Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Za rok chcę Dakar wygrać

Treść

Rozmowa z Jackiem Czachorem, motocyklistą Orlen Teamu W tym momencie powinien Pan rywalizować na jednym z odcinków specjalnych Rajdu Dakar, tymczasem jest Pan już w kraju, zawody odwołano. Pozostał żal, niedosyt, złość? - Byłem w sali, gdy ogłaszano decyzję o odwołaniu rajdu, i nie zapomnę ciszy, jaka wówczas zapanowała. Nikt nie zgłaszał sprzeciwu, nie podnosił głosu, dopiero później widziałem paru sfrustrowanych (śmiech), ale nie było ich wielu. Większość przyjęła ten fakt ze zrozumieniem i cóż - pozostał smutek. Spodziewał się Pan, że tegoroczny Dakar może wyglądać tak, a nie inaczej, a właściwie, iż go w ogóle nie będzie? - Powiem tak - gdy kilka tygodni wcześniej czytałem w internecie o zabitych w Mauretanii Francuzach, dziwiłem się, że nie ma żadnej reakcji organizatorów rajdu. Nikt nic na ten temat nie mówił, panowała cisza. Wydaje się, że opcja odwołania zawodów wówczas nawet nie wchodziła w rachubę, bo gdyby tak było - dowiedzielibyśmy się o tym dużo wcześniej, a nie w Lizbonie, tuż przed startem. Wszystko wydarzyło się nagle, za pięć dwunasta. Są jednak rzeczy ważniejsze niż sport, największe nawet zawody. Rywalizacji nie można stawiać ponad zdrowie, życie. Organizatorzy musieli mieć poważne powody, że zdecydowali się na taki, a nie inny krok, zagrożenie musiało być spore. Po 11 września nic już nie jest takie same, świat się zmienił. Dakar był dotychczas bezpiecznym rajdem? - Tak. Zawsze było bezpiecznie, byliśmy dobrze pilnowani. Ciężar brały na siebie kraje, przez które kawalkada przejeżdżała, i wywiązywały się z tego. Dziś mimo wszystko uważam, że sporą część winy za odwołanie rajdu ponoszą organizatorzy, bo nie mieli alternatywy na wypadek podobnych zdarzeń. Przygotowali jedną trasę, która w dużej części biegła przez Mauretanię, nie byli przygotowani na ewentualne ominięcie tego kraju. Bo co, mieliśmy przejechać Maroko, a potem wszystkich uczestników przerzucono by do Dakaru? Bez sensu. Tak się przez moment zastanawiałem, że może warto było dojechać do granicy Maroka i wrócić do Lizbony, ale z drugiej strony wiązałoby się to choćby z przygotowaniem tak drobnego szczegółu, jak dodatkowe mapki dla zawodników, a tego się nie robi z dnia na dzień. Niektórzy Pana koledzy po fachu po odwołaniu rajdu stwierdzili, że czują się, jakby mieli wyjęty rok z życiorysu. Podziela Pan to zdanie? - Nie. Ja w 2007 roku jeździłem w wielu zawodach, zdobyłem tytuł mistrza świata, Dakar miał być uwieńczeniem, ale nie będzie. Mój świat się jednak z tego powodu nie zawalił. Myślę już o kolejnych startach, od poniedziałku zaczynam przygotowania do nowego sezonu. Jestem zawodowcem, po prostu, ale rozumiem też kolegów, którzy tak uważają. Samo przygotowanie do Dakaru trwa czasem rok, motocykla ponad miesiąc, kosztuje ogromne pieniądze. Jaka przyszłość czeka teraz Dakar? - Słychać różne głosy, najczęściej plotki. Jestem pewien, że Dakar nie zniknie z kalendarza, ma wspaniałą tradycję, historię, cieszy się wielką estymą. Proszę choćby zauważyć, ilu śmiałków chciało w nim wziąć udział, ile zgłoszeń nie zostało przyjętych. W swych 30-letnich dziejach nigdy nie miał takiej samej trasy, dlatego nie powinno być problemów z ominięciem newralgicznych punktów. Nie jest zresztą powiedziane, że np. za rok, dwa znów nie wróci do Mauretanii. Mówi się, że może się przenieść do Azji czy Ameryki? - Nie, to raczej niemożliwe. Niektórzy plotkują na temat Rosji, ale niby kiedy miałby się tak odbyć? W styczniu - niemożliwe. Latem też, bo wówczas nie skupi na sobie takiej uwagi. Ameryka też chyba odpada, bo większość zawodników oraz organizator pochodzą z Europy. Rajd Afryki nie opuści, trzeba tylko być przygotowanym na wiele ewentualności i mieć coś w rezerwie. Dakaru nie było, czy to w jakiś sposób zmienia Pana tegoroczne plany? - Nie mam sygnałów, żeby odwołanie rajdu mogło negatywnie na coś wpłynąć, nasz zespół będzie istniał, przecież nie ma w tym wszystkim winy ani zawodników, ani sponsora. Na razie jednak nie znam dokładnie kalendarza imprez, być może pojadę w Rajdzie Moskwa - Pekin, co komplikowałoby sprawę mistrzostw świata, bo musiałbym opuścić Rajd Brazylii. Jeśli będę bronił tytułu, to w cyklu mistrzostw na pewno wystartuję w klasie 450 ccm. Gdy pojadę do Pekinu, to tym motocyklem, którym miałem wyruszyć na Dakar. Nie nastawiam się jednak tym razem na spektakularne sukcesy. Ten rok ma służyć jak najlepszemu przygotowaniu się do kolejnego Dakaru, nie ukrywam, że chciałbym pojechać w nim doskonale, a najlepiej go wygrać. Taki jest mój cel. W tym roku na Dakarze miał być z nami m.in. doktor Robert Śmigielski, lekarz naszych olimpijczyków; odbyłem z nim mnóstwo poważnych dyskusji o tym, co powinienem zrobić, by być jeszcze lepszym zawodnikiem. Wskazał mi pewne rezerwy, nakreślił pewne zmiany w cyklu przygotowań i wierzę, że zaowocują. Wciąż jestem spragniony sukcesów. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-01-10

Autor: wa