem, że miejsca z nią związane wciąż funkcjonują. Tam też chcę być. Jej dziad był w II połowie XIX wieku burmistrzem Gorlic, zaś Franciszek Skąpski nieco później sekretarzował radzie powiatu sądeckiego. Wydaje się więc, że powodów do działań na rzecz tego regionu jest w moim przypadku naprawdę wiele. Z doświadczenia wynika, że posłowie wybrani w tym okręgu, ale żyjący w stolicy, z dala od wyborczego okręgu, kiedy już uzyskają mandat, zapominają o tym regionie, do czasu kolejnych wyborów... Miesiąc temu byłem na święcie owocobrania w Łącku, nie wiedząc jeszcze, że będę kandydował. Wtedy, dzisiejszy lider konkurencyjnej listy, na mój widok powiedział: "Jak był na świeczniku, nie zapominał o nas i teraz też pamięta!". Jeśli uzyskam mandat, to na pewno nie pojawię się tu za cztery lata, tylko za cztery dni. Gwarantuję. Rozmawiała Monika Kowalczyk Rafał Skąpski 56 lat, dyrektor Państwowego Instytutu Wydawniczego, prezes Fundacji Kultury Polskiej. Ur. 20 III 1951 we Wrocławiu, ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim. W 1998 został wiceprezesem Polskiego Radia. Wiceminister Kultury 2001-2004. Wiceprezes Klubu Ziemi Sądeckiej. "Dziennik Polski" 2007-10-08
Autor: wa