Zawodnicy muszą mi pomóc
Treść
Rozmowa z nowym trenerem Sandecji, jej byłym długoletnim zawodnikiem Stanisławem Filasem
Długo rozważał Pan złożoną mu przez kuratora klubu Marka Banasia propozycję objęcia opieki nad pierwszą drużyną Sandecji. A przecież powinien być Pan emocjonalnie związany z drużyną z ulicy Kilińskiego, jako jej długoletni piłkarz...
- I właśnie ten sentyment przechylił szalę. Pomyślałem sobie, że jestem coś winien mojemu staremu klubowi. Przyznaję, że niełatwo przyszło mi podjąć decyzję na "tak". Prowadzenie "witrynowej" drużyny największego i najstarszego klubu w Nowym Sączu, klubu, którego nazwa znana jest w całej Polsce, to zaszczyt, ale i ogromne wyzwanie. Nie to, bym się bał, iż nie podołam. Uważałem po prostu, że jest w mieście kilku innych trenerów o głośniejszych nazwiskach, z bogatszym dorobkiem szkoleniowym. Doszły mnie jednak słuchy, że za mną opowiedziała się grupa starszych zawodników. Skłoniło mnie to do wniosku, że nie wolno mi dawać plamy przed tymi doświadczonymi graczami. Skoro oni na mnie liczą, to odmowa byłaby w pewnym sensie dezercją.
Wyraził więc Pan zgodę, ale natychmiast pojawiły się pewne przeszkody natury formalnej...
- To prawda. Treningi z trzecioligowym zespołem kolidowałyby z pracą w pełnym wymiarze czasowym w "Newagu", zatem w przedsiębiorstwie, z którym związany jestem od 30 lat. Na szczęście problemy udało się ominąć. Chciałbym więc tą drogą przekazać wyrazy wdzięczności dla Zbigniewa Konieczka, prezesa byłych ZNTK, za pójście mi na rękę i ułatwienie pogodzenia obowiązków zawodowych z działalnością trenerską.
Na jak długo związał się Pan z Sandecją?
- Prawdę powiedziawszy, podpisu na umowie jeszcze nie złożyłem. Chciałbym jednak, by kontrakt obowiązywał do końca rundy jesiennej. Na razie. Później można go przecież przedłużyć. A gdyby zaistniały okoliczności, że z jakiegoś powodu nie po drodze mi z Sandecją, lub odwrotnie, to długoterminowa umowa obydwu stronom w jakimś sensie wiązałaby ręce.
Jaką atmosferę zastał Pan w zespole?
- Dobrą, nie mogę narzekać. Na treningach mam po trzydziestu zawodników. Chłopaki palą się do ćwiczeń, nie kręcą nosami. Wcześniej znałem bliżej zaledwie kilku graczy. Pozostałych dopiero odkrywam, przyglądam się ich umiejętnościom.
I jakie wnioski?
- Prawie każdy z podopiecznych ma papiery na granie. To nie podlega dla mnie najmniejszej kwestii. Rzecz w tym, by ci chłopcy wytrwali w swym wysiłku, by nie załamywali się drobnymi kłopotami. Nie ukrywam, że bardzo liczę w tym względzie na pomoc graczy od dawna występujących w Sandecji. Na Janusza Świerada, Tomka Szczepańskiego, Adama Ciastonia, Bartka Damasiewicza, Staszka Bodzionego, Janusza Kandyfera. Głęboko wierzę, że potrafią pociągnąć za sobą swych młodszych kolegów, zarażą ich wiarą w sens tego, co robią.
Jak się Panu układa współpraca z kuratorem klubu Markiem Banasiem?
- Znakomicie. Myślę, ze znaleźliśmy wspólny język, wiemy, czego nawzajem możemy po sobie oczekiwać. Ściśle współpracuje z nami niedawny gracz Sandecji Marek Zagórski, pełniący obecnie rolę kogoś w rodzaju dyrektora technicznego. Inna sprawa, że w chwili obecnej jedyną osobą w klubie władną podejmować decyzje jest właśnie Marek Banaś. To operatywny człowiek, ale wiadomo, że w pojedynkę i Herkules niewiele wskóra. Dlatego uważam, że powinien go ktoś wesprzeć w jego działaniach.
Marek Banaś nie pozostanie długo samotny. Przecież jego głównym celem, jako kuratora klubu, jest doprowadzenie do zwołania Nadzwyczajnego Zgromadzenia Sprawozdawczo-Wyborczego. A w jego trakcie zostanie wybrany zarząd MKS Sandecja. Termin zorganizowania zebrania mija z końcem sierpnia...
- Tak, wiem o tym. Do tego czasu pozostały jednak jeszcze prawie dwa miesiące. Przez ten okres jakoś musimy sobie radzić, niejednokrotnie improwizując. Największą niedogodnością jest to, że nie bardzo mamy gdzie trenować. Główna płyta ma być darniowana, boczne boisko jest rozkopane, a na tym trzecim, najmniejszym, ćwiczyć mogą właściwie tylko trampkarze.
Tymczasem w środę rozpoczęliście obóz dochodzeniowy...
- No właśnie. Nie po to spotykamy się na stadionie, by pogadać i pójść na obiad. Czeka nas naprawdę kawał ciężkiej roboty.
Do rozpoczęcia rozgrywek niespełna miesiąc, a wy nie macie w planie właściwie żadnych gier kontrolnych. Czy to normalne?
- Nie jest tak źle. Owszem, trochę przespano sprawę i teraz trudno o atrakcyjnego sparingpartnera. Drużyny z niższych klas jeszcze nie rozpoczęły przygotowań, a lepsze zespoły mają już ustawionych rywali. Ale i w tej materii coś drgnęło. W piątek zmierzymy się w Tymbarku z Orkanem Szczyrzyc, dzień później ze Skalnikiem/Bogdański Kamionka Wielka. Zagramy ponadto z Czarnymi Jasło i Kolejarzem Stróże. Myślę, że uda się jeszcze zakontraktować innych przeciwników. Mimo wszystko liczę na to, że do pierwszego meczu o mistrzowskie punkty powinniśmy być właściwie przygotowani.
W jakim składzie przystąpicie do tego meczu?
- Domyślam się, do czego pan zmierza. Pod względem kadrowym jest lepiej, niż przypuszczałem. Opuścili nas właściwie tylko Paweł Szczepanik, Daniel Pociecha, który podpisał kontrakt z Okocimskim Brzesko oraz trenujący z Kolejarzem Stróże bramkarz Marek Kozioł. Z klubu tego wrócili natomiast Michał Gryźlak i Paweł Rysiewicz. Trzon drużyny pozostanie więc zachowany. Kłopot mam jedynie z bramkarzami. Jeśli potwierdzą się pogłoski o odejściu do I ligi Jakuba Hładowczaka, to pozostanie mi właściwie tylko dwóch graczy na tej pozycji: Staszek Bodziony i Jakub Oleksy. O wzmocnieniach na razie wolałbym nie wspominać, co nie znaczy, że do nich nie dojdzie.
Jakie cechy ze swego piłkarskiego charakteru chciałby Stanisław Filas przelać na swych podopiecznych?
- Wywodzę się z Rabki, charakter mam więc twardy, góralski. Myślę, że powinienem zarazić chłopaków gotowością na walkę do upadłego, do końca, do ostatniego gwizdka sędziego. Jestem raczej zwolennikiem futbolu ofensywnego, radosnego i mam nadzieję, że jeśli uda mi się taką odmianą piłki nożnej zarazić drużynę, to kibice nowosądeccy nie powinni być rozczarowani. Ale cudów nie obiecuję.
Rozmawiał: Daniel Weimer > warto wiedzieć
STANISŁAW FILAS, ur. 1958 r. w Rabce. Wychowanek tamtejszych Wierchów. Jako piłkarz przez 10 lat występował w Sandecji. U schyłku kariery przeniósł się do Multivity Krynica/Tylicz. W roli grającego szkoleniowca wprowadził tę drużynę do IV ligi. Przez dziewięć ostatnich sezonów jako samodzielny szkoleniowiec prowadził drużynę Victorii Witowice Dolne, utrzymując ją na czwartym froncie. Od 10 lipca jest trenerem piłkarskich seniorów Sandecji, odpowiadając za ich wyniki wraz z pomagającymi mu w pracy Bartłomiejem Damasiewiczem i Stanisławem Ogorzałym.
"Dziennik Polski" 2006-07-14
Autor: ea