Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zacznijmy od dyrektywy gazowej

Treść

Z Pawłem Kowalem, posłem PiS do Parlamentu Europejskiego (Grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów), byłym wiceministrem spraw zagranicznych, rozmawia Łukasz Sianożęcki
Rząd opracowywał założenia polskiej polityki zagranicznej na rok 2010. Nie poznaliśmy jednak szczegółów tego dokumentu. Jakie priorytety, Pana zdaniem, Polska powinna nakreślić w tym obszarze?
- Podstawową sprawą jest uzyskanie wpływu na politykę zewnętrzną Unii Europejskiej, czyli na jej kształt organizacyjny oraz na program działania Catherine Ashton. Wówczas będziemy w posiadaniu instrumentu, który będzie mógł być używany do realizacji naszych interesów w Unii lub za jej pośrednictwem. Wśród takich interesów na pewno znajduje się Partnerstwo Wschodnie jako projekt unijny, ale którego realizacją najbardziej powinna być zainteresowana Polska. W tym kręgu mieści się także polityka energetyczna. Tutaj jako cel polityczny wskazałbym szybkie ustalenie, zgodnie z polskim interesem, dyrektywy gazowej. Należy więc w praktyce zrealizować zapisy traktatu lizbońskiego dotyczące solidarności energetycznej. Jest to jedna z najważniejszych obecnie kwestii, ponieważ jeśli nie określimy wewnątrz Wspólnoty, co ta "solidarność energetyczna" oznacza, to pozostanie ona pustym zapisem i nie będzie mogła być egzekwowana z punktu widzenia polskich interesów.
Wspomniał Pan o ważnej roli komisarz Ashton. Jak Polska powinna traktować ten urząd?
- Jej pierwsze wypowiedzi wskazywały na to, że jest ona słabo zorientowana w polityce zagranicznej. Z pewnością jednak w pewnych momentach zwyczajnie grała, że czegoś nie wie, tak aby jednocześnie odpowiedzieć satysfakcjonująco dla większości opinii. Toteż kiedy już Ashton obejmie swoje stanowisko, będzie posiadała dużą siłę do wprowadzania zmian. Wówczas rząd Tuska nie będzie mógł się tłumaczyć, że nie miał wpływu na jej wybór, będzie mógł jedynie żałować, że nie umiał wpłynąć na obsadę tego stanowiska. Wobec tego trzeba będzie skorzystać z jej deklaracji dobrej woli i postarać się nadrobić zaległości, czyli choćby umiejętnie wpłynąć na to, by w jej otoczeniu pojawili się Polacy.
Mamy szanse na kolejne wysokie stanowiska?
- Dzisiaj pozycji Polski w Unii nie powinniśmy postrzegać przez pryzmat Jerzego Buzka czy Janusza Lewandowskiego. Ich role, które w zasadzie wynikają z samej naszej obecności w Unii, nie mogą zastąpić realnego lobbingu, załatwiania i dbania o polskie interesy tam, gdzie nie są one zagwarantowane formalnie i gdzie trzeba o nie walczyć. Rząd, wydaje się, przyjął taktykę polegającą na tym, że jako sukcesy przedstawia sprawy, które są zagwarantowane formalnie, aby uniknąć odpowiedzialności za brak osiągnięć np. w polityce energetycznej.
A co z polityką zagraniczną poza Unią?
- Kwestią bardzo trudną, która pozostaje nierozwiązana od lat, jest realna poprawa relacji z Rosją. Na drugim biegunie mamy nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Na tym polu w ostatnim roku stało się dużo niedobrego. Polityka obecnego rządu doprowadziła do stanu, że te relacje są najgorsze w ciągu ostatnich 20 lat. Od odzyskania niepodległości nie mieliśmy tak słabych stosunków z Waszyngtonem i tak niejasno zdefiniowanych celów w relacjach z Ameryką. Ponadto publiczne wypowiedzi przedstawicieli koalicji rządzącej dezawuowały te relacje. W stosunkach z NATO musimy wpływać na ustalenie nowej strategii sojuszu. Podobnie tutaj polskie interesy będą mogły być realizowane tylko i wyłącznie przez odpowiednie wykorzystanie tzw. grupy mędrców NATO, gdzie Polskę reprezentuje Adam Rotfeld.
Skąd, Pana zdaniem, wynika trudność w porozumieniu się prezydenta z rządem w wielu ważnych kwestiach dotyczących polityki zagranicznej?
- Rząd zbyt długo obstawał przy stanowisku, że prezydent nie jest potrzebny w polityce zagranicznej. Postulowano przecież, że trzeba go z tego obszaru usunąć, tak by pełnił jedynie symboliczną rolę. W tym właśnie kierunku szły deklaracje najważniejszych polityków Platformy Obywatelskiej. Ta epoka w jakimś sensie już się skończyła. Ostatnio PO postuluje nawet wzmocnienie roli głowy państwa w obszarze polityki zagranicznej. Straty, które wyniknęły z takiego "rozchwiania" polityki zagranicznej, będą niestety widoczne przez długi czas.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 2010-01-06

Autor: jc