Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zawsze trzeba wierzyć do końca

Treść

Ten turniej raz jeszcze pokazał, że tak jak w życiu, tak i w sporcie trzeba zawsze wierzyć do końca - powiedział wczoraj trener naszych piłkarzy ręcznych Bogdan Wenta. Brązowi medaliści mundialu w Chorwacji wrócili do kraju witani owacyjnie przez tłumy kibiców. Choć euforia jeszcze nie minęła, nasi już zapowiedzieli, iż stać ich na więcej, a listę marzeń, czy raczej realnych celów do zdobycia, otwiera olimpijskie podium. Do igrzysk w Londynie chce dotrwać w dobrej formie każdy z bohaterów zakończonych w niedzielę mistrzostw świata.

Nasi szczypiorniści tworzą niesamowitą drużynę, która jak żadna inna potrafi zdobywać serca kibiców. Podobnie było przed dwoma laty, gdy Polacy walczyli na mundialu w Niemczech, docierając aż do finału. Był to sukces wyjątkowy, wprowadzający Biało-Czerwonych na sam szczyt, jednocześnie zrzucający na ich barki ciężar odpowiedzialności za kolejne wyniki. Zdobywając wicemistrzostwo świata, nasi stali się faworytami, zespołem, od którego wymaga się zwycięstw, a to zwykle życia nie ułatwia. Pół roku temu podopieczni Wenty musieli przełknąć gorzką pigułkę. Wspaniale walczyli na olimpiadzie w Pekinie. Wydawało się, że mogą nie tylko sięgnąć po jakiś medal, ale nawet ten z najcenniejszego kruszcu, gdy niespodziewanie ulegli w ćwierćfinale Islandii. Potem co prawda zapewnili sobie dobre, wysokie, piąte miejsce w turnieju, ale wracali do kraju z poczuciem porażki i ogromnego niedosytu. Nic dziwnego, że jadąc na mistrzostwa do Chorwacji, Polacy marzyli o spektakularnym sukcesie, wiedząc zarazem, iż czeka ich wyprawa pod niesamowicie stromą górę. Po pierwszej fazie turnieju był to już Mount Everest. Bo choć nasi dalej byli w grze, to drugą rundę zaczynali z zerowym dorobkiem punktowym, a w całej historii mistrzostw nie zdarzyło się, by zespół w takiej sytuacji dotarł do podium. Najgorsze było to, że nie wszystko zależało od Polaków. Nawet trzy zwycięstwa niczego im nie gwarantowały, musieli także liczyć na korzystne dla siebie wyniki meczów między najgroźniejszymi rywalami. I - co wielomilionowa dziś rzesza fanów szczypiorniaka nad Wisłą doskonale wie - wszystko potoczyło się jak w scenariuszu z marzeń. Polacy w niesamowitych okolicznościach awansowali do finału, a okoliczności decydującej o sukcesie wygranej z Norwegami i słowa Wenty ("Będzie dobrze, mamy 15 sekund, to dużo czasu.") przeszły do historii polskiego sportu. W półfinałowym boju z Chorwacją zabrakło trochę sił, może po prostu rywal był tego dnia poza zasięgiem, na szczęście w starciu o brąz nasi zagrali tak, jak chcieliby grać zawsze. - To był nasz finał, jedyna szansa na medal. Nikogo nie trzeba było motywować, wiedzieliśmy, o co gramy. Jestem dziś dumny z chłopaków, w najważniejszej fazie turnieju na pięć superważnych i trudnych pojedynków wygrali aż cztery - powiedział Wenta. - Przed dwoma laty nikt na nas nie stawiał, graliśmy bez presji wyniku. Teraz my zostaliśmy z góry zaliczeni do grona faworytów, każdy się na nas dodatkowo mobilizował. W Macedonii wygraną z nami uznano za jeden z największych sportowych sukcesów ostatnich lat. Musieliśmy udowadniać swą wartość w każdym meczu, ale mój zespół przez ostatnie dwa lata wykonał ogromny krok do przodu. Wiem, że w Polsce wielu już nas przekreśliło, krytykowało, paradoksalnie ich postawa dodatkowo nas wzmacniała. A przy okazji udowodniliśmy, iż trzeba zawsze wierzyć do końca - dodał szkoleniowiec.
Nasi osiągnęli w Chorwacji niesamowity wynik, chyba nawet cenniejszy od srebra z Niemiec. - Było trudniej, kosztowało nas więcej zdrowia i nerwów, każdą wygraną trzeba było wydrzeć. Na szczęście forma przyszła w najważniejszym momencie - powiedział Mariusz Jurasik. Biało-Czerwoni raz jeszcze pokazali, iż są zespołem, w którym nie ma gwiazd, tylko każdy walczy za każdego. Fantastyczny turniej rozegrali Tomasz Tłuczyński, Marcin Lijewski, Michał Jurecki, Artur Siódmiak i Sławomir Szmal, kilka fantastycznych spotkań zaliczyli Damian Wleklak i Patryk Kuchczyński. W najważniejszym momencie meczu o brąz na szczyt wspięli się Karol Bielecki i Bartłomiej Jaszka, którzy na początku nie grali najlepiej. Swoją ważną cegiełkę dorzucili Mariusz Jurasik, Krzysztof Lijewski, Bartosz Jurecki, Rafał Gliński i Adam Malcher. - Jestem przekonany, że możemy grać jeszcze lepiej. Skoro po tak słabej postawie w pierwszej rundzie sięgnęliśmy po brąz, to znaczy, że mamy jeszcze wielkie rezerwy - powiedział starszy z braci Lijewskich, wybrany do ekipy gwiazd turnieju. - Za dwa lata zdobędziemy kolejny medal - obiecał Bielecki. Jaki? Cóż, srebro już jest, brąz podobnie, do uzupełnienia kolekcji brakuje jeszcze krążka z najcenniejszego kruszcu.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-02-03

Autor: wa